sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 4

   W jednej chwili znalazłam się poza czasem, jakby on w ogóle nie istniał. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Przestałam panować nad oddechem, który niekontrolowany z sekundy na sekundę przyspieszał. Drżałam ze strachu. Czułam, że ponownie straciłam grunt pod nogami. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem i dezorientacją. Powietrze wokół zgęstniało, a napięcie wciąż narastające było niezwykle wyczuwalne. Wiedziałam, że oczekuje odpowiedzi, ale nie chciałam mu jej udzielać. Trzymał mnie mocno za ramiona, przyglądając się uważnie mojej twarzy, nie odwracając od niej wzroku ani na moment. W końcu trochę się otrząsnęłam i zrzuciłam jego dłonie ze swojego ciała. Popełniłam błąd. Zobaczył moje przerażenie. Już nie czekał na odpowiedź z moich ust, czekał tylko na potwierdzenie, gdyż moja reakcja mówiła sama za siebie.
- Weź te łapy i oddawaj telefon!- najlepszą obroną jest atak, bądź też odwrócenie uwagi przeciwnika. Zamierzałam zrobić obie te rzeczy, byleby tylko zejść z nieprzyjemnego tematu. Próbowałam mu wyrwać urządzenie z ręki, ale było to nie lada wyzwaniem przez wzgląd na jego wzrost.
- Co to za tabletki?- zaczął drążyć kolejną drażliwą kwestię.
- Nie twój zasrany interes- wysyczałam przez zaciśnięte zęby.-Oddaj to co moje- zażądałam.
- Pierwsze odpowiedz- nie chciał ustąpić.
- Koleś o co ci chodzi? Nic od ciebie nie chce więc po co się tym interesujesz?
- Bo jeśli to może być moje dziecko to to jest moja sprawa!- oburzył się.
- Nie wiem, okej?! Nie wiem czyje to! Ale to nie istotne. Skoro widziałeś mój telefon to doskonale wiesz co mam w kieszeni, a to z kolei oznacza, że wiesz co zamierzam.
- Nie pozwolę ci- powiedział chłodno.
- Co proszę?- spytałam z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
- Mi też to nie odpowiada. Ale trzeba ponieść konsekwencje.
- Będziesz teraz rycerzem na białym koniu, ratującym dziewczynę w opałach? Nie bądź śmieszny- prychnęłam zirytowana.
- Nie musisz go wychowywać. Zawsze możesz je oddać do adopcji. Mi też to nie jest na rękę.
- To po co się wtrącasz?!
- Bo to nie takie proste! Nie zniosę myśli, że dałem zabić dziecko! Też go nie chcę! Ale nie będę mógł ze sobą żyć.
- I co? Mam czekać 9 miesięcy na to, żebyś ty mógł czuć się ze sobą dobrze? Chyba sobie kpisz!
- Kilka tygodni.
- Co?
- W 10 tygodniu ciąży da się zrobić testy. Jeśli to dziecko nie jest moje, rób co chcesz. Nigdy więcej się nie zobaczymy.
- Nie żartuj sobie ze mnie! Wyjaśnijmy sobie, że ja muszę ten problem rozwiązać zaraz, teraz , tu. Ty może i żyjesz w bajkowym świecie, ale nie ja. Mam nóż na gardle więc uznaj, że to- wskazałam na swój brzuch- to nie jest twoja sprawa.
- Tośka!- usłyszałam. Zamknęłam oczy, przełykając głośno ślinę.
- Odejdź szybko.
- Dlaczego?
- Będę mieć kłopoty. Odejdź, błagam- poprosiłam szeptem. Z wahaniem, ale jednak oddał mi telefon i odszedł.
- Tośka!- powtórzył Markus. Popatrzyłam na niego. Szedł w moim kierunku nieźle wpieniony.
- Kto to był?- spytał ostro. Chwycił mnie mocno za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku samochodu.
- Nie wiem.
- Nie kłam kłóciliście się.
- Wpadliśmy na siebie, wypadł mi telefon, wkurzyłam się, on się wkurzył i tyle. Przestań widzieć wszędzie jakieś drugie dno. I nie szarp tak!- pisnęłam.
- Właź do auta i nie jęcz! Lepiej dla ciebie, żebyś nie kłamała- usłyszałam jeszcze.
Zrobiłam co chciał. Zapięłam pasy i patrzyłam na widok za oknem. Między drzewami zobaczyłam wysoką postać. Wiedziałam, że to on. Nie odszedł. Został i przyglądał się odgrywającej scenie. Tak bardzo chciałam, żeby dał mi spokój. Co z nim było nie tak? Nic od niego nie chciałam, a mimo to wciąż mnie prześladował i nie dawał spokoju. Czułam, że nie odpuści. Musiałam się gdzieś zaszyć, żeby mnie nie znalazł. Miałam i bez tego dosyć kłopotów. Popatrzyłam na twarz Markusa. Gdyby tylko wiedział... Nie miałabym życia.

   Kolejny tydzień przebiegł bez większych rewelacji. Możliwe, iż to przez to, że cały ten czas spędziłam zamknięta w czterech ścianach. Chodziłam od kąta w kąt. Nie miałam praktycznie nic do roboty. Jednak, kiedy już chwytałam za klamkę, by jednak wyjść na zewnątrz, wpadałam w panikę, że mogę natrafić na wysokiego blondyna, którego co najzabawniejsze, imienia dalej nie znałam.
Przez te siedem dni wiele razy zostawałam sama ze swoimi myślami. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się zdegradować do poziomu popychacza. Byłam na każde zawołanie Markusa. Dawałam sobą pomiatać jak nigdy. Nie po to uciekałam od rodziny. Nie dlatego odcięłam się od swojej przeszłości. Moim celem było odnalezienie siebie. Chciałam znaleźć miejsce i pasje, która mnie zdefiniuje. Miałam dość bycia w cieniu. Tymczasem z jednego cienia dostałam się do jeszcze większego, który nie dość, że mnie ograniczał jak poprzedni, to sprawił, że nie chciałam od niego uciec, a właściwie bałam się to uczynić.
To było najgorsze. Wiele rzeczy można było o mnie powiedzieć, ale nie to, że odczuwam strach. Przecież rzuciłam się na głęboką wodę, wsiadłam do pierwszego pociągu. Było mnie stać, żeby uciec do innego miasta, a nie mogłam się zmusić, by przekroczyć próg domu.
   W kieszeni kurtki wciąż trzymałam tabletki. Nie mam pojęcia z jakiego powodu, ale nadal ich nie wzięłam. Wiedziałam, że im dłużej zwlekam, tym ryzyko jakiś powikłań jest większe, ale po prostu nie potrafiłam tego zrobić. Tak samo jak nie mogłam napić się alkoholu, czy też "dać sobie w żyłę". To były jedne z tych rzeczy, których człowiek nie robi i co więcej nie rozumie dlaczego.
   Jednak kolejnego dnia krzątania się po mieszkaniu postanowiłam z powodu pospolitej nudy, pójść z Markusem do klubu. Powiedziałam sobie dość. Skoro chciałam i tak się pozbyć "intruza" pomyślałam, że będę się zachowywać tak jakby go nie było. Jestem z niepokojem patrzyłam na chłopaka, który miał pokaźny zestaw małych pakunków wypełnionych białym proszkiem. Przyglądałam się temu chyba odrobinę za długo, gdyż właściciel zwrócił na to uwagę.
- Dzisiaj dużo klientów- wyjaśnił krótko. Z resztą nasze rozmowy do tego się ograniczały- do takich krótkich, informacyjnych komunikatów. Właściwie to nie wiedziałam o nim kompletnie niczego. Tak samo jak on o mnie. Mieszkanie razem było jedną wielką hipokryzją. Chyba po prostu świat jest tak skonstruowany, że nie wszystko musi być w nim klarowne i logiczne. Przynajmniej nasza relacja takowa nie była.
   Weszliśmy do klubu przez zaplecze. W jednej chwili moje uszy zaatakowała głośna muzyka. To było jedno z tych miejsc, gdzie bawił się dziki tłum, przez który ciężko się przecisnąć. Markus wypatrzył przy stolikach swoją ekipę. Poszliśmy się przysiąść. Czekali aż tylko ludzie będą dość pijani, by sprzedać im towar. To bardzo prosty mechanizm. Im ktoś mniej trzeźwy, tym bardziej odważny i podatny na wpływy, a także mniej wiarygodny.
- Chcesz coś do picia?- spytał mnie, ale pokręciłam przecząco głową. To na pewno nie przez to co mam w brzuchu. Powtarzałam sobie, że po prostu wypadł wieczór, w którym nie miałam ochoty na procentowe trunki.
Po godzinie wszystko się zaczęło. Jeden po drugim chłopaki rozchodzili się do różnych części klubu, wyszukiwać ofiary. "Stali klienci" już dawno zostali zaopatrzeni. Po jakimś czasie zostałam tylko ja z Markusem, który robił coś na swoim telefonie.
- Grzesiek przysłał sms-a. Weź to- dyskretnie dał mi paczuszkę z narkotykiem.-... i idź na zewnątrz. Będzie tam na ciebie czekał.
Nie protestowałam. Po prostu wstałam i zrobiłam o co prosił. Był jakiś sens się sprzeciwiać?
   Wyjście na świeże powietrze spowodowało, że poczułam ulgę. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam przeczesywać okolicę wzrokiem w poszukiwaniu podobno czekającego na mnie osobnika. W końcu go zobaczyłam więc podeszłam do niego, nakładając kaptur na głowę, a potem bez słowa podając woreczek. Czekaliśmy w milczeniu na klienta w jakimś ciemnym zaułku, aż w końcu się pojawił.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Masz kasę?
- Mam. Tak jak się umawialiśmy.
- Tu masz towar.
Coś mi w nim nie pasowało. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, ale miałam złe przeczucia. Po chwili już wiedziałam, że miałam rację. W okolicy rozległ się dźwięk policyjnych syren.
- Nalot!- krzyknął Markus, ale ostrzegł nas za późno.
- Stójcie gdzie stoicie. Policja. Jesteście aresztowani- powiedział opanowany, celując w nas pistoletem. O nie. Nie dam się przymknąć. W żyłach zaczęła pojawiać się adrenalina. Z wrzaskiem rzuciłam się na mężczyznę, powalając go na ziemie. Grzesiek nie martwił się o mnie. Korzystając z okazji od razu zaczął uciekać. Ja natomiast byłam uwięziona w stalowym uścisku gliniarza.Rwałam się jak tylko mogłam, ale był silniejszy. Po sekundzie poczułam jak ciężar jego ciała znika. Wstałam oszołomiona  i już wiedziałam, że moim wybawcą jest Markus. Obalił mężczyznę na ziemie i chwycił mnie za rękę.
- Spieprzamy stąd!
Pociągnął mnie w kierunku przeciwnym, niż ten, gdzie znajdował się nasz samochód. Zdziwiło mnie to, ale nie zadawałam pytań. Nie czułam nóg, nie czułam płuc. Wiedziałam, że muszę być szybsza, że nie mogę dać się złapać. Tym razem chętnie podążałam w ślad za moim wybawcą. Gdy czułam, że zwalniam wyobrażałam sobie dotyk kajdanek na nadgarstkach, co powodowało, że zmuszałam organizm do jeszcze większego wysiłku. Po kilkunastu minutach sprintu znaleźliśmy się w lesie.
- Tutaj przeczekamy- oznajmił głośno dysząc. Ochoczo przyjęłam ten pomysł. Nie miałam siły. Czułam ogromne pragnienie. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam strumyk. Chwiejnym krokiem ruszyłam w dół lekkiego pagórka. Jednak potknęłam się o własne nogi, w skutek czego wylądowałam na zimnej glebie. Nie miałam siły wstać.
- Co to jest?- ostry głos chłopaka, sprawił, że otworzyłam mocno przymknięte oczy. Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć o co mu chodzi. Białe tabletki w takich ciemnościach mogłyby równie dobrze robić za neon. Odruchowo złapałam się za kieszeń, w której uprzednio je trzymałam, ale nic tam nie było. Przełknęłam głośno ślinę. Musiałam coś szybko wymyślić. Inaczej ten las mógłby być równie dobrze moim grobem. Sekundy upływały, a ja milczałam.
- No słucham- powiedział cicho, ale słychać było w tych słowach groźbę, w oczach natomiast szał tańczył z furią.

***
Dzisiaj trochę taki dzień z życia Tośki :) 
Rozdział dla marianki ;)
Małe pytanko, jakie są Wasze ulubione siatkarskie blogi? Muszę uzupełnić swoją biblioteczkę o kilka pozycji :)
Do soboty ;*

6 komentarzy:

  1. Polecam wszystkie blogi wingspiker.(zakończone są wszystkie) ;)
    Super rozdział! Czekam ;v

    OdpowiedzUsuń
  2. http://dramioneszkolnerozterki.blogspot.com/p/to-co-przyciag.html?m=1

    Tutaj znajdziesz blogi,które czytam.
    Rozdział świetny. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej czekałam na ten rozdział <333 Kiedy oni znowu się spotkają? A pozatym czy to nie grzech kończyć w takim momencie?! Co Marcus jej zrobi? Omg! A jak on ją pobije, a ona trafi do szpitala w którym przez przypadek będzie "blondynek"? Nie, moja wyobraźnia za bardzo juz pracuje! Wstawiaj next, czekam <333/M.W.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale że dla mnie? Dziękuję! ;*
    W tym rozdziale Artur plusuje! Mam nadzieję, że naprawdę zrobi wszystko co w jego mocy, żeby powstrzymać Tośkę od zabicia dziecka. To będzie się ciągnęło za nimi, nie da im normalnie żyć. Bo świadomość, że zabiło się malutkie dziecko, które nie było niczemu winne i nawet nie miało się jak bronić, jest okropna.
    Jednocześnie Tośka naprawdę może mieć problemy przez tę ciążę. Markus postawił ją pod ścianą i raczej nie da się spławić byle jakim kłamstwem. Lepiej dla Tośki żeby się przyznała. I może bezpieczniejsza by była, gdyby powiedziała, że dziecko jest Markusa? Może obudziłoby to w chłopaku choć namiastkę odpowiedzialności? Oby... Bo w innym przypadku Tośka ma przerąbane.
    Pozdrawiam! ;*
    serca-dekalog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialne *.*
    Mam nadzieję, że uda się jej jakoś uchować przed agresją Markusa :( Arczi <3 Niech ona da mu szansę ;)
    Pozdrawiam i weny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że Tośka coś wymyśli, a jak nie to Markus nie zrobi jej nic złego.

    Gdybyś chciała to, zapraszam do siebie na Grozera :)

    OdpowiedzUsuń