sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 4

   W jednej chwili znalazłam się poza czasem, jakby on w ogóle nie istniał. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Przestałam panować nad oddechem, który niekontrolowany z sekundy na sekundę przyspieszał. Drżałam ze strachu. Czułam, że ponownie straciłam grunt pod nogami. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem i dezorientacją. Powietrze wokół zgęstniało, a napięcie wciąż narastające było niezwykle wyczuwalne. Wiedziałam, że oczekuje odpowiedzi, ale nie chciałam mu jej udzielać. Trzymał mnie mocno za ramiona, przyglądając się uważnie mojej twarzy, nie odwracając od niej wzroku ani na moment. W końcu trochę się otrząsnęłam i zrzuciłam jego dłonie ze swojego ciała. Popełniłam błąd. Zobaczył moje przerażenie. Już nie czekał na odpowiedź z moich ust, czekał tylko na potwierdzenie, gdyż moja reakcja mówiła sama za siebie.
- Weź te łapy i oddawaj telefon!- najlepszą obroną jest atak, bądź też odwrócenie uwagi przeciwnika. Zamierzałam zrobić obie te rzeczy, byleby tylko zejść z nieprzyjemnego tematu. Próbowałam mu wyrwać urządzenie z ręki, ale było to nie lada wyzwaniem przez wzgląd na jego wzrost.
- Co to za tabletki?- zaczął drążyć kolejną drażliwą kwestię.
- Nie twój zasrany interes- wysyczałam przez zaciśnięte zęby.-Oddaj to co moje- zażądałam.
- Pierwsze odpowiedz- nie chciał ustąpić.
- Koleś o co ci chodzi? Nic od ciebie nie chce więc po co się tym interesujesz?
- Bo jeśli to może być moje dziecko to to jest moja sprawa!- oburzył się.
- Nie wiem, okej?! Nie wiem czyje to! Ale to nie istotne. Skoro widziałeś mój telefon to doskonale wiesz co mam w kieszeni, a to z kolei oznacza, że wiesz co zamierzam.
- Nie pozwolę ci- powiedział chłodno.
- Co proszę?- spytałam z niedowierzaniem. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
- Mi też to nie odpowiada. Ale trzeba ponieść konsekwencje.
- Będziesz teraz rycerzem na białym koniu, ratującym dziewczynę w opałach? Nie bądź śmieszny- prychnęłam zirytowana.
- Nie musisz go wychowywać. Zawsze możesz je oddać do adopcji. Mi też to nie jest na rękę.
- To po co się wtrącasz?!
- Bo to nie takie proste! Nie zniosę myśli, że dałem zabić dziecko! Też go nie chcę! Ale nie będę mógł ze sobą żyć.
- I co? Mam czekać 9 miesięcy na to, żebyś ty mógł czuć się ze sobą dobrze? Chyba sobie kpisz!
- Kilka tygodni.
- Co?
- W 10 tygodniu ciąży da się zrobić testy. Jeśli to dziecko nie jest moje, rób co chcesz. Nigdy więcej się nie zobaczymy.
- Nie żartuj sobie ze mnie! Wyjaśnijmy sobie, że ja muszę ten problem rozwiązać zaraz, teraz , tu. Ty może i żyjesz w bajkowym świecie, ale nie ja. Mam nóż na gardle więc uznaj, że to- wskazałam na swój brzuch- to nie jest twoja sprawa.
- Tośka!- usłyszałam. Zamknęłam oczy, przełykając głośno ślinę.
- Odejdź szybko.
- Dlaczego?
- Będę mieć kłopoty. Odejdź, błagam- poprosiłam szeptem. Z wahaniem, ale jednak oddał mi telefon i odszedł.
- Tośka!- powtórzył Markus. Popatrzyłam na niego. Szedł w moim kierunku nieźle wpieniony.
- Kto to był?- spytał ostro. Chwycił mnie mocno za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku samochodu.
- Nie wiem.
- Nie kłam kłóciliście się.
- Wpadliśmy na siebie, wypadł mi telefon, wkurzyłam się, on się wkurzył i tyle. Przestań widzieć wszędzie jakieś drugie dno. I nie szarp tak!- pisnęłam.
- Właź do auta i nie jęcz! Lepiej dla ciebie, żebyś nie kłamała- usłyszałam jeszcze.
Zrobiłam co chciał. Zapięłam pasy i patrzyłam na widok za oknem. Między drzewami zobaczyłam wysoką postać. Wiedziałam, że to on. Nie odszedł. Został i przyglądał się odgrywającej scenie. Tak bardzo chciałam, żeby dał mi spokój. Co z nim było nie tak? Nic od niego nie chciałam, a mimo to wciąż mnie prześladował i nie dawał spokoju. Czułam, że nie odpuści. Musiałam się gdzieś zaszyć, żeby mnie nie znalazł. Miałam i bez tego dosyć kłopotów. Popatrzyłam na twarz Markusa. Gdyby tylko wiedział... Nie miałabym życia.

   Kolejny tydzień przebiegł bez większych rewelacji. Możliwe, iż to przez to, że cały ten czas spędziłam zamknięta w czterech ścianach. Chodziłam od kąta w kąt. Nie miałam praktycznie nic do roboty. Jednak, kiedy już chwytałam za klamkę, by jednak wyjść na zewnątrz, wpadałam w panikę, że mogę natrafić na wysokiego blondyna, którego co najzabawniejsze, imienia dalej nie znałam.
Przez te siedem dni wiele razy zostawałam sama ze swoimi myślami. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się zdegradować do poziomu popychacza. Byłam na każde zawołanie Markusa. Dawałam sobą pomiatać jak nigdy. Nie po to uciekałam od rodziny. Nie dlatego odcięłam się od swojej przeszłości. Moim celem było odnalezienie siebie. Chciałam znaleźć miejsce i pasje, która mnie zdefiniuje. Miałam dość bycia w cieniu. Tymczasem z jednego cienia dostałam się do jeszcze większego, który nie dość, że mnie ograniczał jak poprzedni, to sprawił, że nie chciałam od niego uciec, a właściwie bałam się to uczynić.
To było najgorsze. Wiele rzeczy można było o mnie powiedzieć, ale nie to, że odczuwam strach. Przecież rzuciłam się na głęboką wodę, wsiadłam do pierwszego pociągu. Było mnie stać, żeby uciec do innego miasta, a nie mogłam się zmusić, by przekroczyć próg domu.
   W kieszeni kurtki wciąż trzymałam tabletki. Nie mam pojęcia z jakiego powodu, ale nadal ich nie wzięłam. Wiedziałam, że im dłużej zwlekam, tym ryzyko jakiś powikłań jest większe, ale po prostu nie potrafiłam tego zrobić. Tak samo jak nie mogłam napić się alkoholu, czy też "dać sobie w żyłę". To były jedne z tych rzeczy, których człowiek nie robi i co więcej nie rozumie dlaczego.
   Jednak kolejnego dnia krzątania się po mieszkaniu postanowiłam z powodu pospolitej nudy, pójść z Markusem do klubu. Powiedziałam sobie dość. Skoro chciałam i tak się pozbyć "intruza" pomyślałam, że będę się zachowywać tak jakby go nie było. Jestem z niepokojem patrzyłam na chłopaka, który miał pokaźny zestaw małych pakunków wypełnionych białym proszkiem. Przyglądałam się temu chyba odrobinę za długo, gdyż właściciel zwrócił na to uwagę.
- Dzisiaj dużo klientów- wyjaśnił krótko. Z resztą nasze rozmowy do tego się ograniczały- do takich krótkich, informacyjnych komunikatów. Właściwie to nie wiedziałam o nim kompletnie niczego. Tak samo jak on o mnie. Mieszkanie razem było jedną wielką hipokryzją. Chyba po prostu świat jest tak skonstruowany, że nie wszystko musi być w nim klarowne i logiczne. Przynajmniej nasza relacja takowa nie była.
   Weszliśmy do klubu przez zaplecze. W jednej chwili moje uszy zaatakowała głośna muzyka. To było jedno z tych miejsc, gdzie bawił się dziki tłum, przez który ciężko się przecisnąć. Markus wypatrzył przy stolikach swoją ekipę. Poszliśmy się przysiąść. Czekali aż tylko ludzie będą dość pijani, by sprzedać im towar. To bardzo prosty mechanizm. Im ktoś mniej trzeźwy, tym bardziej odważny i podatny na wpływy, a także mniej wiarygodny.
- Chcesz coś do picia?- spytał mnie, ale pokręciłam przecząco głową. To na pewno nie przez to co mam w brzuchu. Powtarzałam sobie, że po prostu wypadł wieczór, w którym nie miałam ochoty na procentowe trunki.
Po godzinie wszystko się zaczęło. Jeden po drugim chłopaki rozchodzili się do różnych części klubu, wyszukiwać ofiary. "Stali klienci" już dawno zostali zaopatrzeni. Po jakimś czasie zostałam tylko ja z Markusem, który robił coś na swoim telefonie.
- Grzesiek przysłał sms-a. Weź to- dyskretnie dał mi paczuszkę z narkotykiem.-... i idź na zewnątrz. Będzie tam na ciebie czekał.
Nie protestowałam. Po prostu wstałam i zrobiłam o co prosił. Był jakiś sens się sprzeciwiać?
   Wyjście na świeże powietrze spowodowało, że poczułam ulgę. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam przeczesywać okolicę wzrokiem w poszukiwaniu podobno czekającego na mnie osobnika. W końcu go zobaczyłam więc podeszłam do niego, nakładając kaptur na głowę, a potem bez słowa podając woreczek. Czekaliśmy w milczeniu na klienta w jakimś ciemnym zaułku, aż w końcu się pojawił.
- Przepraszam za spóźnienie.
- Masz kasę?
- Mam. Tak jak się umawialiśmy.
- Tu masz towar.
Coś mi w nim nie pasowało. Nie mogłam dostrzec jego twarzy, ale miałam złe przeczucia. Po chwili już wiedziałam, że miałam rację. W okolicy rozległ się dźwięk policyjnych syren.
- Nalot!- krzyknął Markus, ale ostrzegł nas za późno.
- Stójcie gdzie stoicie. Policja. Jesteście aresztowani- powiedział opanowany, celując w nas pistoletem. O nie. Nie dam się przymknąć. W żyłach zaczęła pojawiać się adrenalina. Z wrzaskiem rzuciłam się na mężczyznę, powalając go na ziemie. Grzesiek nie martwił się o mnie. Korzystając z okazji od razu zaczął uciekać. Ja natomiast byłam uwięziona w stalowym uścisku gliniarza.Rwałam się jak tylko mogłam, ale był silniejszy. Po sekundzie poczułam jak ciężar jego ciała znika. Wstałam oszołomiona  i już wiedziałam, że moim wybawcą jest Markus. Obalił mężczyznę na ziemie i chwycił mnie za rękę.
- Spieprzamy stąd!
Pociągnął mnie w kierunku przeciwnym, niż ten, gdzie znajdował się nasz samochód. Zdziwiło mnie to, ale nie zadawałam pytań. Nie czułam nóg, nie czułam płuc. Wiedziałam, że muszę być szybsza, że nie mogę dać się złapać. Tym razem chętnie podążałam w ślad za moim wybawcą. Gdy czułam, że zwalniam wyobrażałam sobie dotyk kajdanek na nadgarstkach, co powodowało, że zmuszałam organizm do jeszcze większego wysiłku. Po kilkunastu minutach sprintu znaleźliśmy się w lesie.
- Tutaj przeczekamy- oznajmił głośno dysząc. Ochoczo przyjęłam ten pomysł. Nie miałam siły. Czułam ogromne pragnienie. Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam strumyk. Chwiejnym krokiem ruszyłam w dół lekkiego pagórka. Jednak potknęłam się o własne nogi, w skutek czego wylądowałam na zimnej glebie. Nie miałam siły wstać.
- Co to jest?- ostry głos chłopaka, sprawił, że otworzyłam mocno przymknięte oczy. Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć o co mu chodzi. Białe tabletki w takich ciemnościach mogłyby równie dobrze robić za neon. Odruchowo złapałam się za kieszeń, w której uprzednio je trzymałam, ale nic tam nie było. Przełknęłam głośno ślinę. Musiałam coś szybko wymyślić. Inaczej ten las mógłby być równie dobrze moim grobem. Sekundy upływały, a ja milczałam.
- No słucham- powiedział cicho, ale słychać było w tych słowach groźbę, w oczach natomiast szał tańczył z furią.

***
Dzisiaj trochę taki dzień z życia Tośki :) 
Rozdział dla marianki ;)
Małe pytanko, jakie są Wasze ulubione siatkarskie blogi? Muszę uzupełnić swoją biblioteczkę o kilka pozycji :)
Do soboty ;*

niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 3

   Do mieszkania wróciłam sponiewierana. Wściekła na całe zło, które mi się kiedykolwiek przytrafiło w tak ogromnej ilości. Nie zwracałam uwagi na swój wygląd. Rozmazany tusz do rzęs pomieszał się z błotem, włosy były dalekie od idealnych, a ubranie całe było poszarpane. Nie wspomnę o moich oczach, w których można było dostrzec przerażenie. To właśnie czułam. Żadnej pozytywnej emocji, tylko wszechogarniający strach. Zastanawiałam się, gdzie mój instynkt macierzyński? Cokolwiek. Zawsze był on dla mnie zagadką, aczkolwiek byłam pewna, że jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na dziecko, poczuję to COŚ. Tymczasem zamiast ciepłych uczuć, przyszło rozczarowanie z powodu ich braku.
   Nie wiedziałam jakim sposobem miałabym się opiekować kimkolwiek poza sobą. Mną nikt się nigdy nie opiekował, nie w pełni tego słowa znaczenia. Wciąż tylko mi mówiono jaka powinnam być. Ale jaka bym się nie stała zawsze byłam tą najgorszą, tą która przynosi rozczarowania. To brat był tym, którym się chwalono, który był chlubą rodziny. Ja natomiast byłam tym dzieckiem, którego się nie akceptuje, nie stara się zrozumieć, nie chce się być z niego dumnym, ale od którego się wymagało by dostosowało się do standardów, którym nie potrafi sprostać. Jak miałam okazać miłość? Jak okazać uczucie, którego nie zaznałam?
   Najgorsze było to, że nie miałam wyrzutów sumienia z powodu planowania aborcji. Bałam się tylko, czy mi się nic nie stanie. Robiłam to co zawsze- martwiłam się o siebie, bo wiedziałam, że nikt inny się o mnie nie będzie troszczył. Musiałam skądś wykombinować pieniądze. Tylko to się liczyło.
- Gdzie byłaś?- spytał ze znudzeniem Markus.
- U lekarza.
- I co masz taką minę? Coś nie tak?
- Wszystko w porządku- skłamałam. Obawiałam się, że może mnie wyrzucić z mieszkania. I gdzie bym wtedy poszła? Jakbym sobie poradziła? Byłam skazana na siebie. Musiałam się z tym zmierzyć sama. Wzięłam głęboki wdech i nie dając nic po sobie poznać w głowie obmyślałam plan jak wszystko zorganizować.
Krok pierwszy: Znaleźć kawiarnie z internetem i zorientować się ile potrzebuję zebrać pieniędzy. Wymigując się potrzebą dotlenienia organizmu, wyszłam z mieszkania i szukałam po lokalach wifi. W końcu postanowiłam udać się do galerii, gdzie miałam pewność, że je znajdę. Usiadłam przy pierwszym lepszym stoliku i rozpoczęłam poszukiwania. Nie było czasu ani miejsca na łzy. Trzeba było działać, a nie użalać się nad swoim marnym losem.
Chęci do działania odeszły w momencie, kiedy miałam pewność, że usunięcie dziecka kosztuje 10 tysięcy złotych. Jeśli wcześniej tliła się we mnie nadzieja na to, że Markus, gdy się dowie pomoże mi usunąć dziecko, znikła. Została zduszona w zarodku. Jedyne co by zrobił, to zaśmiałby się mi prosto w twarz i wyrzucił z domu. Czego można innego się po nim spodziewać? W dodatku nie chciałam po dokonaniu aborcji sama znaleźć się w szpitalu, a potem w więzieniu. Najczęściej takie "zabiegi" były przeprowadzane w bardzo niehigienicznych warunkach, przez amatorów.
Z paniką zaczęłam szukać innych sposobów na pozbycie się płodu. W internecie można było znaleźć wiele wymyślnych metod, z których większość jak dla mnie była po prostu nierealna i śmieszna. Aż nagle natrafiłam na pewne tabletki, po których organizm sam "wyrzucał" z siebie intruza. Przygryzłam wargi, gorączkowo rozważając takie rozwiązanie. Istniało ryzyko, aczkolwiek była to najtańsza i stosunkowo bezpieczna metoda w odniesieniu do ceny. Musiałam podjąć jakąś decyzję.
Krok drugi: Znaleźć kogoś kto sprzeda mi takowe tabletki. Szukanie było o wiele trudniejsze. Ciężko było wyszukać jakikolwiek kontakt. Westchnęłam i postanowiłam delikatnie o nie wypytać Markusa. Włożyłam telefon do torebki i wstałam z krzesła. Ruszyłam przed siebie, obmyślając jak zagadać współlokatora, aby ten nie domyślił się o co chodzi. Kierując się do wyjścia, zobaczyłam idącego wprost na mnie blondyna, którego imienia w dalszym ciągu nie znałam. Zatrzymałam się na sekundę, zastanawiając się co zrobić. Głupio było zawrócić, wiedząc, że mnie zauważył. Uniosłam głowę dumnie i dynamicznie chciałam go wyminąć. Jednak na nic się to nie zdało.
- Śledzisz mnie?
Krok trzeci: Nie wybuchnąć, kiedy jakiś irytujący osobnik, chce doprowadzić cię do szału.
- Jakbyś nie zauważył inteligencie to kieruję się do wyjścia- warknęłam. Próbował zagrodzić mi drogę, przez co upuściłam torebkę a w konsekwencji cała jej zawartość znalazła się na ziemi. Westchnęłam głośno, starając się zachować względny spokój.
- Czego ty ode mnie chcesz?- spytałam. Schyliłam się, by wszystko pozbierać.- Człowieku spędziliśmy razem jedną noc i tylko tyle! Nie odzywam się do ciebie, nic od ciebie nie chcę, więc po jakiego kija mnie co chwila zaczepiasz?- spytałam i już chciał mi odpowiedzieć, ale nie dałam mu dojść do głosu.- Odpuść sobie i jeśli mnie jeszcze zobaczysz, to udawaj, że się nie znamy- poprosiłam i koniec końców wyszłam z galerii. Szybkim krokiem odeszłam z miejsca, w który spotkałam chłopaka i poszłam do domu.
Krok czwarty: Przejść do wypytywania.
- Markus dzisiaj słyszałam, że są jakieś tabletki na poronienie, to prawda?
- No są, całkiem nieźle schodzą- zaśmiał się.
- Sprzedajesz takie coś?
- Nie, ale Błażej już tak. To jego działka. Ja mam swój towar on swój, nie wchodzimy sobie w drogę. A czemu pytasz? Chyba nie jesteś w ciąży?!
- Skąd ci to przyszło do głowy?!- udałam oburzenie. Popatrzył na mnie jeszcze przez kilka sekund. Trudno było mi nie odwracać wzroku, ale wytrzymałam jego badawcze spojrzenie.
- No to dobrze- stwierdził krótko.- Nie ma bachora, nie ma problemu.
Odetchnęłam z ulgą. Nie dość, że niczego się nie domyślił, to dokładnie wiedziałam do kogo powinnam się udać.
   Krok piąty: Załatwić spotkanie z "dostawcą". Niestety zgubiłam telefon. Gdybym nie wiedziała, gdzie go szukać miałabym kolejny problem. Jednak bez przeszkód zgodził się dostarczyć mi pożądaną rzecz, po mojej zmianie w jednym z radomskich pubów.
Wydawać się mogło, że po kroku piątym już powinno lecieć z górki. Ale życie nie mogło być aż tak proste.
- Masz- powiedział Błażej, wręczając mi mały pakunek.- Tyle ile chciałaś.
- Dzięki- wręczyłam mu plik banknotów i patrzyłam jak odchodzi. Przede mną jak z podziemi wyrósł blondyn.
- Co masz w ręce?- spytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Co cię to obchodzi? I w ogóle co ty tutaj robisz?
- Szukałem cię.
- A to niby czemu?
- Temu-oznajmił i wyciągnął mój telefon. Już otwierałam usta, by zacząć się po nim wydzierać, ale pokazał mi historię wyszukiwania z dnia, w którym zdobywałam informację o aborcji.- Mam tylko jedno pytanie. Czy to może być moje dziecko?

***
Przepraszam za spóźnienie. Ale mam usprawiedliwienie xd W piatek studniówka, więc od rana fryzjer, makijaż, a potem wiadomo impreza do białego rana xd W sobotę musiałam jechać na urodziny do brata i kolejna impreza, a dziś trzeba było pójść do dziadków, wręczyć zaległe prezenty :P Wiecie, że raczej się nigdy nie spóźniam tylko w sytuacjach wyjątkowych taka jak ta :)

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 2

   Spędziłam całą noc w ramionach blondyna. Nawet nie pamiętałam jego imienia. Nie byłam pewna, czy w ogóle mi je zdradził, co nie przeszkadzało mi, by poddać się miłosnym uniesieniom. Było zupełnie inaczej niż z Markusem. Delikatniej, ale i też intensywniej. Każda chwila napełniała mnie jeszcze większym nienasyceniem. Byłam wyczerpana do granic możliwości, ale wciąż chciałam więcej i więcej. Trwało to zarówno wieczność jak i krótką, ulotną chwilę, po których odpłynęłam w głęboki sen.
Obudził mnie rankiem jakiś trzask. Leniwie otworzyłam powieki, by zamknąć je ponownie jeszcze na moment. Było mi strasznie gorąco, a to za sprawą muskularnych ramion, które oplatały ciasno moje ciało. Ale to nie był mój największy problem. Po zaledwie sekundzie w drzwiach zobaczyłam kobiecą sylwetkę. Nie zdążyłam dostrzec jej twarzy, a do moich uszu doszedł jej krzyk. Blondyn na ten dźwięk zerwał się jak poparzony.
- To koniec!- stwierdziła przez zaciśnięte zęby. W oczach miała istną furię. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Blondyn wyskoczył z łóżka i czym prędzej za nią pobiegł. Ja leżałam wsparta na łokciach, próbując zrozumieć co się właściwie stało. Czy czułam się winna? Jasne, że nie. Przecież nie miałam pojęcia, że facet jest zajęty. Nie zrobiłam tego z premedytacją, a nieświadomie, co dowodziło mojej niewinności. Wstałam z łóżka i zaczęłam się ubierać, słuchając jak Artur próbuje wszystko wytłumaczyć.
- Ola, proszę posłuchaj...
- Nie mam zamiaru ani ochoty cię słuchać!
- Ja ci to wszystko wyjaśnię! To nie tak jak ty myślisz!
- Przestań mi zapodawać teksty rodem z kiepskich filmów! To jest dokładnie tak jak ja myślę! Byłeś z jakąś obcą laską w łóżku!
- Ale...
- Żadnego "ale"!- przerwała mu natychmiast.- Ja rozumiem, nasza kłótnia kłótnią, ale żeby od razu mnie zdradzać z kim popadnie?- spytała płaczliwym głosem.- Zaczyna ci sodowa do głowy uderzać. Nie spodziewałam się, że stać cię na takie coś!
- Ola, błagam zaczekaj. Porozmawiajmy...
- My nie mamy mój drogi o czym rozmawiać!- powiedziała na zakończenie i po chwili usłyszałam trzask drzwiami. Mając wolną drogę wyszłam z sypialni, ale nie spodziewałam się ataku na swojej osobie.
- To twoja wina!- stanął nade mną. Bez szpilek trudno było się z nim równać.
- Moja?!- prychnęłam.
- Tak! Gdybyś się tak do mnie nie kleiła nic by się nie stało!
- Ja nie kleiła się do ciebie?- powtórzyłam za nim jakbym nie usłyszała. Po chwili wybuchnęłam głośnym śmiechem.- Chyba za bardzo cenisz tę swoją gładką buźkę. Gdybym wiedziała, że jesteś zajęty, palcem bym cię nie tknęła. I jak tak teraz na ciebie patrzę... Jakbym była trzeźwa też bym tego nie zrobiła- posłałam mu drwiące spojrzenie i opuściłam mieszkanie. Co jak co, ale nie będzie na mnie zrzucał winy.
Rozejrzałam się po osiedlu, próbując przypomnieć sobie, gdzie ja właściwie jestem. Wzruszyłam ramionami i poszłam przed siebie, co chwilę pytając kogoś o drogę. Koniec końców udało mi się dotrzeć do tej części miasta, którą znałam. Powoli skierowałam się do swojego mieszkania. Gdy tylko przekroczyłam próg domu, zostałam zaatakowana.
- Gdzie byłaś?!- Markus stanął tuż za mną, kiedy ściągałam kurtkę.
- Od kiedy cię to interesuje?
- Odpowiedz- rozkazał krótko, patrząc wyczekująco.
- Skoro ty możesz robić co chcesz to ja też- oświadczyłam i chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za rękę nie pozwalając się ruszyć.
- Tobie się chyba coś pomyliło- powiedział niezwykle opanowanym głosem. Po chwili przyszpilił mnie do ściany. Syknęłam z bólu, podczas gdy on przybliżył usta do mojego ucha, ręce zaciskając na mojej szyi.- To ja mogę robić to na co mam ochotę. Nie zapominaj, że dałem ci robotę i dach nad głową, dałem ci jakiś cel w tym twoim marnym żywocie więc nie próbuj podskakiwać, bo marnie się to dla ciebie skończy. Jasne?- spytał, a kiedy nie odpowiedziałam przycisnął mnie do zimnego betonu jeszcze mocniej.- Jasne?- powtórzył, ciaśniej zaciskając dłonie, uniemożliwiając mi praktycznie oddychanie.
- Tak- wychrypiałam z ledwością. Po usłyszeniu oczekiwanej odpowiedzi puścił mnie i jak gdyby nigdy nic poszedł do kuchni. Ja natomiast leżałam na podłodze, ciesząc się, że pozwolił mi oddychać. Pierwszy raz wykazał wobec mnie przejaw takiej agresji. Patrzyłam z przerażeniem i niedowierzaniem na tego człowieka.
   Ta jedna sytuacja zmieniła mój sposób postrzegania wszystkiego wokół czego się obracałam. Byłam pewna, że to ja dyktuje warunki, a jemu pozwalam jedynie myśleć, że to on rządzi. Zawsze sądziłam, że mogę odejść kiedy tylko będę miała ochotę. Zastanawiałam się, kiedy właściwie to on przejął kontrole nad wszystkim, również nad moim umysłem, o którego niezależność tak długo walczyłam. Zasiał we mnie strach. Nie wiem, czy dałabym radę się mu sprzeciwić.

3 tygodnie później...

   Miałam w sobie pełno sprzeczności. Nie było mi trudno pić, brać narkotyki od czasu do czasu, staczać się, ale nigdy nie mogłam przegapić wizyty u ginekologa. A wszystko przez uświadomienie jakie skutki może wywołać, gdy na takie wizyty się nie uczęszcza. Zawsze miałam w głowie obraz opowiadającej o komplikacjach lekarki, co zmuszało mnie by się na badania jednak wybrać. Wtedy 2 bądź 3 tygodnie przez terminem nie brałam kompletnie nic, aby w razie czego nic nie zostało w moim organizmie wykryte. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to mówią. 
Weszłam do ośrodka i minęłam oddział fizjoterapii, kierując się na ginekologiczny. Usiadłam na krześle, czekając na swoją kolej. Gdy w końcu zostałam wezwana do gabinetu, nie spodziewałam się co na mnie tam czeka.
- Nie wiem jak to pani powiedzieć, ale...- zaczęła, kiedy już siedziałam ubrana na krześle.- Jest pani w ciąży. Koniec 3 tygodnia, początek 4.Gratuluję- uśmiechnęła się ciepło doktorka, a ja popatrzyłam na nią jak na obłąkaną.
- W jakiej ciąży?!- pisnęłam przerażona.
- Proszę się uspokoić. Ja wiem, że to może być trudny czas, ale jednocześnie to najpiękniejszy czas- zapewniła mnie. Jednak przestałam jej słuchać. Panika zalała cały mój organizm.
- Ja nie mogę urodzić tego dziecka- powiedziałam szeptem.
- Naprawdę rozumiem, że to jest szok, ale po jakimś czasie zobaczy pani, że to wcale nie jest takie straszne. Proszę się przede wszystkim nie denerwować i dbać o siebie. Termin następnej wizyty dokładnie za miesiąc.
W pośpiechu wyszłam z gabinetu, szybkim krokiem przemierzając korytarz. W oczach po raz pierwszy od kilku lat pojawiły się łzy. Nie zwracałam uwagi na mijanych przeze mnie ludzi, którzy schodzili mi z drogi. Jednak na któregoś z kolei wpadłam.
- To ty?- usłyszałam. Spojrzałam na potrąconego przeze mnie osobnika i wiedziałam, że ten dzień nie mógł być gorszy. Chciałam go minąć bez słowa, ale trzymał mnie za ramiona, nie pozwalając się ruszyć.- Co ty robiłaś na oddziale ginekologicznym i czemu ryczysz?- spytał spanikowany, słusznie łącząc fakty, na co wskazywał jego spanikowany głos.
- Daj mi spokój- wysyczałam i wyrwałam się, udając się do wyjścia.
   Nigdy nie czułam takiej histerii. Biegłam przez siebie przez bardzo długi czas, aż w końcu nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Znalazłam się w jakimś parku, gdzie padłam jak martwa na ziemię, pozwalając sobie na szloch. Nie dość, że było dwóch potencjalnych ojców, to na dodatek żaden nie wydawał się być odpowiednim. A ja nie byłam gotowa na bycie matką. Nie nadawałam się do tego. Czułam do płodu, jedynie nienawiść. Jak je miałam urodzić? Nie miałam mieszkania, nie miałam warunków, nie miałam pracy. Otarłam łzy i podniosłam się z zimnej gleby. Było tylko jedno rozwiązanie. Musiałam się go pozbyć.
***
I tak oto przechodzimy do właściwego wątku bloga :)
Miłej soboty <3

sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 1

   Radom. Udało się. Z satysfakcją rozejrzałam bo nieco zaniedbanym dworcu, z radością wdychając miejskie powietrze. W końcu czułam wolność. Udało mi się oderwać od przeszłości. Nie mogłam wytrzymać i parsknęłam śmiechem. Po kilku sekundach mój rechot było słychać w obrębie kilkunastu metrów. Przechodzący ludzie patrzyli na mnie jak na obłąkaną. Dużo się nie pomylili. Jednak nikt nie mógł zrozumieć mojej radości wynikającej z pokonania tych, którzy tak bardzo chcieli mnie zmienić. Przechytrzyłam ich, to ja okazałam się lepsza, to był dzień mojego triumfu. Chwyciłam za ramię od torby i ocierając pojedynczą łezkę z kącika oka, oddaliłam się ze stacji.
   Było dosyć późno.Wieczór powoli dawał o sobie znać. Nie za bardzo wiedziałam dokąd powinnam się udać. Potrzebowałam planu. Miałam sporo gotówki, ale zdawałam sobie sprawę z tego jak szybko może się ona rozejść.
Z nałożonym kapturem na głowę, spacerowałam po mieście, starając zapamiętać najbardziej charakterystyczne punkty. Cieszyłam się ze świeżo odzyskanej wolności. Nikt mnie tutaj nie znał. Mogłam być kim tylko chciałam. Wreszcie ludzie mogli mnie poznać od strony, którą ja chcę, a nie od strony, której rodzina chciałaby mnie pokazać.
  Zostawiłam torbę w jakimś depozycie i postanowiłam pójść do klubu. Mój wybór nie mógł paść na pierwszy lepszy, ale na ten, w którym miałam pewność, że spotkam towarzystwo mi podobne. Musiałam zniszczyć krok po kroku wszystko to nad czym zmuszano mnie pracować na odwyku. A następnym etapem zaraz po "uświadomieniu sobie problemu" było przekonanie, że trzeba oderwać się od starego środowiska, które wpędzało w nałóg. Jakbym chciała się z nimi widywać... Nie rozumieli, że ja potrzebowałam tego typu ludzi. Miałam pewne opory przed wejściem do budynku, w którym wiedziałam kogo zastanę i kiedy sobie uświadomiłam, że się waham, domyśliłam się, że pomimo mojej wrogości terapia dawała o sobie znać. Dlatego szybko weszłam do klubu, kierując się od razu do baru.
- Czystą poproszę- zażądałam na wstępie. Rozejrzałam się wokół, przypatrując tańczącym ludziom. O tak, zdecydowanie tego szukałam. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam do ręki kieliszek podany przez barmana. Przybliżyłam go do ust i przechyliłam. Bardzo powoli przełknęłam zimną ciecz, skupiając się na jej zapomnianym smaku. Pierwsze uczucie- sama, nieszkodliwa słodycz, następnie- gorzki, wykręcający twarz smak. Potrzebowałam jeszcze kilku kolejek, żeby czuć się swobodnie. Potem pozostało mi tylko czekać, aż koleś z najdalszego kąta podejdzie do mnie zagadać. Dlatego wybrałam miejsce przy samy barze. To tutaj wyłapywało się klientów. Przyglądało tym, którzy siedzą samotnie najdłużej, a następnie rozpoczynało rozmowę. Nie myliłam się. Kątek oka dostrzegłam jak przybliża się do mnie, a później zajmuje miejsce obok.
- Barman! Dwie kolejki! Dla mnie i tej śliczności- puścił do mnie oczko.- Co tutaj tak siedzisz sama?
- Życie- odpowiedziałam krótko, patrząc mu w tęczówki. Tak, to jego szukałam.
- Zabawa chyba nie za bardzo ci się podoba skoro tylko sobie popijasz- oświadczył. Machnęłam do niego ręką, żeby się nachylił.
- Tobie też skoro musiałeś wziąć- oznajmiłam, odsuwając się lekko. Popatrzył na mnie zszokowany.
- Skąd wiesz?
- Znam się na tym. Myślisz, że po co tu siedzę?- spytałam. Dobrze, że nie próbował zaprzeczać. Pokiwał ze śmiechem głową.
- Przy toaletach czeka z towarem mój człowiek. Powiedz, że jesteś od Markusa, a sprzeda ci działkę- powiedział cicho do mojego ucha. Nie potrzebowałam dalszych wskazówek. Zeskoczyłam z krzesła i podreptałam we wskazanym mi kierunku. Od razu wiedziałam, który to. Podeszłam do niego i wypowiedziałam nakazaną mi frazę. Szybko załatwiłam interes i weszłam do damskiej łazienki, zamykając się w kabinie. Chciałam się zmusić do zażycia narkotyku, ale nie potrafiłam. Ilekroć miałam zatruć swój organizm, wszystkie komórki mojego ciała się przeciwko temu buntowały. Moja głowa stała się moim wrogiem. Zdawałam sobie sprawę, że to wszystko wina odwyku. Dlatego musiałam wrócić do ćpania, bo oni tego nie chcieli. Zaczęłam płakać, nie mogąc się przemóc, ale koniec końców pokonałam swoje obawy. Po kilku minutach od zażycia poczułam jego boskie działanie. W połączeniu z alkoholem czułam się nieziemsko. Wyszłam z toalety już bardziej odważna. Przy barze w dalszym ciągu czekał na mnie Markus.
- Od razu lepiej- stwierdziłam.
- Skoro tak, to chodźmy zatańczyć- zaproponował, a raczej zarządził, bo chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą na parkiet. Nie było miejsca na wstyd. Jego ręce po kilkunastu sekundach już znajdowały się praktycznie wszędzie. Mimo mojego upojenia, w pierwszej chwili chciałam go odepchnąć, ale wmawiałam sobie, że są to bariery wybudowane przez terapeutów, więc wniosek był prosty- trzeba je było zniszczyć. W tamtej chwili byłam niewiele lepsza od taniej dziwki, która pozwala robić ze sobą wszystko, czego zapragnie mężczyzna. Dlatego nie odmówiłam, gdy po kilku piosenkach nowo poznany chłopak zaproponował żebyśmy poszli do niego.

Miesiąc później...
   Kolejny bezsensowny ranek w moim wykonaniu, który praktycznie rzecz biorąc zaczynał się w południe. Podreptałam do kuchni, aby napić się wody i wziąć tabletkę przeciwbólową. Rozejrzałam się po starej, zapyziałej, brudnej kawalerce z niesmakiem. Wszędzie walały się puste butelki po alkoholu, niedopałki papierosów. Zawsze żyłam w nienagannej czystości. Kiedy ja nie zrobiłam porządku, robiła go za mnie sprzątaczka wynajęta prze rodziców. Postanowiłam zniszczyć i to przyzwyczajenie w czym pomagało mieszkanie Markusa. Nie mam pojęcia jak mogłam nazwać naszą relację. Był to pewnego rodzaju związek bez żadnego uczucia. Inni nazwaliby to przyjaźnią z korzyściami, tyle, że my nie byliśmy w najmniejszym stopniu przyjaciółmi. Jednak dałam się porwać jemu wpływowi. Robiłam to co chciał, poniekąd dlatego, że nie miałam dokąd pójść, a wszystkie pieniądze straciłam.
- Tośka!- usłyszałam z korytarza.- Masz robotę dzisiaj- oznajmił.- Za godzinę, za barem w jakiejś knajpie. Płacą całkiem nieźle, a kasa nam się przyda- wytłumaczył krótko. Tutaj miał święta rację. W lodówce było tylko światło, a żołądek skręcał się z głodu.  Czy naprawdę chciałam, aż ta bardzo zniszczyć sobie życie?
To było dziecinne z mojej strony. Karać rodzinę kosztem własnej osoby. Czasami bardzo żałowałam, że spotkałam Markusa wtedy w klubie. Rozwiązał część moich problemów, a w ich miejsce pojawiło się tysiące nowych. Jednak, gdy przyszło mi żałować robiłam cokolwiek, by zniszczyć się jeszcze bardziej, to był mój mechanizm obronny.
Pokornie, a zarazem posłusznie ubrałam się i wyszłam z mieszkania, opuszczając najbardziej zrujnowaną dzielnicę w Radomiu. Szybko dotarłam pod wskazany mi adres i niemal natychmiast zabrałam się do pracy. Za ladą stałam przez kilkanaście godzin. Po otrzymanym wynagrodzeniu, zmęczona wróciłam do mieszkania. W drzwiach minęłam się z jakąś uśmiechniętą od ucha do ucha dziewczyną. Parsknęłam śmiechem i weszłam do środka.
- Znowu wykorzystałeś okazję, że mnie nie ma i musiałeś przeruchać następną zdzirę?- spytałam znudzona.
- Widziały gały co brały. Co ty myślisz, że jesteś jakaś wyjątkowa?- zaśmiał się.- Nie podoba ci się to nara, ale oboje wiemy, że nie masz gdzie pójść.
- Mam takie same prawa jak ty- warknęłam i ponownie ruszyłam w kierunku wyjścia. Jeśli on mógł spać z kim popadnie to ja również. Wściekła jak osa poszłam do centrum miasta. Nie patrzyłam dokąd idę. Weszłam na oślep do pierwszego lepszego klubu. Usiadłam przy barze i zaczęłam przepijać wszystko co tego dnia zarobiłam. W stanie lekkiego oszołomienia ruszyłam na parkiet i zaczęłam tańczyć. Przygody na jedną noc? Tylko w klubach. W dzikim tłumie ujrzałam zbliżającego się do mnie blondyna. Bez zbędnych słów zaczęliśmy bawić się razem. Owszem dotykał mnie, ale w żaden wulgarny sposób, nie tak jak Markus gwałtownie. To były zaledwie delikatne muśnięcia, ale wystarczająco silne, aby zaszła interakcja. Od nieśmiałego dotykania, przeszło do pocałunków, nawet nie pamiętałam, kiedy byliśmy w drodze do niego do domu.

***
Czy u mnie kiedykolwiek było normalnie?

piątek, 1 stycznia 2016

Prolog

   Nie jest łatwo pokonać uzależnienie. Najgorzej jest wtedy, gdy inni starają ci siłą pomóc, a twój charakter nie może im na to pozwolić. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mam problem. Jednak ja nie chciałam niczyjej pomocy. Kochałam swój nałóg, ponieważ pozwalał mojej osobie odbiegać od ideału. Nienawidziłam go jedynie za to, że przejawia się w tak obrzydliwej formie.
Od dziecka kazano mi być nieskazitelną. Jakby można kogokolwiek takim uczynić. Nie wierzyłam w ideały więc nie widziałam żadnego sensu w dążeniu, by się nim stać. Sama sugestia bym coś w sobie "naprawiła" sprawiała, iż każda komórka w moim ciele kazała mi psuć wspaniały obraz rodziny.
   Nałóg nie niszczył tylko mnie. Wpływał na wszystkich bliskich. Potrzebowałam tylko akceptacji. Niczego więcej. Jednak to było za wiele. Naciskali na mnie z każdej strony, mówiąc jaka powinnam być. To sprawiło, że potrzebowałam ucieczki. I wybrałam ją. Tę możliwie najgorszą. Kochałam zaskakiwać, dlatego nie próbowałam nawet ukryć tego co robię. Z satysfakcją patrzyłam na zawód wymalowany w oczach najbliższych. W końcu doprowadziłam do nieuniknionego. Pozbyli się mnie ze swojego życia.
Zaczęło się od szkół z internatem. Wyrzucali mnie z każdej po kolei, we wszystkich najdalszych stronach Polski. Ludzie już wtedy zaczęli zapominać, że ktoś taki jak ja w tak doskonałej rodzinie istniał. Potem przyszło uzależnienie i przyszedł odwyk. Długo się opierałam. Nie chciałam kończyć z nałogiem. Pragnęłam siebie niszczyć. Jednak moja taktyka nie sprawdzała się w ośrodku. Musiałam im pokazać, że wygrali. Musiałam udawać, że terapia działa, by wyjść na wolność.
   I udało mi się. Wypuścili mnie. Można by pomyśleć, że tutaj historia powinna się kończyć, ale tak naprawdę tutaj wszystko miało swój początek.
- Teraz masz czystą kartę- powiedział ojciec, gdy siedzieliśmy w samochodzie.- Możesz wszystko naprawić.
W mojej duszy rozszalało się piekło. Zacisnęłam pięści i wyklinałam go w myślach. Nie mogłam słuchać ich gadania. Kiedy zatrzymali się na stacji benzynowej w centrum miasta na moment zostałam sama. Mój wzrok zatrzymał się na torebce mamy i dostrzegłam swoją szansę. Uśmiechnęłam się po raz pierwszy tego dnia. To był mój bilet do wolności. W jednej sekundzie pojęłam czego tak naprawdę pragnęłam- zniknąć na zawsze z ich życia. Rozglądnęłam się za opiekunami i szybko dobrałam się do portfela. Wyciągnęłam z niego pokaźny plik banknotów i schowałam do torby. Nie mogłam zwlekać i wybiegłam z samochodu. Gnałam przez zatłoczone ulice, kierując się na dworzec. Myślałam, że zaraz stracę płuca, aczkolwiek nigdy nie czułam takiej satysfakcji. Wsiadłam do pierwszego pociągu, kierunek- Radom. W końcu to ja zaczęłam dyktować warunki. To ja dzierżyłam w rękach swój los.

***
Tradycyjnie rozdziały co sobotę :) Prolog różni się od wszystkich poprzednich, ale też historia ( mam nadzieję) będzie inna niż pozostałe ;)