środa, 2 listopada 2016

Rozdział 26

   Wycieńczenie było jedynym co odczuwałam. Poza tym była pustka.. Nie było tak jak to wszyscy opisywali. Zapomnienie o doznanym bólu i radość były w tych chwilach pojęciami dla mnie kompletnie obcymi. Nawet pielęgniarki, przynosząc mi go na karmienie uśmiechały się do niego. Chciałabym móc choć tyle z siebie wykrzesać.
- Proszę, synek zgłodniał- oznajmiła, podając mi dziecko.
- Już? Niedawno go karmiłam.
- Takie maluszki stosunkowo często jedzą- wyjaśniła.
- No dobrze- przejęłam do niej noworodka. Spojrzałam na jego twarzyczkę po raz kolejny, czekając na przypływ miłości, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Hej, już jestem!-usłyszałam uradowanego Szalpuka. Ucałował mnie w policzek i zaczął się wgapiać w potomka.
- Nigdy nie sądziłam, że karmienie tak boli... Że w ogóle boli- poskarżyłam się, czując podrażniony sutek.
- To normalne?
- Podobno tak- powiedziałam sennie.- Szkoda, że nigdzie o tym nie mówią.
- Tak myślałem nad imieniem i może Szymon? Co sądzisz?
- Może być...
- Nie masz żadnych uwag, ani pomysłów?- spytał zdziwiony.
- Nie gniewaj się, ale jestem wykończona- próbowałam się uśmiechnąć.
- Widzę właśnie- przyjrzał mi się z troską i przyłożył dłoń do mojego czoła.- Jakby cię z krzyża zdjęli- zaśmiał się lekko.
- Bo zdjęli...- dziecko przestało ssać pierś, zapewniając mi chwilę spokoju.- Może chcesz go potrzymać? Jestem tak słaba, że nawet on jest dla mnie za ciężki- wytłumaczyłam się.
- Chodź do taty- ucieszył się.- Mama musi odpocząć- zadowolony przejął syna. Zazdrościłam mu tej miłości jaką do niego żywił. Widać ją było na pierwszy rzut oka. Czułam się źle sama ze sobą, że nie żywię do pierworodnego żadnych ciepłych uczuć.
- Moi rodzice z siostrą chcieli dzisiaj wpaść, co ty na to?
- Dla mnie to nie problem. Tylko wiesz... Dziś nie jestem zbytnio towarzyska- zaśmiałam się.
- Tym się nie martw. Jesteś krótko po porodzie.
- Przepraszam, zabiorę od państwa już synka- oznajmiła pielęgniarka. Artur nie był zachwycony, ale mnie zalała fala ulgi.
- Połóż się obok mnie- poprosiłam drżącym głosem. Już po chwili byłam zamknięta w niedźwiedzim uścisku. Zamknęłam oczy, czując jak zbiera mi się na płacz. Nie chciałam, żeby widział moje łzy. Ale nie trudno było je dostrzec na policzkach.
- Płaczesz? Moje kochanie- ucałował mnie w czubek głowy.- Wzruszyłaś się? Pewnie tak, wy kobiety już tak chyba macie- zaśmiał się.- A tak się bałaś... Już wiesz, że nie było czego- nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Spełniły się wszystkie moja obawy.- Ja bym chyba nie był w stanie urodzić dziecka- zaczął się zastanawiać. W tym momencie nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- No nawet na pewno. Nie masz macicy.
- O esu! Wiem, ale mi chodzi o ten cały ból. Jakby cię palili żywcem.
- Powiem ci w tajemnicy, że było o wiele gorzej. Takiego bólu nie czułam nigdy- przyznałam.
- Teraz będzie łatwiej- powiedział pewnie.
- No nie wiem...
- Ej, przecież damy radę.
- Chyba, że wcześniej zabije mnie szpitalne jedzenie.
- Spokojnie, skitrałem w torbie przypalone kotlety. Wiem, że dieta i, że karmienie piersią, ale chyba jak zjesz dwa to się nic nie stanie.
- Arturek jesteś genialny!- ucieszyłam się. Choć przez chwilę moje problemy nie były, aż tak straszne.
   Spotkanie z rodziną Szalpuka przebiegło w dość dziwnej atmosferze. Cale szczęście, że byłam potwornie zmęczona. Pozachwycali się nowym członkiem rodziny tylko przez godzinę i dali nam  spokój. Przez ich wizytę czułam się jeszcze gorzej. Żywiłam nadzieję, że może z czasem zacznę go kochać, albo chociaż lubić. A we mnie wciąż istniała jedynie pustka.

   Po kilku dniach mogliśmy wyjść do domu. Z jednej strony cieszyłam się, że koniec ze szpitalnymi warunkami, ale z drugiej strony zostałam pozbawiona znacznej pomocy ze strony pielęgniarek. Mogłam liczyć tylko na Szalpuka, który musiał chodzić średnia dwa razy dziennie na trening, a poza tym miał co chwilę mecze wyjazdowe.
- Jak dobrze mieć was oboje w domu- przyznał z uśmiechem.- Zajrzyj do pokoju Szymusia- poprosił podekscytowany. Powoli podeszłam i uchyliłam drzwi. Widok urządzonego pomieszczenia sprawił, że stanęłam jak wryta.- Halo... Mogłabyś coś powiedzieć?
- Kiedy ty to wszystko?
- Troszkę po nockach, troszkę rano i wiesz... Miałem silną motywację.
- Jesteś cudowny- przyznałam. Nie mogłam uwierzyć że on daje tyle od siebie. Zazdrościłam takiego zaangażowania.- Ile bym dał, żeby być z wami dzisiaj...
- To ty gdzieś  idziesz?- spytałam spanikowana.
- Mam za chwilę trening. Tosia... Wiesz, że wolałbym być z wami...
- Nie możesz ten jeden raz nie pójść?- poprosiłam niemal płaczliwym głosem.
- Zanim się obejrzysz jestem z powrotem.
- Artur, proszę...
- Tośka, wiesz, że mam zobowiązania... Za dwie godziny wracam, nie panikuj- położył dziecko do łóżka, nie chcąc mnie posłuchać. Na nic zdały się moje błagania. Po prostu wziął torbę treningową i wyszedł. Stałam w korytarzu jak kompletna oferma, patrząc to na dziecięcy pokój to na drzwi wejściowe, licząc, że przyjmujący jednak zmieni zdanie i wróci. Zaczęłam trząść się sama nie wiedząc, czy to ze strachu, czy z wściekłości, a  może z rozpaczy. Przełknęłam ślinę i powoli przekroczyłam próg pomieszczenia, do którego tak bardzo nie chciałam wejść. Przerażone oczy syna, śledziły moje ruchy.
- Ty jeden to czujesz- powiedziałam chrapliwym głosem.- Wiesz, że cię nie kocham...
***
Pozdrawiam wszystkich, którzy sądzą, że studia humanistyczne są takie proste :(
Jak tam nastroje przed maturą? :)