piątek, 10 lutego 2017

Epilog

   Zostałam. Postanowiłam przede wszystkim sobie dać kolejną szansę. Co by się między nami nie wydarzyło, moje serce wciąż biło tylko dla niego. Nie potrafiłam odmówić, patrząc w te pełne nadziei oczy. Tutaj właściwie historia mogłaby się kończyć, to powinien być moment na powiedzenie "I żyli długo i szczęśliwie". Niestety, rzeczywistość to nie bajka. Stanęliśmy przed wielką górą, której szczytu nawet nie widzieliśmy. Musieliśmy kroczek po kroczku się na niego wspiąć. Nie mogło się obyć bez potknięć, upadków i zadrapań. Jednak na samym początku był czas na łzy. Na wiele łez.
- Naprawdę nie chcesz ze mną pojechać do Bełchatowa?
- Posłuchaj Michał... Doceniam, że tym razem na serio chcesz mi pomóc, ale nie mogę się poddać. Chcę o to walczyć. Prawda jest taka, że nie znasz mnie. Ja sama siebie do końca nie znałam. Przy nim byłam pierwszy raz w życiu szczęśliwa. I teraz jak jest ciężko mam po prostu odpuścić? Wiem, że ani tobie ani rodzicom się to nie podoba. Dla was ta ciąża to coś złego. Dla mnie po części też, ale tylko dzięki niej jestem z Arturem i przeżyłam w końcu coś czystego i prawdziwego.
- Dobrze- westchnął głośno.- Twój wybór- skomentował krótko. Po chwili już go nie było. Zamknęłam za nim delikatnie drzwi, niepewnie odwracając się w stronę Szalpuka. Jedno spojrzenie w jego kierunku wystarczyło, żebym ponownie zalała się łzami. Natychmiast znalazł się obok mnie i zamknął w mocnym uścisku. Nie protestowałam, nie śmiałabym tego zrobić. Przywarłam do niego mocno, ciesząc się jego bliskością, której tak bardzo mi brakowało.
- Pierwsze czego się musisz nauczyć, to przestać uciekać za każdym cholernym razem.
- Przepraszam...
   Liczyłam nie na to, że będzie łatwo, ale że będzie "znośnie". Przebolejemy, przepracujemy problem, porozmawiamy i po krzyku. Wszystko za tym przemawiało- nasze myśli, nadzieje, zaplanowane pójście na terapię. Pierwsze dwa człony były łudzeniem się, a trzeci istną torturą.
- Pani Antonino, proszę się na tym jeszcze raz skupić.
- Jezu, dlaczego mnie pan tak tym maltreruje? W ogóle nie czuje się lepiej! Wciąż tylko jest gorzej i gorzej!
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Teraz to dla pani koszmar. Ale jest on potrzebny, żeby można było pójść dalej.
- To już miesiąc odkąd do pana chodzę. Nie ma żadnej poprawy! Żadnej!- w moich oczach po raz kolejny pojawiły się łzy, przez które nienawidziłam siebie jeszcze bardziej.
- Spokojnie i próbujemy jeszcze raz- oznajmił.
Przed drzwiami gabinetu czekał siatkarz za każdym razem, patrząc na mnie wzrokiem pełnym oczekiwań, nadziei na poprawę. Spojrzenie to trwało sekundę, może dwie, potem spuszczał głowę nie dostrzegając nawet cienia tego czego się spodziewał.
- Jak było?- spytał, gdy już wsiedliśmy do samochodu.
- Okropnie. To nie ma najmniejszego sensu.
- Nie pozwolę ci zrezygnować. Na efekty trzeba poczekać- stwierdził pewny siebie, na co tylko prychnęłam. Z dnia na dzień dawałam sobie i nam mniej szans. Przez dalszą część drogi nie odzywaliśmy się do siebie. W mieszkaniu swoje kroki skierowałam do łazienki, czekając aż przyjmujący podziękuje i zapłaci opiekunce. Rozbierając się do prysznica, przyszło mi na myśl, by obejrzeć swoje ciało w lustrze. Od porodu zrobiłam to może raz i nie wspominałam tego dobrze. Patrzyłam się w sufit, nie mogąc się zdobyć nawet na jedno spojrzenie. W końcu wzięłam trzy uspokajające oddechy i spuściłam głowę. To był błąd. Ten widok mnie załamał. Zakryłam usta dłonią, by stłumić szloch. Widok pokrytego rozstępami, obwisłego ciała napawał mnie obrzydzeniem i przerażeniem. Usiadłam na podłodze, odwracając wzrok w inną stronę. Zdawałam sobie sprawę jakie to żałosne, ciągłe użalanie się nad sobą, aczkolwiek na nic innego nie miałam siły.
- Tosia?- Artur delikatnie zapukał do drzwi.- Wszystko ok? Co robisz?- nie byłam w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Po chwili drzwi się otworzyły, ale wstydziłam się patrzeć w te jego stronę. Objęłam rękoma kolana w geście obronnym i skuliłam się w sobie, by jak najmniej zobaczył.
- Nie wchodź tu!
- Tośka...
- I nie patrz na mnie!- rozkazałam, ale on ja to on mając w tradycji, kompletnie ignorował moje słowa.
- Co się stało?- poczułam jak kładzie mi rękę na plecach, na co natychmiast się wzdrygnęłam.
- Nie dotykaj mnie!
- Dlaczego?
- Nie widzisz jak wyglądam?!- wydarłam się podnosząc się z zimnej posadzki.- Popatrz na mnie! Jak możesz się tym wszystkim nie brzydzić?!
- Brzydzić?!- zdziwił się.- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj, że nie rozumiesz.- Usiadłam ponownie na kafelkach, chowając twarz w dłoniach.
- Kochanie... Chodź tu do mnie- powiedział stanowczo i przyciągnął mnie do siebie, nie zważając na to, że chcę się wyrwać. W końcu musiałam odpuścić i pozwoliłam, by mnie tulił.- Co ty znowu sobie uroiłaś?
- Nic sobie nie uroiłam!- warknęłam.
- Przecież po ciąży to normalne.
- Normalne nie znaczy nieobrzydliwe!
- Uważam, że przesadzasz. Dla mnie jesteś piękna.
- Mówisz tak bo musisz- odpowiedziałam jak naburmuszone dziecko.
- Gdyby nie to, że nasza łazienka jest niewygodna nie chcesz wiedzieć co bym tu teraz z tobą zrobił- oznajmił poważnie. Nie mam pojęcia dlaczego, ale to była pierwsza rzecz, która naprawdę mnie rozbawiła. Zaczęłam się śmiać, tak po prostu. Po chwili Szalpuk dołączył do mnie i wtuleni w siebie chichraliśmy się jak nienormalni.
- Nie żartuj w takiej chwili!- zaczęłam protestować.
- Byłem zupełnie szczery. Słowo harcerza.
- Nigdy nie byłeś harcerzem, a poza tym harcerze nie znają takich zabaw.
- A skąd wiesz?- dopytywał. I tak oto na niepozornej posadzce łazienki, miał miejsce przełomowy moment.
   Musze przyznać, że później rzeczywiście było lepiej. Miałam ochotę robić coraz więcej rzeczy. Kupiłam książkę kucharską i codziennie próbowałam swoich sił kulinarnych. Oczywiście z gorszym lub lepszym skutkiem, ale robiłam coś dla Artura, coś dla samej przyjemności robienia czegoś, coś żeby okazać komuś uczucie. Zaczęłam doceniać wspólnie spędzane wieczory z siatkarzem i naszym synem. Z uśmiechem patrzyłam jak przyjmujący kołysze w swoich ramionach Szymka.
- Jak myślisz kim będzie jak dorośnie?- spytał.
- Kim tylko chce- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Synek, kim będziesz?- dziecko zaczęło się śmiać do Artura i gaworzyć po swojemu.- Co byś chciał?- spytał Szalpuk, a Szymek przekręcił główkę w moją stroną i wyciągnął rączki, zawzięcie dyskutując. Zastygłam w bezruchu. Oczywiście, karmiłam go, przewijałam, ale chyba nigdy nie trzymałam go na rekach tak po prostu. Siatkarz zbliżył się powoli z naszym synkiem i delikatnie mi go przekazał. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana.
- On się do mnie uśmiecha- powiedziałam z zachwytem.
- No pewnie! On wie, że go kochasz- Szalpuk objął mnie ramieniem i pocałował w policzek.
- Tak, kocham go- powiedziałam ze łzami w oczach, śmiejąc się przy tym.- Jak mogłabym cię nie kochać?- spytałam i po raz pierwszy pocałowałam mój skarb w czubek malutkiej główki.

Koniec
***
Tutaj kończy się historia Tosi, Artura, Szymka i chyba czas, aby to był koniec mojej historii.
Nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał. Tyle lat pisania dla Was i człowiek nie może powstrzymać łez. Może kiedyś coś jeszcze napisze, ale nie sądzę, żeby to był siatkarski fanfiction. Możliwe, że tutaj Was o tym poinformuje. Podobno jak coś się kończy to coś się zaczyna, ale cóż... Chciałabym podziękować za wszystko, nie tylko za komentarze i czytanie moich wypocin, ale za wiarę, że dzięki Wam sama w siebie uwierzyłam. Jednak przede wszystkim dziękuje, że mogłam być częścią Waszego życia.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 28

   "Skacz!"- nakazywałam  sobie w myślach. Co mi pozostało? Dlaczego miałabym żyć? Do dziecka nie byłam w stanie się zbliżyć, rodziny nie miałam i sprawiłam, że Szalpuk mnie znienawidził. Tak bardzo nie chciałam tego robić, ale rzeczywistość stała się dla mnie nie do zniesienia. Odsunęłam się od krawędzi, by po chwili ponownie się nad nią nachylić. Łzy kompletnie zamazały obraz przejeżdżających samochodów.
- Halo! Proszę panią?!- zza pleców usłyszałam męski głos. Odwróciłam się, nawet nie starając się maskować w jakikolwiek sposób swojego stanu, a moim oczom ukazała się dwójka policjantów.- Co pani robi?
- Niech pan nie podchodzi!- krzyknęłam jednocześnie łkając. Nie posłuchali mnie.- Zatrzymajcie się, bo skoczę!
- Dobrze! Spokojnie. Nie ruszamy się stąd. Proszę się odsunąć od krawędzi. Niech pani nie robi głupot. Będzie pani tego żałować.- Słysząc ostatnie zdanie zaniosłam się śmiechem.
- Nie będę niczego żałować, bo mnie już nie będzie.
- Dziewczyno jesteś jeszcze taka młoda, zastanów się!
- Nie zbliżaj się, powiedziałam!- ponownie zaniosłam się szlochem.
- Pozwól mi ze sobą porozmawiać. Choć przez chwilę.
- To niczego nie zmieni- pokręciłam głowę, z bólu, przygryzając wargi.
- Czego nie zmieni?
- Tego całego gówna... To nie tak miało być! Dlaczego to wszystko mnie spotyka?!- usiadłam na krawędzi, a za moim przykładem podążył funkcjonariusz, ale zachowując dystans.
- Na pewno nie jest tak źle.
- A wyobrażasz sobie matkę, która nie chce swojego dziecka? Która nie potrafi go pokochać? Przyznaję, że go na początku nie chciałam, ale potem nawet się cieszyliśmy. To tylko przez to dziecko Artur mnie pokochał. To ono nas połączyło. Inaczej dalej, bym mieszkała z tym ćpunem. A ja nie potrafię nawet polubić, osoby dzięki której z nim jestem.
- Słuchaj...- zaczął się do mnie przybliżać, przez co gwałtownie się podniosłam.
- Nie zbliżaj się!
- Spokojnie! To nie tak jak myślisz! Czasem tak bywa!
- Że matka nie kocha dziecka?! Nie wciskaj mi kitu!
- Spokojnie.... To może być depresja poporodowa. Moja żona ją miała. Wiem jak musisz się czuć. Wiem, że jesteś zmęczona i zdruzgotana, ale da się z tego wyjść.
- Naprawdę?- spytałam, obejmując się ramionami.- Kłamiesz!
- Przysięgam! Pójdź do specjalisty, dowiesz się wszystkiego.
- I co mi to da?!- spytałam, odwracając się w stronę krawędzi.
- Co ci szkodzi spróbować? Nie chcesz pokochać dziecka? Możesz z tego wyjść i wszystko naprawić. Nic nie jest stracone- wyciągnął w moim kierunku dłoń, nie przybliżając się do mnie.- Warto spróbować, nie sądzisz?-spytał, a ja pokiwałam lekko głową. Ze spuszczoną głową podeszłam do niego i podałam mu rękę. Uścisnął ją mocno i otoczył mnie ramieniem. Nie miałam nawet siły płakać. Po prostu patrzyłam się w ziemię, pozwalając by mnie prowadził.
Nie zauważyłam zniknięcia partnera mojego wybawcy. Sprytnie usunął mi się z widoku, sprowadzając na miejsce karetkę. Na jej widok ponownie wpadłam w histerię.
- Nie wsiądę do niej! Gdzie mnie chcecie zabrać?!
- Do szpitala. Dadzą ci leki na uspokojenie. Nie masz się czego bać.
- Akurat! Wyślecie mnie do wariatkowa! Nie jestem psychiczna!- zaczęłam się wyrywać, ale pewny uchwyt policjanta nie rozluźnił się ani na moment. Siłą wpakował mnie do busa z sanitariuszami, gdzie natychmiast podali mi środki uspokajające.
- Zawieziemy panią do szpitala. Prawdopodobnie poleży pani kilka dni na obserwacji, porozmawia ze specjalistą. Będzie dobrze- próbowali dodać mi otuchy. Parsknęłam lekko śmiechem. Nie zamierzałam niczego komentować. Historia lubi się powtarzać. Tylko wypatrywać jak rodzice się zjawią w szpitalnej sali. - Może chce pani do kogoś zadzwonić?
- Nie mam nikogo- oznajmiłam tonem pozbawionym emocji. Leki zaczęły działać. Musiałam dostać końską dawkę, gdyż miałam wrażenie, że dla kogoś z boku mogłam przypominać warzywo.  Bardzo szybko zostałam przeniesiona na szpitalne łóżko i podpięta pod kroplówki.
- Co mi podajecie?- spytałam zachrypniętym głosem.
- To nic groźnego, witaminy i leki wzmacniające.
- Przepraszam, czy ja już mogę?- do dali weszła kobieta, zwracając się do pielęgniarki, która skinęła w odpowiedzi lekko głową. Usiadła więc na krześle obok mnie, badawczo mi się przypatrując.- Witam, nazywam się Hanna Kluczny i jestem psychologiem. Funkcjonariusze przekazali mi obraz całej sytuacji. Chciałabym z panią o tym porozmawiać- popatrzyłam jej na sekundę w oczy i odwróciłam wzrok.- Rozumiem, że pani jest ciężko, ale naprawdę kobiety wychodziły nawet z gorszych sytuacji i są wspaniałymi, kochającymi matkami.
- Co ze mną zrobicie?
- Nie rozumiem?
- Zamknięcie mnie znowu?
- Jak pani na imię?
- Antosia.
- Pani Antosiu, chcemy pani pomóc. Nikt nie chce pani nigdzie zamykać. Jest pani tutaj, ponieważ musimy mieć pewność, że nie zrobi sobie pani krzywdy. Od dzisiaj zaczniemy terapię, dostanie pani leki, które sprawią, ze poczuje się pani lepiej. Jednak muszę też porozmawiać z pani partnerem. Poda pani do niego numer?
- Nie mogę...
- Rozumiem. Małymi kroczkami. Zajrzę do pani jutro. Proszę odpoczywać.
  Jedną zaletą nafaszerowania mnie lekami był spokojny sen. Pustka rozprzestrzeniła się we wszystkich zakamarkach mojego umysłu , sprawiając, że nie śniło mi się nic. Rankiem rzeczywiście było odrobinę lepiej. Nie byłam już zdruzgotana całą tą sytuacją w takim stopniu jak dnia poprzedniego.
- Co ty chciałaś zrobić?- usłyszałam rozżalony męski głos- jeden z tych, których wolałabym uniknąć.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Rodzie, kiedy cię znaleźli zrezygnowali z detektywa. Ale ja wolałem sprawdzić, co u ciebie.
- I przyszedłeś się pastwić?
- Powiedzieli mi wszystko... Trochę to dla mnie niezrozumiałe, ale nie chciałbym, żebyś została z tym sama.
- Ta... Rodzina trzyma się razem. Już kiedyś odbyliśmy te rozmowę. Nie powtarzaj się.
- A kto ci został? Szalpuk?- na dźwięk jego imienia, w oczach stanęły mi łzy.
- To cios poniżej pasa.
- Uczę się od ciebie. Dzisiaj albo jutro chcą cię wypisać. Ktoś ma ciebie jednak nadzorować. Masz trzy opcje- zaczął wyliczać.- Wrócić do rodziców, do swojego siatkarza albo pojechać ze mną.
- Albo poradzić sobie samej.
- Tak jak teraz?- prychnął.- Zabiorę cie do siebie na tydzień, dwa póki ci się nie polepszy.
- Ja mam tutaj dziecko jakbyś zapomniał.
- Przecież go nie zostawimy.
- Pójdź po wypis. Wszystko mi jedno.
   Czy wyjeżdżałam, czy nie byłam skazana na spotkanie z Szalpukiem. Odbyłam jeszcze jedną rozmowę z panią psycholog. Dała mi receptę i kazała zgłosić się do poradni za kilka dni. Pełna obaw jechałam z Michałem do naszego mieszkania. Nogi miałam jak z waty. Siatkarz miał prawo być na mnie zły, dlatego z mocno bijącym sercem przekroczyłam próg mieszkania.
- Tośka?- usłyszałam z salonu, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Łudziłam się, że zabranie rzeczy nie będzie takie trudne. Idąc do sypialni, Artur zagrodził mi drogę.- Gdzie byłaś?- spytał z wyrzutem. Po chwili spojrzał za mnie, gdzie w milczeniu stał Winiarski.- Co on tu robi?!
- Zabiera mnie do Bełchatowa- wyszeptałam, nie patrząc na niego.
- Ja wiem, że się dużo wydarzyło, ale to nie powód...
- Owszem jest! Pakuje siebie i Szymka. Nie utrudniaj mi tego...- poprosiłam, wymijając go. W biegu wyciągnęłam torbę i w pośpiechu ładowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
- Tosia! Przestań! Nie pozwalam ci!- przyjmujący, chwycił mnie za ramiona chcąc mnie powstrzymać. Widząc to, zainterweniował mój brat.
- Zostaw ją- rozkazał opanowanym głosem.
- Nie wtrącaj się do nas! Niszczyliście jej życie i teraz nagle chcesz się bawić w szczęśliwą rodzinkę.
- Przy nas nigdy nie próbowała się zabić- po tym zdaniu wszyscy zamarliśmy. Szalpuk przeniósł na mnie pełen nie do wierzenia wzrok.
- To prawda?- spytał przerażonym głosem. W odpowiedzi jedynie przytaknęłam.- Tosia, dlaczego?
- Nie wiem! Wszystko przestało mieć sens! Mówiłeś, że kiedy się urodzi to zakocham się w nim bez pamięci. A ja go nawet nie umiem polubić! Co ze mnie za matka skoro nie kocham własnego dziecka? Myślałam, że jak zacznę o niego dbać, to uczucie się samo zrodzi, a tutaj nic... Czuję się okropnie! Wyglądam okropnie! Jeszcze twoja matka mi zarzuca, że chciałam go zabić! To dla mnie a dużo! To.. to...- zaczęłam dławić się własnymi  łzami i osunęłam się na podłogę. Siatkarz momentalnie pojawił się obok mnie, tuląc do siebie.
- Ja nie wiedziałem... Przepraszam... Poradzimy sobie z tym. Pójdziemy do lekarza. Pomogą nam. Tylko proszę nigdzie nie wyjeżdżaj.
- Muszę...
- Tośka, jesteś dla mnie najważniejsza więc nie pierdol, że musisz. Zostajesz, bo ja ciebie stąd nigdy nie wypuszczę.
***
Zostanie? 
Kochani, to już ostatni rozdział. Następny będzie już epilog. Tyle lat na blogerze, ze aż mi serce pęka... :(