piątek, 10 lutego 2017

Epilog

   Zostałam. Postanowiłam przede wszystkim sobie dać kolejną szansę. Co by się między nami nie wydarzyło, moje serce wciąż biło tylko dla niego. Nie potrafiłam odmówić, patrząc w te pełne nadziei oczy. Tutaj właściwie historia mogłaby się kończyć, to powinien być moment na powiedzenie "I żyli długo i szczęśliwie". Niestety, rzeczywistość to nie bajka. Stanęliśmy przed wielką górą, której szczytu nawet nie widzieliśmy. Musieliśmy kroczek po kroczku się na niego wspiąć. Nie mogło się obyć bez potknięć, upadków i zadrapań. Jednak na samym początku był czas na łzy. Na wiele łez.
- Naprawdę nie chcesz ze mną pojechać do Bełchatowa?
- Posłuchaj Michał... Doceniam, że tym razem na serio chcesz mi pomóc, ale nie mogę się poddać. Chcę o to walczyć. Prawda jest taka, że nie znasz mnie. Ja sama siebie do końca nie znałam. Przy nim byłam pierwszy raz w życiu szczęśliwa. I teraz jak jest ciężko mam po prostu odpuścić? Wiem, że ani tobie ani rodzicom się to nie podoba. Dla was ta ciąża to coś złego. Dla mnie po części też, ale tylko dzięki niej jestem z Arturem i przeżyłam w końcu coś czystego i prawdziwego.
- Dobrze- westchnął głośno.- Twój wybór- skomentował krótko. Po chwili już go nie było. Zamknęłam za nim delikatnie drzwi, niepewnie odwracając się w stronę Szalpuka. Jedno spojrzenie w jego kierunku wystarczyło, żebym ponownie zalała się łzami. Natychmiast znalazł się obok mnie i zamknął w mocnym uścisku. Nie protestowałam, nie śmiałabym tego zrobić. Przywarłam do niego mocno, ciesząc się jego bliskością, której tak bardzo mi brakowało.
- Pierwsze czego się musisz nauczyć, to przestać uciekać za każdym cholernym razem.
- Przepraszam...
   Liczyłam nie na to, że będzie łatwo, ale że będzie "znośnie". Przebolejemy, przepracujemy problem, porozmawiamy i po krzyku. Wszystko za tym przemawiało- nasze myśli, nadzieje, zaplanowane pójście na terapię. Pierwsze dwa człony były łudzeniem się, a trzeci istną torturą.
- Pani Antonino, proszę się na tym jeszcze raz skupić.
- Jezu, dlaczego mnie pan tak tym maltreruje? W ogóle nie czuje się lepiej! Wciąż tylko jest gorzej i gorzej!
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Teraz to dla pani koszmar. Ale jest on potrzebny, żeby można było pójść dalej.
- To już miesiąc odkąd do pana chodzę. Nie ma żadnej poprawy! Żadnej!- w moich oczach po raz kolejny pojawiły się łzy, przez które nienawidziłam siebie jeszcze bardziej.
- Spokojnie i próbujemy jeszcze raz- oznajmił.
Przed drzwiami gabinetu czekał siatkarz za każdym razem, patrząc na mnie wzrokiem pełnym oczekiwań, nadziei na poprawę. Spojrzenie to trwało sekundę, może dwie, potem spuszczał głowę nie dostrzegając nawet cienia tego czego się spodziewał.
- Jak było?- spytał, gdy już wsiedliśmy do samochodu.
- Okropnie. To nie ma najmniejszego sensu.
- Nie pozwolę ci zrezygnować. Na efekty trzeba poczekać- stwierdził pewny siebie, na co tylko prychnęłam. Z dnia na dzień dawałam sobie i nam mniej szans. Przez dalszą część drogi nie odzywaliśmy się do siebie. W mieszkaniu swoje kroki skierowałam do łazienki, czekając aż przyjmujący podziękuje i zapłaci opiekunce. Rozbierając się do prysznica, przyszło mi na myśl, by obejrzeć swoje ciało w lustrze. Od porodu zrobiłam to może raz i nie wspominałam tego dobrze. Patrzyłam się w sufit, nie mogąc się zdobyć nawet na jedno spojrzenie. W końcu wzięłam trzy uspokajające oddechy i spuściłam głowę. To był błąd. Ten widok mnie załamał. Zakryłam usta dłonią, by stłumić szloch. Widok pokrytego rozstępami, obwisłego ciała napawał mnie obrzydzeniem i przerażeniem. Usiadłam na podłodze, odwracając wzrok w inną stronę. Zdawałam sobie sprawę jakie to żałosne, ciągłe użalanie się nad sobą, aczkolwiek na nic innego nie miałam siły.
- Tosia?- Artur delikatnie zapukał do drzwi.- Wszystko ok? Co robisz?- nie byłam w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Po chwili drzwi się otworzyły, ale wstydziłam się patrzeć w te jego stronę. Objęłam rękoma kolana w geście obronnym i skuliłam się w sobie, by jak najmniej zobaczył.
- Nie wchodź tu!
- Tośka...
- I nie patrz na mnie!- rozkazałam, ale on ja to on mając w tradycji, kompletnie ignorował moje słowa.
- Co się stało?- poczułam jak kładzie mi rękę na plecach, na co natychmiast się wzdrygnęłam.
- Nie dotykaj mnie!
- Dlaczego?
- Nie widzisz jak wyglądam?!- wydarłam się podnosząc się z zimnej posadzki.- Popatrz na mnie! Jak możesz się tym wszystkim nie brzydzić?!
- Brzydzić?!- zdziwił się.- O czym ty mówisz?
- Nie udawaj, że nie rozumiesz.- Usiadłam ponownie na kafelkach, chowając twarz w dłoniach.
- Kochanie... Chodź tu do mnie- powiedział stanowczo i przyciągnął mnie do siebie, nie zważając na to, że chcę się wyrwać. W końcu musiałam odpuścić i pozwoliłam, by mnie tulił.- Co ty znowu sobie uroiłaś?
- Nic sobie nie uroiłam!- warknęłam.
- Przecież po ciąży to normalne.
- Normalne nie znaczy nieobrzydliwe!
- Uważam, że przesadzasz. Dla mnie jesteś piękna.
- Mówisz tak bo musisz- odpowiedziałam jak naburmuszone dziecko.
- Gdyby nie to, że nasza łazienka jest niewygodna nie chcesz wiedzieć co bym tu teraz z tobą zrobił- oznajmił poważnie. Nie mam pojęcia dlaczego, ale to była pierwsza rzecz, która naprawdę mnie rozbawiła. Zaczęłam się śmiać, tak po prostu. Po chwili Szalpuk dołączył do mnie i wtuleni w siebie chichraliśmy się jak nienormalni.
- Nie żartuj w takiej chwili!- zaczęłam protestować.
- Byłem zupełnie szczery. Słowo harcerza.
- Nigdy nie byłeś harcerzem, a poza tym harcerze nie znają takich zabaw.
- A skąd wiesz?- dopytywał. I tak oto na niepozornej posadzce łazienki, miał miejsce przełomowy moment.
   Musze przyznać, że później rzeczywiście było lepiej. Miałam ochotę robić coraz więcej rzeczy. Kupiłam książkę kucharską i codziennie próbowałam swoich sił kulinarnych. Oczywiście z gorszym lub lepszym skutkiem, ale robiłam coś dla Artura, coś dla samej przyjemności robienia czegoś, coś żeby okazać komuś uczucie. Zaczęłam doceniać wspólnie spędzane wieczory z siatkarzem i naszym synem. Z uśmiechem patrzyłam jak przyjmujący kołysze w swoich ramionach Szymka.
- Jak myślisz kim będzie jak dorośnie?- spytał.
- Kim tylko chce- odpowiedziałam z uśmiechem.
- Synek, kim będziesz?- dziecko zaczęło się śmiać do Artura i gaworzyć po swojemu.- Co byś chciał?- spytał Szalpuk, a Szymek przekręcił główkę w moją stroną i wyciągnął rączki, zawzięcie dyskutując. Zastygłam w bezruchu. Oczywiście, karmiłam go, przewijałam, ale chyba nigdy nie trzymałam go na rekach tak po prostu. Siatkarz zbliżył się powoli z naszym synkiem i delikatnie mi go przekazał. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana.
- On się do mnie uśmiecha- powiedziałam z zachwytem.
- No pewnie! On wie, że go kochasz- Szalpuk objął mnie ramieniem i pocałował w policzek.
- Tak, kocham go- powiedziałam ze łzami w oczach, śmiejąc się przy tym.- Jak mogłabym cię nie kochać?- spytałam i po raz pierwszy pocałowałam mój skarb w czubek malutkiej główki.

Koniec
***
Tutaj kończy się historia Tosi, Artura, Szymka i chyba czas, aby to był koniec mojej historii.
Nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał. Tyle lat pisania dla Was i człowiek nie może powstrzymać łez. Może kiedyś coś jeszcze napisze, ale nie sądzę, żeby to był siatkarski fanfiction. Możliwe, że tutaj Was o tym poinformuje. Podobno jak coś się kończy to coś się zaczyna, ale cóż... Chciałabym podziękować za wszystko, nie tylko za komentarze i czytanie moich wypocin, ale za wiarę, że dzięki Wam sama w siebie uwierzyłam. Jednak przede wszystkim dziękuje, że mogłam być częścią Waszego życia.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 28

   "Skacz!"- nakazywałam  sobie w myślach. Co mi pozostało? Dlaczego miałabym żyć? Do dziecka nie byłam w stanie się zbliżyć, rodziny nie miałam i sprawiłam, że Szalpuk mnie znienawidził. Tak bardzo nie chciałam tego robić, ale rzeczywistość stała się dla mnie nie do zniesienia. Odsunęłam się od krawędzi, by po chwili ponownie się nad nią nachylić. Łzy kompletnie zamazały obraz przejeżdżających samochodów.
- Halo! Proszę panią?!- zza pleców usłyszałam męski głos. Odwróciłam się, nawet nie starając się maskować w jakikolwiek sposób swojego stanu, a moim oczom ukazała się dwójka policjantów.- Co pani robi?
- Niech pan nie podchodzi!- krzyknęłam jednocześnie łkając. Nie posłuchali mnie.- Zatrzymajcie się, bo skoczę!
- Dobrze! Spokojnie. Nie ruszamy się stąd. Proszę się odsunąć od krawędzi. Niech pani nie robi głupot. Będzie pani tego żałować.- Słysząc ostatnie zdanie zaniosłam się śmiechem.
- Nie będę niczego żałować, bo mnie już nie będzie.
- Dziewczyno jesteś jeszcze taka młoda, zastanów się!
- Nie zbliżaj się, powiedziałam!- ponownie zaniosłam się szlochem.
- Pozwól mi ze sobą porozmawiać. Choć przez chwilę.
- To niczego nie zmieni- pokręciłam głowę, z bólu, przygryzając wargi.
- Czego nie zmieni?
- Tego całego gówna... To nie tak miało być! Dlaczego to wszystko mnie spotyka?!- usiadłam na krawędzi, a za moim przykładem podążył funkcjonariusz, ale zachowując dystans.
- Na pewno nie jest tak źle.
- A wyobrażasz sobie matkę, która nie chce swojego dziecka? Która nie potrafi go pokochać? Przyznaję, że go na początku nie chciałam, ale potem nawet się cieszyliśmy. To tylko przez to dziecko Artur mnie pokochał. To ono nas połączyło. Inaczej dalej, bym mieszkała z tym ćpunem. A ja nie potrafię nawet polubić, osoby dzięki której z nim jestem.
- Słuchaj...- zaczął się do mnie przybliżać, przez co gwałtownie się podniosłam.
- Nie zbliżaj się!
- Spokojnie! To nie tak jak myślisz! Czasem tak bywa!
- Że matka nie kocha dziecka?! Nie wciskaj mi kitu!
- Spokojnie.... To może być depresja poporodowa. Moja żona ją miała. Wiem jak musisz się czuć. Wiem, że jesteś zmęczona i zdruzgotana, ale da się z tego wyjść.
- Naprawdę?- spytałam, obejmując się ramionami.- Kłamiesz!
- Przysięgam! Pójdź do specjalisty, dowiesz się wszystkiego.
- I co mi to da?!- spytałam, odwracając się w stronę krawędzi.
- Co ci szkodzi spróbować? Nie chcesz pokochać dziecka? Możesz z tego wyjść i wszystko naprawić. Nic nie jest stracone- wyciągnął w moim kierunku dłoń, nie przybliżając się do mnie.- Warto spróbować, nie sądzisz?-spytał, a ja pokiwałam lekko głową. Ze spuszczoną głową podeszłam do niego i podałam mu rękę. Uścisnął ją mocno i otoczył mnie ramieniem. Nie miałam nawet siły płakać. Po prostu patrzyłam się w ziemię, pozwalając by mnie prowadził.
Nie zauważyłam zniknięcia partnera mojego wybawcy. Sprytnie usunął mi się z widoku, sprowadzając na miejsce karetkę. Na jej widok ponownie wpadłam w histerię.
- Nie wsiądę do niej! Gdzie mnie chcecie zabrać?!
- Do szpitala. Dadzą ci leki na uspokojenie. Nie masz się czego bać.
- Akurat! Wyślecie mnie do wariatkowa! Nie jestem psychiczna!- zaczęłam się wyrywać, ale pewny uchwyt policjanta nie rozluźnił się ani na moment. Siłą wpakował mnie do busa z sanitariuszami, gdzie natychmiast podali mi środki uspokajające.
- Zawieziemy panią do szpitala. Prawdopodobnie poleży pani kilka dni na obserwacji, porozmawia ze specjalistą. Będzie dobrze- próbowali dodać mi otuchy. Parsknęłam lekko śmiechem. Nie zamierzałam niczego komentować. Historia lubi się powtarzać. Tylko wypatrywać jak rodzice się zjawią w szpitalnej sali. - Może chce pani do kogoś zadzwonić?
- Nie mam nikogo- oznajmiłam tonem pozbawionym emocji. Leki zaczęły działać. Musiałam dostać końską dawkę, gdyż miałam wrażenie, że dla kogoś z boku mogłam przypominać warzywo.  Bardzo szybko zostałam przeniesiona na szpitalne łóżko i podpięta pod kroplówki.
- Co mi podajecie?- spytałam zachrypniętym głosem.
- To nic groźnego, witaminy i leki wzmacniające.
- Przepraszam, czy ja już mogę?- do dali weszła kobieta, zwracając się do pielęgniarki, która skinęła w odpowiedzi lekko głową. Usiadła więc na krześle obok mnie, badawczo mi się przypatrując.- Witam, nazywam się Hanna Kluczny i jestem psychologiem. Funkcjonariusze przekazali mi obraz całej sytuacji. Chciałabym z panią o tym porozmawiać- popatrzyłam jej na sekundę w oczy i odwróciłam wzrok.- Rozumiem, że pani jest ciężko, ale naprawdę kobiety wychodziły nawet z gorszych sytuacji i są wspaniałymi, kochającymi matkami.
- Co ze mną zrobicie?
- Nie rozumiem?
- Zamknięcie mnie znowu?
- Jak pani na imię?
- Antosia.
- Pani Antosiu, chcemy pani pomóc. Nikt nie chce pani nigdzie zamykać. Jest pani tutaj, ponieważ musimy mieć pewność, że nie zrobi sobie pani krzywdy. Od dzisiaj zaczniemy terapię, dostanie pani leki, które sprawią, ze poczuje się pani lepiej. Jednak muszę też porozmawiać z pani partnerem. Poda pani do niego numer?
- Nie mogę...
- Rozumiem. Małymi kroczkami. Zajrzę do pani jutro. Proszę odpoczywać.
  Jedną zaletą nafaszerowania mnie lekami był spokojny sen. Pustka rozprzestrzeniła się we wszystkich zakamarkach mojego umysłu , sprawiając, że nie śniło mi się nic. Rankiem rzeczywiście było odrobinę lepiej. Nie byłam już zdruzgotana całą tą sytuacją w takim stopniu jak dnia poprzedniego.
- Co ty chciałaś zrobić?- usłyszałam rozżalony męski głos- jeden z tych, których wolałabym uniknąć.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Rodzie, kiedy cię znaleźli zrezygnowali z detektywa. Ale ja wolałem sprawdzić, co u ciebie.
- I przyszedłeś się pastwić?
- Powiedzieli mi wszystko... Trochę to dla mnie niezrozumiałe, ale nie chciałbym, żebyś została z tym sama.
- Ta... Rodzina trzyma się razem. Już kiedyś odbyliśmy te rozmowę. Nie powtarzaj się.
- A kto ci został? Szalpuk?- na dźwięk jego imienia, w oczach stanęły mi łzy.
- To cios poniżej pasa.
- Uczę się od ciebie. Dzisiaj albo jutro chcą cię wypisać. Ktoś ma ciebie jednak nadzorować. Masz trzy opcje- zaczął wyliczać.- Wrócić do rodziców, do swojego siatkarza albo pojechać ze mną.
- Albo poradzić sobie samej.
- Tak jak teraz?- prychnął.- Zabiorę cie do siebie na tydzień, dwa póki ci się nie polepszy.
- Ja mam tutaj dziecko jakbyś zapomniał.
- Przecież go nie zostawimy.
- Pójdź po wypis. Wszystko mi jedno.
   Czy wyjeżdżałam, czy nie byłam skazana na spotkanie z Szalpukiem. Odbyłam jeszcze jedną rozmowę z panią psycholog. Dała mi receptę i kazała zgłosić się do poradni za kilka dni. Pełna obaw jechałam z Michałem do naszego mieszkania. Nogi miałam jak z waty. Siatkarz miał prawo być na mnie zły, dlatego z mocno bijącym sercem przekroczyłam próg mieszkania.
- Tośka?- usłyszałam z salonu, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Łudziłam się, że zabranie rzeczy nie będzie takie trudne. Idąc do sypialni, Artur zagrodził mi drogę.- Gdzie byłaś?- spytał z wyrzutem. Po chwili spojrzał za mnie, gdzie w milczeniu stał Winiarski.- Co on tu robi?!
- Zabiera mnie do Bełchatowa- wyszeptałam, nie patrząc na niego.
- Ja wiem, że się dużo wydarzyło, ale to nie powód...
- Owszem jest! Pakuje siebie i Szymka. Nie utrudniaj mi tego...- poprosiłam, wymijając go. W biegu wyciągnęłam torbę i w pośpiechu ładowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
- Tosia! Przestań! Nie pozwalam ci!- przyjmujący, chwycił mnie za ramiona chcąc mnie powstrzymać. Widząc to, zainterweniował mój brat.
- Zostaw ją- rozkazał opanowanym głosem.
- Nie wtrącaj się do nas! Niszczyliście jej życie i teraz nagle chcesz się bawić w szczęśliwą rodzinkę.
- Przy nas nigdy nie próbowała się zabić- po tym zdaniu wszyscy zamarliśmy. Szalpuk przeniósł na mnie pełen nie do wierzenia wzrok.
- To prawda?- spytał przerażonym głosem. W odpowiedzi jedynie przytaknęłam.- Tosia, dlaczego?
- Nie wiem! Wszystko przestało mieć sens! Mówiłeś, że kiedy się urodzi to zakocham się w nim bez pamięci. A ja go nawet nie umiem polubić! Co ze mnie za matka skoro nie kocham własnego dziecka? Myślałam, że jak zacznę o niego dbać, to uczucie się samo zrodzi, a tutaj nic... Czuję się okropnie! Wyglądam okropnie! Jeszcze twoja matka mi zarzuca, że chciałam go zabić! To dla mnie a dużo! To.. to...- zaczęłam dławić się własnymi  łzami i osunęłam się na podłogę. Siatkarz momentalnie pojawił się obok mnie, tuląc do siebie.
- Ja nie wiedziałem... Przepraszam... Poradzimy sobie z tym. Pójdziemy do lekarza. Pomogą nam. Tylko proszę nigdzie nie wyjeżdżaj.
- Muszę...
- Tośka, jesteś dla mnie najważniejsza więc nie pierdol, że musisz. Zostajesz, bo ja ciebie stąd nigdy nie wypuszczę.
***
Zostanie? 
Kochani, to już ostatni rozdział. Następny będzie już epilog. Tyle lat na blogerze, ze aż mi serce pęka... :(

sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 27

   Nie sądziłam, że problem z pełną akceptacją mojego syna, a także kompletne nieradzenie sobie z rolą matki będzie miało tak daleko idące konsekwencje. Moja nieporadność nie dotyczyła już tylko opiekowania się Szymkiem, ale wkraczała w pozostałe sfery życia. Skutkiem tego wszystkiego było pogorszenie się kondycji mojego związku z Szalpukiem. Zazdrościłam mu miłości jaką potrafił obdarzyć dziecko, czułości jaką mu okazywał. Gdy patrzyłam na ich dwójkę ogarniała mnie niewytłumaczalna i niewyobrażalna wściekłość. Nienawiść rosła we mnie z dnia na dzień. Niczym trucizna siała we mnie spustoszenie. Nie umiałam jej zatrzymać, a wręcz przeciwnie- podsycałam ją, sprawiając, że rosła w siłę moim kosztem.
- Mały śpi- oznajmił Artur, siadając obok mnie na kanapie.- Tosia?
- Słyszałam- odpowiedziałam krótko, co skomentował głębokim westchnięciem.
- Co się z tobą ostatnio dzieje?
- Nie wiem o czym mówisz- wzruszyłam ramionami.
- Nie udawaj... Porozmawiaj ze mną, proszę.
- Przecież rozmawiamy. Czepiasz się mnie i tyle.
- Tośka!
- Co Tośka?! Daj mi spokój i z łaski swojej nie wydzieraj się na mnie!- warknęłam.
- Ostatnio tak właśnie wyglądają z tobą "rozmowy"! Przestań pajacować i powiedz o co ci chodzi.
- Przestanę pajacować jak się ode mnie odczepisz!- wstałam gwałtownie z kanapy i skierowałam się do łazienki.
- Wróć tu! Nie skończyliśmy!- ruszył za mną.
- Ja skończyłam!
- Ty ciągle tylko o sobie! Zaczęłabyś myśleć o nas!
- Ja myślę tylko o sobie?!- odwróciłam się do niego.- A kto siedzi w tym pieprzonym mieszkaniu cały dzień?! Kto gotuje obiadki?! Kto opiekuje się dzieckiem?!- jak na zawołanie Szymon się przebudził, oznajmiając to głośnym płaczem.- Widzisz co narobiłeś?!
- Ja?! To ty się zachowujesz jak jakaś wariatka! Chciałem tylko z tobą porozmawiać!
- To teraz idź uspokoić dziecko i mu wytłumacz jak to "chciałeś ze mną porozmawiać"- rozkazałam i zamknęłam się w łazience. Błyskawicznie ściągnęłam z siebie ubrania i weszłam do wanny, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Po policzkach pociekły mi łzy. Czułam się bezradna w obliczu własnej rzeczywistości. Po kilku minutach dziecięcy płacz ucichł, zastąpiły go głośne wyrzuty sumienia. Zdawałam sobie sprawę, że jestem okropną matką. Wiedziałam również, że jeśli się nie zmienię Artur koniec końców tego nie wytrzyma i będziemy musieli się rozstać, ale ta wiedza wcale motywowała do bycia lepszym, a raczej powodowała, że zachowywałam się gorzej.

   W naszym domu zapanowała cisza przerywana jedynie przez płacz Szymona. Nie byliśmy w stanie ze sobą rozmawiać. Co więcej, nie byłam w stanie patrzeć na przyjmującego. Bałam się, co wyczytam z jego spojrzenia oraz, że nie będę potrafiła stawić temu czoła.
Również moje samopoczucie pogarszało się z dnia na dzień. Czasy, kiedy miałam duży apetyt pamiętałam jak przez mgłę. Jadłam coraz mniej. Zaczęło się od zmniejszania porcji, a skończyło na pomijaniu niektórych posiłków. Ostatecznie przestałam patrzeć w lustro. Widok, który ono mi  pokazywało przyprawiał mnie o przerażenie. Uważałam siebie wciąż za zbyt grubą mimo, że waga pokazywała stan lepszy niż ten sprzed ciąży. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami obrazowały złą kondycję ciała. Jakby tego było mało poranne mdłości wróciły. Wiedziałam, że nie jest to normalne, ale nie miałam ochoty nic z tym zrobić. Najchętniej leżałabym cały dzień w łóżku, pozostawiona sama sobie.
- Tośka. Tośka, wstawaj- Szalpuk przerwał ciche dni, wyrywając mnie ze snu.- Mały jest głodny, a ja muszę już iść na trening- oznajmił i nie czekając na moją reakcję ruszył do wyjścia. Wstałam z łóżka, chcąc jak najszybciej nakarmić dziecko. Wzięłam syna na ręce i przystawiłam mu pierś do ust. Patrzyłam na jego spokojną buzię, zastanawiając się jak mogę go nie lubić, nie wspominając o kochaniu. Kiedy był już najedzony, położyłam go z powrotem do łóżeczka, sama kierując się na kanapę. Nie sądziłam, że ponownie zasnę, a już na pewno nie na tak długo.
- Co tu się dzieje?!- obudził mnie krzyk kobiety. Podniosłam się gwałtownie, szukając źródła hałasu, którym okazała się matka siatkarza.- Dziecko płacze!- warknęła i bez zdejmowania kurtki, poszła do pokoju dziecięcego. Zaraz w drzwiach pojawił się Szalpuk z torbami podróżnymi, posyłając mi pytające spojrzenie.- Gdzie są pampersy? Antonina, ile on tak leży z pełną pieluchą?
- Nie wiem...
- Gdzie te pampersy?!
- W szafie- odpowiedział za mnie Artur i podszedł do mnie, licząc, ze kobieta sama się tym zajmie. Nie przeliczył się.
- Co ty wyprawiasz?- spytał.
- Przepraszam... To nie moja wina... Zasnęłam...- zaczęłam się plątać, czując się zagoniona w kozi róg.
- Co to jest?!- usłyszeliśmy z korytarza. Zaniepokojeni poszliśmy zobaczyć co jest przyczyną wybuchu pani Szalpuk. Jednak, kiedy zobaczyłam moją letnią kurtkę na podłodze, a w jej ręku przezroczystą paczuszkę z tabletkami, poczułam jak grunt usuwa mi się spod nóg.- Ćpasz?!
- Nie!-zaprzeczyłam szybko.- Już nie! To jest jeszcze sprzed ciąży!
- Co?! Wziąłeś sobie za dziewczynę ćpunkę?! Dla kogoś takiego zostawiłeś Olę?!
- Brałaś?- odwrócił się do mnie, mając oskarżenie wypisane na twarzy.
- Przecież wiesz, że nie!
- Żądam, żebyś zrobiła badania na obecność narkotyków! Wiesz jak mogłaś zaszkodzić Szymusiowi?!
- Nic nie brałam!- broniłam się dalej, ale wiedziałam, że w starciu z nimi nie mam szans. W pośpiechu zaczęłam ubierać kurtkę i buty, chcąc uciec od całej tej sytuacji.
- No, tak! Najlepiej uciec! Nie zbliżaj się do mojego wnuka!
- Tośka! Zostań!- Szalpuk próbował mnie zatrzymać, ale szybko wybiegłam z mieszkania. Nie odwracałam się za siebie, słysząc, że ruszył za mną w pogoń. Rozległ się huk, jakby ktoś się potknął na schodach, a zaraz po nim niecenzuralna wiązanka wypowiedziana z ust przyjmującego. To była moja szansa. Przyspieszyłam, wybiegając z klatki, nie wiedząc za bardzo gdzie się kieruję. Po kilku minutach bolały mnie płuca, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Znalazłam się w parku. Schowałam się za drzewem i osunęłam na ziemię, zalewając łzami. Nic nie miało sensu. Starałam się ze wszystkich sił, ale to nie wystarczyło. Byłam nikim. Tyle, że tym razem w oczach Szalpuka również. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym próbować się bronić. Chciałam zniknąć. To uczucie było na tyle silne, że skierowałam się na wiadukt. Nigdy nie byłam w tak silnej potrzebie zniknięcia ze świata. Na tamtą chwilę nie było innych rozwiązań.
Pod konstrukcją był kawałek betonu, którego praktycznie nie można było dostrzec. Usiadłam na nim patrząc, na przejeżdżające samochody. Nie towarzyszył mi smutek, a raczej świadomość, że jeden skok może mnie uwolnić od cierpienia. Ta myśl zmobilizowała mnie do wstania i nachylenia się nad krawędzią. Nie tak wyobrażałam sobie mój koniec, ale nie wszystko w życiu dobrze się kończy.

***
Może i moje pisanie nie jest w najlepszej kondycji. Jednak nie pozbawię się tej przyjemności, kiedy mam czas :)

środa, 2 listopada 2016

Rozdział 26

   Wycieńczenie było jedynym co odczuwałam. Poza tym była pustka.. Nie było tak jak to wszyscy opisywali. Zapomnienie o doznanym bólu i radość były w tych chwilach pojęciami dla mnie kompletnie obcymi. Nawet pielęgniarki, przynosząc mi go na karmienie uśmiechały się do niego. Chciałabym móc choć tyle z siebie wykrzesać.
- Proszę, synek zgłodniał- oznajmiła, podając mi dziecko.
- Już? Niedawno go karmiłam.
- Takie maluszki stosunkowo często jedzą- wyjaśniła.
- No dobrze- przejęłam do niej noworodka. Spojrzałam na jego twarzyczkę po raz kolejny, czekając na przypływ miłości, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Hej, już jestem!-usłyszałam uradowanego Szalpuka. Ucałował mnie w policzek i zaczął się wgapiać w potomka.
- Nigdy nie sądziłam, że karmienie tak boli... Że w ogóle boli- poskarżyłam się, czując podrażniony sutek.
- To normalne?
- Podobno tak- powiedziałam sennie.- Szkoda, że nigdzie o tym nie mówią.
- Tak myślałem nad imieniem i może Szymon? Co sądzisz?
- Może być...
- Nie masz żadnych uwag, ani pomysłów?- spytał zdziwiony.
- Nie gniewaj się, ale jestem wykończona- próbowałam się uśmiechnąć.
- Widzę właśnie- przyjrzał mi się z troską i przyłożył dłoń do mojego czoła.- Jakby cię z krzyża zdjęli- zaśmiał się lekko.
- Bo zdjęli...- dziecko przestało ssać pierś, zapewniając mi chwilę spokoju.- Może chcesz go potrzymać? Jestem tak słaba, że nawet on jest dla mnie za ciężki- wytłumaczyłam się.
- Chodź do taty- ucieszył się.- Mama musi odpocząć- zadowolony przejął syna. Zazdrościłam mu tej miłości jaką do niego żywił. Widać ją było na pierwszy rzut oka. Czułam się źle sama ze sobą, że nie żywię do pierworodnego żadnych ciepłych uczuć.
- Moi rodzice z siostrą chcieli dzisiaj wpaść, co ty na to?
- Dla mnie to nie problem. Tylko wiesz... Dziś nie jestem zbytnio towarzyska- zaśmiałam się.
- Tym się nie martw. Jesteś krótko po porodzie.
- Przepraszam, zabiorę od państwa już synka- oznajmiła pielęgniarka. Artur nie był zachwycony, ale mnie zalała fala ulgi.
- Połóż się obok mnie- poprosiłam drżącym głosem. Już po chwili byłam zamknięta w niedźwiedzim uścisku. Zamknęłam oczy, czując jak zbiera mi się na płacz. Nie chciałam, żeby widział moje łzy. Ale nie trudno było je dostrzec na policzkach.
- Płaczesz? Moje kochanie- ucałował mnie w czubek głowy.- Wzruszyłaś się? Pewnie tak, wy kobiety już tak chyba macie- zaśmiał się.- A tak się bałaś... Już wiesz, że nie było czego- nawet nie wiedział jak bardzo się mylił. Spełniły się wszystkie moja obawy.- Ja bym chyba nie był w stanie urodzić dziecka- zaczął się zastanawiać. W tym momencie nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- No nawet na pewno. Nie masz macicy.
- O esu! Wiem, ale mi chodzi o ten cały ból. Jakby cię palili żywcem.
- Powiem ci w tajemnicy, że było o wiele gorzej. Takiego bólu nie czułam nigdy- przyznałam.
- Teraz będzie łatwiej- powiedział pewnie.
- No nie wiem...
- Ej, przecież damy radę.
- Chyba, że wcześniej zabije mnie szpitalne jedzenie.
- Spokojnie, skitrałem w torbie przypalone kotlety. Wiem, że dieta i, że karmienie piersią, ale chyba jak zjesz dwa to się nic nie stanie.
- Arturek jesteś genialny!- ucieszyłam się. Choć przez chwilę moje problemy nie były, aż tak straszne.
   Spotkanie z rodziną Szalpuka przebiegło w dość dziwnej atmosferze. Cale szczęście, że byłam potwornie zmęczona. Pozachwycali się nowym członkiem rodziny tylko przez godzinę i dali nam  spokój. Przez ich wizytę czułam się jeszcze gorzej. Żywiłam nadzieję, że może z czasem zacznę go kochać, albo chociaż lubić. A we mnie wciąż istniała jedynie pustka.

   Po kilku dniach mogliśmy wyjść do domu. Z jednej strony cieszyłam się, że koniec ze szpitalnymi warunkami, ale z drugiej strony zostałam pozbawiona znacznej pomocy ze strony pielęgniarek. Mogłam liczyć tylko na Szalpuka, który musiał chodzić średnia dwa razy dziennie na trening, a poza tym miał co chwilę mecze wyjazdowe.
- Jak dobrze mieć was oboje w domu- przyznał z uśmiechem.- Zajrzyj do pokoju Szymusia- poprosił podekscytowany. Powoli podeszłam i uchyliłam drzwi. Widok urządzonego pomieszczenia sprawił, że stanęłam jak wryta.- Halo... Mogłabyś coś powiedzieć?
- Kiedy ty to wszystko?
- Troszkę po nockach, troszkę rano i wiesz... Miałem silną motywację.
- Jesteś cudowny- przyznałam. Nie mogłam uwierzyć że on daje tyle od siebie. Zazdrościłam takiego zaangażowania.- Ile bym dał, żeby być z wami dzisiaj...
- To ty gdzieś  idziesz?- spytałam spanikowana.
- Mam za chwilę trening. Tosia... Wiesz, że wolałbym być z wami...
- Nie możesz ten jeden raz nie pójść?- poprosiłam niemal płaczliwym głosem.
- Zanim się obejrzysz jestem z powrotem.
- Artur, proszę...
- Tośka, wiesz, że mam zobowiązania... Za dwie godziny wracam, nie panikuj- położył dziecko do łóżka, nie chcąc mnie posłuchać. Na nic zdały się moje błagania. Po prostu wziął torbę treningową i wyszedł. Stałam w korytarzu jak kompletna oferma, patrząc to na dziecięcy pokój to na drzwi wejściowe, licząc, że przyjmujący jednak zmieni zdanie i wróci. Zaczęłam trząść się sama nie wiedząc, czy to ze strachu, czy z wściekłości, a  może z rozpaczy. Przełknęłam ślinę i powoli przekroczyłam próg pomieszczenia, do którego tak bardzo nie chciałam wejść. Przerażone oczy syna, śledziły moje ruchy.
- Ty jeden to czujesz- powiedziałam chrapliwym głosem.- Wiesz, że cię nie kocham...
***
Pozdrawiam wszystkich, którzy sądzą, że studia humanistyczne są takie proste :(
Jak tam nastroje przed maturą? :)

wtorek, 27 września 2016

Rozdział 25

   Od zawsze wiedziałam, że świat jest pełen kłamstw. Może nie były one powiedziane wprost, ale zatajało się prawdę, którą nie zawsze można przedstawić w atrakcyjny sposób. Ludzie odkrywający tajemnicę niechętnie się nią dzielą. Nie mają zamiary kończyć z iluzją jaką rozpościera przed nimi świat. Wolą pozostawić wydarzenia takimi jakie człowiek chce je widzieć. Tym sposobem ciąża stała się stanem błogosławionym, a 9 miesięcy najpiękniejszymi chwilami w życiu kobiety. Ja widziałam to inaczej. Nie chodziło kompletnie o ciągle zbyt małe ciuchy, wieczne zachcianki, czy zmiany humoru od euforii do depresji, od euforii do agresji. Te małe rzeczy męczyły, ale nie były wykańczające.
Z Arturem uciekliśmy od toksycznego środowiska. Mogłoby się wydawać, że nasza bajka powinna być niezakłócona, idealna. Wbrew pozorom czułam się coraz gorzej. Ignorowałam wszystkie symptomy dopóki mój brzuch nie przeszkadzał mi bardzo w codziennym funkcjonowaniu, ale kiedy nie mogłam podnieść się z wanny miałam dość. Uświadomiłam sobie, że moje życie jako kobiety ciężarnej jest szczególnie pasmem upokorzeń, wyrzeczeń i poświęceń. Było mi wstyd prosić Szalpuka o pomoc w tak błahej sprawie. Jednak mimo starań nie potrafiłam wstać. Czułam się nawet na to za słaba.
- Tośka ile można tak siedzieć?- Dobijał się przyjmujący do łazienki.  Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Bezsilność po raz kolejny sprawiła, że nie powstrzymałam łez.- Tośka?-  uchylił lekko drzwi, zerkając na mnie.- Co się stało?!- w sekundzie znalazł się przy mnie.- Dlaczego płaczesz?
- Nie mam siły stąd wyjść-przyznałam, pociągając nosem.
- To dlaczego mnie nie zawołałaś?- zdziwił się.
- Bo mam tego dość! Za niedługo wysikać się sama nie będę mogła. Spać na brzuchu nie  mogę! Kawy pić nie mogę! Chodzić po schodach też nie za bardzo! Ile mnie wysiłku kosztuje podniesie rzeczy z podłogi to nawet nie wspomnę! Ten brzuch uczynił ze mnie więźnia! Chciałam się do tego przyłożyć! Stosować do zaleceń! Chodziliśmy na zajęcia! Czytałam milion poradników, jakiś pism dla kur domowych! Wszędzie piszą jakie to szczęście być w ciąży, najlepszy okres w życiu! Ale ja  tak tego nie czuje!- schowałam twarz w dłoniach i zalałam się łzami.
- Tosia... Nie sądziłem, że jest ci aż tak ciężko.
- Jest!
- Chodź, musisz wyjść stąd bo zaraz zamarzniesz. Nie ma sensu tu siedzieć.

- Artur, a jeśli  go nie pokocham?- spytałam siatkarza, gdy już leżeliśmy w łóżku.
- O czym to mówisz?
- Co jeśli nie pokocham dziecka?
- Słonko, bredzisz. Śpij już.
- Powinnam już za nim szaleć. A nie czuję jakiejś euforii, tylko akceptację.
- Kochanie, jesteś zmęczona. Zobaczysz, że jak się urodzi dziecko pokochasz je prawdziwie i mocno.
- Skąd to wiesz?
- Wiem, nie martw się- ucałował mnie w czoło, kończąc temat.

   Przed terminem wróciliśmy do Radomia. Starałam się nad tym zastanawiać. Jednak ilekroć odrzucałam nieprzyjemne myśli one wracały niczym bumerang. Nie chodziło o to, czy będę dobrą matką, czy zadbam o dziecko, ale o to czy dam mu miłość na jaką zasługuje. Im bliżej rozwiązania tym bardziej czarne myśli kłębiły się w mojej głowie.
- Tośka, wstawaj idziemy na spacer- zarządził Szalpuk.
- Nigdzie z tobą nie idę!
- Dlaczego??
- Bo łapiesz pokemony!
- Oj, tam! Sądzę, że przesadzasz.
- Przesadzam? Ja przesadzam? Przebierasz tymi wielkimi huślami i w długą! A ja jak ten cieć zostaje z tyłu i tylko cię gonie wzrokiem! Czy ty wiesz jak ty wtedy idiotycznie wyglądasz z tym telefonem?
- Nie prawda!
- Nagram cię kiedyś! A jak wdepnąłeś w psią kupę, to już nie pamiętasz?
- O esu! Będziesz mi do końca życia wypominać?
- Do końca życia mam się z tobą męczyć?!- udałam oburzenie.- To już lepiej zabij mnie od razu- jęknęłam zniesmaczona.
- Bez takich!- zaprotestował i położył się obok na łóżku.
- Gdzie z tymi łapami?
- Po co pytasz? Wiesz, że nie mogę się oderwać- wymruczał mi do ucha i zaczął majstrować przy guzikach od koszuli.
- A!- syknęłam z bólu.
- Co się stało?
- Podbrzusze mnie boli... I chyba...- nie mogłam dokończyć, czując, że zmoczyłam pościel.
- O, Boże...- wyszeptał przerażony i podniósł się z łóżka.- Zzzaczęło ssię?
- Chyba.
- Jezus Maria Święta!! Ty rodzisz!
- Brawo Sherlocku!
- O, kurwa! Trzeba jechać do szpitala! Kochanie ttty się niczym nie dedenerwuj! Mówiłem, że masz się nie ddddenerwować! No co tak panikujesz?! I nie krzycz na mnie!
- Narazie to ty wrzeszczysz!
   Drogę do szpitala pamiętam jak przez mgłę. Ból stłumił wszystkie inne uczucia poza ciekawością. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą. Ale los nie był taki łaskawy. Jedno było pewne- na filmach wyglądało to prościej. Kilka minut i po krzyku. Rzeczywistość była inna. Leżałam na szpitalnym łóżku pozostawiona sama sobie, wspierana przez Szalpuka, trzymającego mnie za rękę. Udało mu się opanować panikę i czekał razem ze mną na to co nieuniknione.
- Ile to jeszcze będzie trwać?!- warknęłam na pielęgniarkę.
- Rozwarcie nie jest jeszcze na tyle duże, żeby...
- To zróbcie mi tą pierdoloną cesarkę albo dajcie środki przeciwbólowe!
- Nerwy nie są najlepszym doradcą- odpowiedziała wyniośle i opuściła sale.
- Co za suka!- syknęłam wściekła.- Wszystkich ich zaskarżę! Jak tylko ten koszmar się skończy!
- Kochanie...
- Nie mów do mnie kochanie! Ty mi to zrobiłeś!
- Jakoś szczególnie się nie opierałaś!
Minęło kilka godzin zanim na dobre zaczęła się akcja porodowa. Nie istnieje skala,która mogłaby opisać ból jaki mi towarzyszył. Bolała mnie każda część ciała. Sekundy wydawały się godzinami. Wydanie dziecka na świat było istną torturą.
- Jeszcze troszkę! Obiecuje! Już widać główkę! Ostatni raz! Przyj!- wołał do mnie lekarz.
- Aaaa!- wrzasnęłam po raz setny. Jedak po chwili usłyszałam dziecięcy płacz. Opadłam całym ciałem na łóżku, dysząc z wyczerpania. Po jakimś czasie Szalpuk trzymał w ramionach nasze dziecko.
- To chłopiec- oznajmił z radosnymi ogniami w oczach. Nie wiem czy kiedykolwiek widziałam go bardziej szczęśliwego. Podał mi ostrożnie naszego syna, bym mogła i ja się nim nacieszyć. Spojrzałam na tę malutką istotę, stając twarzą w twarz ze swoimi obawami. Niestety miałam rację. Nie czułam do niego miłości...
***
ROZDZIAŁ DEDYKOWANY AGUŚCE :)
To jeszcze nie epilog :) Wątek kończący rozdział za bardzo mnie kręci :)
Pozdrawiam tegoroczne maturzystki !
Z doświadczenia powiem Wam, że matura nie jest taka straszna jak nauczyciele mówią. Tak naprawdę w dniu egzaminów będziecie się zastanawiały " o co tak właściwie było tyle szumu". Przynajmniej ja tak miałam :)
Wytrwałości drodzy uczniowe <3
Jutro kończę pracę, ale przez rok akademicki możliwe, że będę pracować w weekendy także nie wiem jak z rozdziałami przez ten czas, ale sądzę, że będę się pojawiały częściej. Nie chcę nic obiecywać bo nie wiem jeszcze jak moje życie będzie teraz wyglądać :) Postaram się jednak coś dodawać w soboty. W tą z góry mówię, że nic nie dodam, ponieważ przeprowadzam się, ale w przyszłym tygodniu postaram się coś wrzucić z naciskiem na postaram się :)

wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział 24

   Mieć władzę nad własnym życiem to wielka rzecz. Nie łatwo ją zdobyć i trzymać nad nią kontrolę. Przyjechałam na ten meczy tylko po to, by nie musieć się ukrywać. Tymczasem z każdym zrobionym przez mojego brata krokiem, czułam jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zupełnie jakbym była małą dziewczynką, niemogącą się bronić. Chwyciłam Szalpuka za dłoń, zdradzając tym swoje zdenerwowanie. Jak na zawołanie, schował mnie za swoje plecy, chcąc bronić przed nadchodzącą furią.
- Z dilerem?- spytał unosząc brew.- Tak trudno było powiedzieć prawdę? Po jakiego kija kłamałaś?
- Bo moje życie to tylko i wyłącznie moja sprawa!
- Twoja?! A wiesz ile rodzice zrobili żeby cię znaleźć?
- Ja się nie zgubiłam tylko uciekłam. Wystarczyło tylko pojąć tę subtelną różnice i zaakceptować fakt, ze nie chce być znaleziona.
- Winiar jak miło cię widzieć!- zawołał któryś z siatkarzy, podchodząc do nas. Jak na zawołanie, zaczęła się zbierać przy nas reszta drużyny.
- Karol, przepraszam, ale jestem zajęty. Tośka, pójdźmy porozmawiać na osobności- rozkazał i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Łapy od niej z daleka- warknął Szalpuk, odpychając jego dłoń.
- Nie wtrącaj się- odparował.- To sprawia między mną a moją siostrą!
- To ty masz siostrę?!- zdziwił się któryś z siatkarzy. Winiarskiego zatkało. Kilkakrotnie otwierał usta, by odpowiedzieć, ale koniec końców milczał wyraźnie zmieszany.
- Tak właśnie wam na mnie zależało. Nikt nie wie, że wspaniały Michał Winiarski ma siostrę. Powinniście być zadowoleni. Zniknęłam z waszego życiorysu. Próbowaliście mnie ukryć więc po bo teraz się do mnie przyznajesz?
- Antośka...
- Żadne Antośka! O co tobie chodzi? Wyparłam się was tak jak wy przez całe życie wypieraliście się mnie! Nie dziw się, że nie chce mieć z tobą i rodziną nic wspólnego!- Czułam jak w moich żyłach płynie adrenalina. Skronie pulsowały od nadmiaru emocji, a serce biło w nienaturalnie szybkim rytmie. Powietrze wokół nas jakby zgęstniało, a ja wyraźnie potrzebowałam tlenu.
- Tosia?- Artur niemalże natychmiast dostrzegł mój odmienny stan.
- Potrzebuje siąść- przyznałam.
- Widzisz co narobiłeś?!-  rzucił w stronę rywala i objął mnie ramieniem, prowadząc na ławkę. Spuściłam głowę chcąc uchronić się przed wszystkimi nachalnymi spojrzeniami skierowanymi w moją stronę.
- Nic mi nie będzie- zapewniłam go, widząc troskę wypisaną na jego twarzy.- Podasz mi wodę? Mam w torebce- suchość w ustach była nie do zniesienia. Towarzyszyło mi uczucie gorąca i zimna. Byłam świadoma działania stresu na organizm kobiety podczas ciąży, ale dopiero wtedy odczułam na własnej skórze jak niebezpieczny może się okazać. Po kilku minutach i opróżnieniu znacznej ilości butelki wszystko zaczęło się normować.
- Masz u nas pokój?- zdziwił się Szalpuk, wyciągając kluczyk z logo hotelu.
- Chciałam dzisiaj wszystko naprawić- przyznałam.- To miała być niespodzianka. Nie planowałam tego cyrku- spuściłam wzrok..
- To nie twoja wina. Zabierzesz się z nami. Pogadam z trenerem- zarządził.- Uśmiechnij się-poprosił i dał buziaka w policzek.

   Następnego dnia z samego rana wróciłam do Radomia. Ustaliliśmy z Arturem, że tak będzie lepiej dla wszystkich, a najbezpieczniej dla mnie. Nie sądziłam, że moje pojawienie się może wywołać taką burzę. W internecie widniały zdjęcia z pomeczowej awantury. Wszyscy zastanawiali się kim jestem, dlaczego nikt do tej pory nie wiedział, że Szalpuk zostanie ojcem oraz co z tym wszystkim ma wspólnego Michał Winiarski.
Mój chłopak musiał się gęsto tłumaczyć swojej rodzicielce. Wiedziałam, że i mnie to nie ominie. Moim zamiarem od początku było uniknięcie takiego szumu. Wolałam pozostać bardziej anonimowa. Żyć ze swoim sportowcem w zaciszu mieszkania i starać się być dobrą matką. Nie przeszkadzało mi bycie niewidzialną przez całą siatkarską Polskę. Wszystko to przerosło mnie do tego stopnie, że bałam się wyjść z radomskich czterech ścian.
Moje ukrywanie się też musiało mieć swój kres. Ujawniając się zrobiłam pierwszy krok do zażegnania przeszłości. Nie było odwrotu. Niestety. Usłyszałam dzwonek do drzwi i byłam pewna, że to Szalpuk zapomniał kluczy.
- Co wy tutaj robicie?- spytałam, widząc rodziców za drzwiami mojego azylu.
- Witamy Antonino- zaczęła matka.- Nie wpuścisz nas?- uniosła brew do góry, czekając na zadowalającą ją odpowiedź. Nie miałam już nic do stracenia.
- Proszę bardzo- rzuciłam z przekąsem i nie czekając na nich poszłam do salonu.
- Nie zaproponujesz nam czegoś do picia?- spytał ironicznie ojciec, rozsiadając się w fotelu.
- Dajcie sobie spokój- warknęłam.- Dobrze wiemy, że to nie są odwiedziny u ukochanej córeczki więc mówcie co macie mówić i skończmy to.
- Co ciebie opętało?- spytała Winiarska.- Wiesz jak musimy teraz za ciebie świecić oczami? Od reporterów nie możemy się odgonić!
- I to niby moja wina...
- A czyja?! Gdybyś wtedy nie uciekła wszystko byłoby w jak najlepszym porządku!- prychnęłam, słysząc jej argumentację.- Przepraszam czy to cię bawi, że niszczysz życie całej rodziny?
- Ona niszczy życie waszej rodziny?!- w salonie nieoczekiwanie pojawił się mój siatkarz. Takiej złości na jego twarzy nie widziałam nigdy. Chociaż złość to za mało powiedziane. To było autentyczne wkurwienie i chęć mordu.
- No proszę- zaczął mój ojciec.- Dawniej to jakiś szacunek był dla starszych. A szczególnie dla rodziców dziewczyny, której zmajstrowało się dziecko.
- Rodziców?- spytał się.- To wy ją ukrywaliście przed wszystkimi. Nawet chłopaki z kadry nie wiedzieli, że Michał ma siostrę. Jak to nazwiecie?
- Nie wymądrzaj się chłopcze. Nic nie wiesz o naszej rodzinie.
- O rodzinie nie. O Tosi wiem wszystko. Ale to chyba dlatego, że do niej nie należy.
- O czym ty mówisz?! Nazywa się Winiarska!- zaprotestowała moja matka.- I czy ona tego chce czy nie jest w naszej rodzinie i powinna się zachowywać przyzwoicie! My się tylko staraliśmy jej pomóc! A ona w zamian co zrobiła? Piła,ćpała i uciekła, kiedy jej pomagaliśmy. A teraz się puściła i będzie mieć dziecko!
- Dosyć tego! Wyjazd z naszego domu!
- Nie skończyliśmy!- zaprotestowała matka.
- Ja owszem! Nie pozwolę jej obrażać! Wynocha mi stąd głupia babo!- przyjmujący chwycił moją matkę za ramię i wypchnął ją siłą z mieszkania. Ojciec próbował protestować, ale nie sądzę, by cokolwiek bądź ktokolwiek zdołał powstrzymać Artura. Pierwszy raz miałam okazje poznać go od tej strony.
- Nie szarp mojej żony!- oburzył się ojciec. I praktycznie rzucił się na przyjmującego. Ja stałam sparaliżowana, przypatrując się tej scenie.
- Wyjdź z mojego domu dziadku!- odparował Szalpuk, wyrzucając za drzwi i Winiarskiego.- Wróćcie do swojego życia i dajcie nam spokój. Róbcie to co zawsze, chwalcie się jakiego macie wspaniałego syna!
- Myślisz, że nie chcieliśmy takiego spektakularnego sukcesu dla Antoniny?!- spytał ojciec.- Inwestowaliśmy w nią, a ona nie okazywała żadnej wdzięczności. Od zawsze robiła wszystko, żeby pozostać zerem!
- Jest warta więcej niż wy wszyscy razem wzięci! Skoro znaczy dla was tak mało, to dajcie nam żyć w spokoju! Nie chce was tu więcej widzieć!- oznajmił na pożegnanie i zatrzasnął drzwi. Po kilku sekundach spojrzał na mnie z lekką niepewnością.- Tosia...- zaczął ostrożnie i niemalże do mnie podbiegł, tuląc mnie do siebie.- Nic ci nie jest?- spytał, odrywając mnie od siebie i przypatrując się uważnie.- Przykro mi, że musiałam tego słuchać.
- To nie to...- pokręciłam głową.- Pierwszy raz przyznali otwarcie, że jestem nikim- wzruszyłam ramionami, nie mogąc patrzyć mu w oczy.
- Ej!- zaprotestował.- Nie mów tak... Każdy kto tak powie dostanie ode mnie w zęby. Jesteś najbardziej wartościową osobą w moim życiu.
- Chciałabym, żeby to wszystko się skończyło- przyznałam.- To mnie zaczyna przerastać.
- Wyjedźmy.
- Co? Dokąd?
- Gdziekolwiek. Lekarz kazał ci wypoczywać. Tutaj nie chcą nam dać spokoju. Ukryjmy się chociaż do czasu porodu.
- Zawsze chciałam pojechać na mazury- przyznałam, a Szalpuk parsknął śmiechem.
- I to jest Tośka jaką dobrze znam.
***
Ostatni raz tłumaczę dlaczego rozdziały pojawiają się tak rzadko. Już nie wspomnę o kwestiach bardzo osobistych. Kto z was pracował 12 dni z rządu w tym raz 18,5 godziny po czym miał 4,5 godziny snu a następnie pracował kolejne 13? Nie jestem w stanie dodawać rozdziałów. Wiem, że na to liczycie. Rozumiem, że cierpliwość niektórych z was "też ma granice", ale nie jestem robotem. Pracuje na dwóch stanowiskach. Zawsze myślałam o blogu jak o przyjemności. Teraz czuję presję, która ujawnia się kiedy zaczynam pisać rozdział, blokując mnie. Przykro mi, że Was zawodzę, ale zwyczajnie nie jestem w stanie tworzyć. Z tego rozdziału nie jestem kompletnie zadowolona. Uważam, że to jeden z najbardziej źle napisanych przeze mnie postów. Jednak nie chcę czytać, że przez miesiąc nic nie dodaje. Dla mnie to też nie jest komfortowe i również mi z tym źle, że nie mam czasu pisać. Przepraszam, ale póki tyle pracuje nie potrafię dać Wam wiecej chociaż bardzo bym tego chciała. Przez 3 tygodnie nie bylo dwóch pracowników więc pracowałam jeszcze więcej. Teraz MOŻE będę mieć wiecej czasu więc istnieje szansa, że dodam coś w przyszłym tygodniu, ale nic nie jestem w stanie obiecać. To ostatni raz, kiedy pisze na temat częstotliwości dodawania przeze mnie rozdziałów, ponieważ wolałabym z tym rozdziałem poczekac i dodać coś lepszej jakości. Bez sensu, bym tłumaczyła się po raz trzeci. Dziękuje za cierpliwośc i wyrozumiałość tym, którzy wciąż tutaj są i mnie wspierają. Na tym kończę ten nieco drażliwy temat.
A teraz moje kochane tegoroczne maturzystki, prosze się pochwalić kto się gdzie dostał na studia i do którego miasta ? <3

poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział 23

   Szalpuk od samego rana szukał możliwości do zażegnania sporu. Słyszałam jak w nocy przewraca się z boku na bok, a wczesnym rankiem tłucze się po całym mieszkaniu, przy tym budząc mnie. Co chwila uchylał drzwi do mojej dawnej sypialni, sprawdzając czy nadal śpię. Mimo, że trudno było mi wytrwać w łóżku przez tyle niezwykle długich godzin to nie zamierzałam mu niczego ułatwiać. Wyczekiwałam momentu, w którym będzie zmuszony wyjść na trening. Nie uśmiechało mu się robić dodatkowych kilometrów na bieżni, czy też nadprogramowych kółek wokół boiska przez spóźnienie. Do moich uszu doszedł dźwięk jak zapina kurtkę i ubiera buty. Przyszedł ostatni raz zajrzeć do mojego pokoju. Jednak nie poprzestał na patrzeniu. Podszedł do mojego łóżka na tyle blisko, że wyczuwałam zapach jego perfum. Przez kilka sekund nie działo się zupełnie nic i byłam pewna, że zaraz sobie pójdzie. Nim to jednak nastąpiło, poczułam jak dłonią delikatnie gładzi mój policzek. Moje silne postanowienie, aby ignorować jego osobę, nagle zaczęło niebezpiecznie się chwiać. Kiedy na pożegnanie pocałował mnie w czoło, a następnie poprawił kołdrę, było cudem, że nie rzuciłam mu się na szyję. Z ulgą słuchałam jak zamyka mieszkanie, ale nim ośmieliłam się poruszyć musiało minąć dobre kilka minut. Nieco oszołomiona podniosłam się z łóżka, rozglądając się po pomieszczeniu.
Jego czułe gesty nieco skruszyły lód wokół mojego serca. Chciałam być dla niego wredna. Udawać obojętną na jego czyn. Prawdę jak bardzo jego zachowanie mnie zabolało znałam tylko ja, ale sama przed sobą nie potrafiłam się do tego przyznać. Nie byliśmy typową parą. Naszą znajomość zaczęliśmy od końca. Pierwsze był seks i dziecko w drodze zamiast poznanie się, rozmowy, randki, motyle w brzuchu. Nie było miejsca na przedstawienie rodziców. Nie znałam żadnego z jego znajomych. Gdy został postawiony przed ścianą wyparł się nie tyle mnie co nas, choć posiadał idealną okazję by się do wszystkiego przyznać. Do tej pory nazwałabym to co jest między nami mianem "wyjątkowego". Tak powinno być z miłością dwojga ludzi. Każdy chce by jego uczucie takie było i każdy myśli, że takie właśnie jest. Może być banalne, niezaskakujące, ale mimo wszystko dla niego jest czymś innym niż wszystko wokół. Jednak, nie jestem pewna, czy wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że pojęcie wyjątkowe nie do końca znaczy pozytywne. Przynajmniej w naszym przypadku tak było. Ta smutna prawda dopiero do mnie zaczynała docierać.
Powinnam okazać jakąś wyrozumiałość. Chciałabym potrafić tak zwyczajnie odpuścić i zacząć żyć dalej, aczkolwiek pewne rzeczy zawsze będą w człowieku siedzieć. Niektórzy mają tą cenną umiejętność stwarzania doskonałych pozorów, za którymi się chowają. Ja do nich nie należę. Mogłabym wykrztusić kłamliwe wybaczenie, czy też słowa zapewnienia, że nic się takiego nie stało. Moje czyny zdradziłyby bardzo szybko słowa. Szczerość jest pożądana, ale trzeba za nią słono płacić, licząc się z jej konsekwencjami.
   Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Leniwie zsunęłam się z łóżka, zabierając ze sobą ulubiony kocyk. Podreptałam do kuchni w dobijającej ciszy, którą po chwili zakłócił czajnik. Zaparzyłam do ogromnego kubka wiśniowej herbaty, wrzuciłam cytrynę i poszłam przed telewizor nawet nie zerkając na lodówkę, co w moim przypadku było dosyć dziwne. Ciąża to dziwny stan, potrafiący zaskoczyć nawet samą ciężarną. Sądziłam, że kłótnia nie wpłynie ujemnie na mój apetyt, a tymczasem nie mogłam nawet myśleć o jedzeniu. Powoli siorpałam gorącą ciecz, wpatrując się w telewizor. Musiałam na poprawę humoru puścić bajkę, nie mogło być inaczej. Zawsze to pomagało. Ale filmy animowane kojarzyły mi się zbytnio z siatkarzem więc po kilku minutach zaprzestałam i tej czynności.
Niespodziewanie usłyszałam dźwięk otwieranego zamka. Przez zaskoczenie omal nie wypuściłam kubka z rąk. Zaczęłam szybko w głowie łączyć fakty. To nie mógł być Szalpuk. Wyszedł niecałe 20 minut wcześniej. Jeśli nie on, to kto? Sprawa rozwiązała się błyskawicznie. Żeby przyjmujący nie pomyślał sobie jak bardzo jest mi przykro, włączyłam na nowo telewizor. Pojawił się w mgnieniu oka w salonie, przypatrując mi się badawczo.
- Wiedziałem, że wstaniesz jak tylko wyjdę-  skwitował ponuro. Nie zaszczyciłam go ani jednym spojrzeniem. Z resztą nie musiałam. Sam stanął, a raczej klęknął przede mną z ogromnym bukietem czerwonych róż. Jak to się dzieje, że zawsze jak facet coś zawali, kupuje róże?- Przepraszam.
- Nie gniewam się- powiedziałam, odkładając z trzaskiem kubek.- Przyjacielu- dodałam, prychając i krzyżują ręce na piersiach.
- Tosia... Ja  wiem wyszło to co najmniej źle. Błagam powiedz coś...
- Co chcesz, żebym powiedziała?- starałam się panować nad tonem głosu, ledwo hamując łzy.
- Nie wiem- przyznał.- Chcę to wszystko naprawić. Przecież nic wielkiego się nie stało...
- Nic wielkiego się nie stało?!- zszokowana wstałam błyskawicznie, zmuszając go tym samym by podniósł się z klęczek.- Przyszła tu twoja mama, a ty spytany wprost się mnie wypierasz!
- Przeprosiłem cię przecież! I kupiłem kwiaty! Czego jeszcze chcesz? Jakiegoś innego prezentu na przeprosiny?
- Ja cie zaraz zatłukę! Ty naprawdę nie rozumiesz o co mi chodzi! Ty mnie masz za jakąś materialistkę!- nie byłam w stanie zahamować już swoim łez.
- Tośka nie to chciałem...
- Właśnie, że to! Koleś wyparłeś się mnie! Zrobiłeś to samo co moja rodzinna przez tyle lat! Nie przyznałeś się do mnie! Wiesz jak mnie to zabolało?! Nie znam nikogo z twoich znajomych, nikt tutaj nie przychodzi. Czasami się czuję jakbyśmy byli odcięci od świata, jakbym była dla ciebie jakąś skazą.
- Ja cię już kurwa nie rozumiem!- warknął rzucając bukietem o podłogę.- Nie wyjeżdżaj mi tu ze znajomymi! Sama nie chcesz przychodzić na mecze. Zaproszę kolegów SIATKARZY, poznają cię, a potem będę pytany dlaczego cię nigdy nie ma, a kim jesteś, skąd się wzięłaś i co ja mam kurwa powiedzieć?!
- Doskonale wiesz dlaczego unikam meczy!
- Bo cię rodzina znajdzie?
- Brawo geniuszu!
- A co oni cię obchodzą! Chcesz się całe życie przed nimi ukrywać?! Nikt nie karze ci z nimi rozmawiać! Co za różnica, czy będą wiedzieć gdzie mieszkasz czy nie?!
- Ta rozmowa nie ma sensu-pokręciłam głową.
- Gdzie ty idziesz? Nie skończyliśmy rozmawiać!- próbował mnie zatrzymać. Zamknęłam się w łazience i weszłam pod prysznic, chcąc zagłuszyć jego dobijanie się do drzwi, a także mój szloch.

   Dni mijały, a nasze relacje wcale się nie polepszyły. Przestaliśmy rozmawiać, patrzeć na siebie, zwracać na siebie uwagę. Bolało mnie to jak nic innego na świecie. Ale byłam zbyt dumna by wyciągnąć rękę i przyznać się do błędu. Miał w pewnym stopniu rację. Nie wykazywałam wielkiej inicjatywy, by poznać środowisko, w którym się obraca. Wręcz przeciwnie. Dawałam mu wszelkie znaki, że nie chce mieć z jego światem nic wspólnego. Miał prawo z tego powodu być rozgoryczony.
Mimo to  wciąż czułam się pokrzywdzona, a na dodatek niechciana.
Jednak jeden dzień był zupełnie inny niż wszystkie. Usłyszałam jak Szalpuk pakuje walizki, co było dla mnie bardzo niepokojące. Oblał mnie zimny pot, a serce ze strachu zaczęło bić w szaleńczym tempie. Nie byłam w stanie się odezwać. Zdecydowałam się przerwać to milczenie między nami dopiero, gdy zapinał torbę.
- Gdzie jedziesz?- spytałam zachrypniętym głosem.
- Do Spały. Czeka nas Memoriał Wagnera- oznajmił ubierając kurtkę. Wyciągnął z kieszeni niezidentyfikowaną plakietkę, niepewnie mi ją podając.- To jest przepustka na mecze. Jeśli będziesz chciała możesz przyjechać- powiedział chłodno i chciał opuścić mieszkanie, ale w drzwiach jeszcze  raz na mnie spojrzał.- Kocham cię mocno, ale są rzeczy, które musisz sama przemyśleć i coś postanowić- powiedział. Po chwili już go nie było, a po moich policzkach spływały łzy. W dłoni wciąż trzymałam kawałek plastiku, który mi wręczył. W tamtej chwili naprawdę zostałam sama. Odruchowo chwyciłam się za brzuch, zastanawiając się o co on mnie właściwie prosił. Nienawidziłam siatkówki i wszystkiego co z nią związane oprócz mojego przyjmującego. Czego on właściwie ode mnie wymagał? Miałam wrażenie, że żąda stanowczo za wiele.
   Nie mogąc wytrzymać tej samotności, udałam się do restauracji. Potrzebowałam, żeby ktoś mnie wysłuchał. Przez lata dbałam, by nikogo takiego nie mieć.
- Tort czekoladowy?- spytał Henio, widząc moją minę. Pokiwałam twierdząco głową. Gdy tylko uporałam się z ogromnym kawałkiem tej nieziemskiej rozkoszy, nakreśliłam mniej więcej sytuację, w jakiej się znalazłam.
- No to jest jasne, czego on chce- stwierdził kucharz.
- Nie dla mnie.
- Miałaś do niego pretensje, że nikt z jego towarzystwa o tobie nie wie. On miał do ciebie, że z tych swoich powodów nie chcesz przebywać w siatkarskim środowisku. Ta przepustka załatwia wszystkie problemy. Myślę, że jeśli tam pojedziesz, nie będzie potrzeby, żebyście cokolwiek sobie wyjaśniali i wszystko się ułoży. Wystarczy, że pojedziesz.
- Tylko tyle? Pojadę i już?
- Mówię ci jedź!
- Nie krzycz na mnie!- zaprotestowałam.- Naprawdę pojechać?- odezwałam się niepewnie po chwili.
- Widać, że ci na nim zależy. Nie wiem dlaczego tak bardzo nie chcesz zrobić wydawałoby się prostych rzeczy jak pójście na mecz. Ale sama sobie odpowiedz na pytanie, czy powody, którymi się kierujesz są warte tego, żebyś straciła go możliwe, że na zawsze?
Zaskoczył mnie. Podziękowałam mu za rozmowę i wróciłam do mieszkania. Jeśli tam pojadę, na pewno natrafię na Michała, na jego kolegów, na kolegów Artura. To jest nieuniknione. Świat dowie się kim jestem. Dramat z rodziną nigdy się nie skończy. Jednak to wszystko nie mogło nas poróżnić. Postanowiłam. Jadę.
   Nie kontaktowałam się z siatkarzem. On ze mną również nie próbował. Nie dziwiłam się. Chciał dać mi czas i przestrzeń, abym mogła podjąć decyzję. Chciałam mu zrobić niespodziankę. Właściwie to miałam nadzieję, że będzie to miła niespodzianka. Czekałam na pierwszy mecz biało-czerwonych. Im dłużej trwałam w postanowieniu pojawienia się na meczu, tym bardziej moje serce rwało się do spotkania z Arturem. Dopiero wtedy poznałam co to prawdziwa tęsknota, która dawała o sobie znać najbardziej w nocy. Nie było możliwości przytulenia się do kogoś,  czy też  zaznania bliskości. Niemoc tylko potęgowała te uczucia. Aczkolwiek raz chciałam wykonać swój plan od początku do końca. Zarezerwowałam pokój w tym samym hotelu, co reprezentacja, codziennie sprawdzałam czy aby na pewno dojadę ta gdzie chcę i kiedy chcę, poszłam do lekarza w celu skontrolowania swojego stanu zdrowia. A to dlatego by wszystko naprawić i raz na zawsze spróbować rozprawić się z przeszłością.

   W końcu nadszedł ten dzień, w którym to z własnej woli wkroczyłam na mecz piłki siatkowej świadoma tego kogo tam zastanę.Wejście na trybuny zajęło mi trochę czasu zważywszy na to ile ludzi już się tam kręciło. Rozglądałam się na spokojnie przytłoczona nieco panującą atmosferą. Euforia, która wisiała w powietrzu była zadziwiająca. Niestety czułam się niekomfortowo i mój naturalny odruch, aby uciec szybko dał o sobie znać. Jednak nie mogłam stchórzyć. Nie, kiedy zaszłam tak daleko.
Po prawie 10 minutowych poszukiwaniach udało mi się odnaleźć moje miejsce. Wypatrywałam go niecierpliwie, mając zamiar nacieszyć się jego widokiem. Nie sądziłam, że moje ciało zareaguje tak emocjonalnie. Wystarczył zarys jego sylwetki, by przez moje ciało przeszył prąd, a w brzuchu odezwało się stado motyli. Niestety nie udało mi się uchwycić jego wzroku. Przez cały mecz błagałam go w myślach, żeby popatrzył w moją stronę, ale nic z tego. Rozglądał się zawiedziony od czasu do czasu po trybunach. Nie miałam siły krzyczeć, czy robić z siebie idiotkę. Cierpliwie czekałam do końca spotkania.
Moja cierpliwość ponownie została wystawiona na próbę. Po meczu, z którego kompletnie nic nie pamiętam, wszystkich zawodników obskoczyli reporterzy i fani z przepustkami. Udało mi się dostać do jednej z band, gdzie czekałam na swojego siatkarza. Dostrzegł mnie dopiero, kiedy całe towarzystwo zaczęło się zbierać. Stres delikatnie zaczął ustępować, gdy dostrzegłam na jego twarzy nikły uśmiech. Przeprosił jednego z kolegów i podszedł do mnie. Przez kilka sekund żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Jednak po chwili przeniósł mnie jak dziecko na płytę boiska, gdzie byłam miażdżona w jego stalowym uścisku.. Z ulgą wtuliłam się w jego ramiona, pozwalając by co chwila całował mnie po włosach. Tak bardzo brakowało mi jego czułości, że byłam bliska omdlenia.
- Miałeś rację- przyznałam.- Oni nie mogą rządzić moim życiem- na moje słowa delikatnie mnie od siebie oderwał.
- Czyli co? Koniec z ukrywaniem się?- spytał.
- Przyrzekam.
- To dobrze- powiedział, patrząc ponad moją głowę.- Bo idzie tu twój brat.
To ahoj przygodo....
***
Bardzo długo mnie tu nie było. Uprzedziłam Was o tym pod poprzednim rozdziałem, że teraz moja regularność może już nie być spotykana. Napisałam również, że to z powodu pracy . Chodź jak wiecie z poprzedniego posta, to nie był jedyny powód. Na pewno wiecie, że nie mało było blogów, na których autorka nie podając powodu, nie uprzedzając nikogo o niczym, przestała dodawać rozdziały. Jednak czytelnicy zawsze cierpliwie czekali na kontynuację historii. Są też takie autorki, które publikują raz na kilka miesięcy od początku prowadzenia bloga. Nie oceniam tylko podaje przykład. Ja byłam regularna, dodawałam rozdziały począwszy od historii z Popiwczakiem, przez Włodarczyka, Ferensa, a dochodząc do 21 rozdziału u Szalpuka bardzo regularnie. Mało było przypadków, kiedy nie dodałam nic w którymś tygodniu. Jeśli się spóźniłam, zawsze podawałam powód. Wynikało to z mojego szacunku do Was, a także z empatii. Wiem jak to jest czekać na rozdział i odświeżać bloga po milion razy, by zobaczyć upragniony wpis. Dlatego przez ponad 3 blogi tak bardzo starałam się nikogo nie zawieść. Dlatego w oparciu o podane przeze mnie przykłady pytam się, gdzie tutaj brak szacunku? Uprzedziłam, że może teraz byc gorzej z dodawaniem rozdziałów. Nie liczyłam na optymizm, ale też nie spodziewałam się ostrych słów. Nie oceniam autorek blogów, o których wcześniej wspomniałam. Blogowanie powinno sprawiać przyjemność i to blogerki decydują, kiedy wrzucą coś nowego na bloga.
Kolejna rzecz, o której nie napisałam w poprzednim poście to o czasie jaki ja potrzebuje by napisać rozdział. To MINIMUM 4 godziny. Jeśli ja napisze rozdział w 4 godziny to jak dla mnie to jest szybko. Ja wiem, że nie piszę najpiękniej na świecie. Wiem, że wiele fragmentów nie trzyma się kupy, popełniam błędy. Ale staram się pisać najlepiej jak potrafię. Często zmieniam koncepcję, piszę dialogi w inny sposób, brakuje mi słowa, by coś dosadnie ująć. U mnie pisanie rozdziału nie raz trwa cały dzień.
Nie chcę skarżyć się na moją pracę bo ją naprawdę polubiłam. Mam genialnych szefów, genialnych współpracowników i super mi się z nimi wszystkimi współpracuje. Wiadomo, że po liceum ludzie chcąc sobie dorobić nie pracują na wysokich stanowiskach. Ja jestem kelnerką. Nie wydaje się to być może ciężką pracą, zwłaszcza, że w pracy panują taka świetna atmosfera. Ale czasem jest taki ruch, że żadne z nas nie usiądzie na 5 minut przez wiele godzin. Nie powie się klientowi, żeby poczkeał bo nogi to ci za przeproszeniem do dupy wchodzą. Ostatnie 3 dni  jak u nie wyglądały? Piątek 13,5 godziny, sobota 13 godzin, niedziala 12. I to 3 dni intensywnej pracy. Po takim czasie jak przychodzę do domu, marzę, żeby sie umyć i położyć albo usiąść, bo stopy dosłownie mi odpadają. Szczególnie, że staram się jak mogę odwdzięczyć za daną mi szansę. Przyszłam bez doświadczenia, nie robiąc dobrego wrażenia niepewnością siebie, a nauczyli mnie wszystkiego. Jak słucham znajomych, którzy mają upierdliwych kierowników, myślę o tym ile miałam szczęśca trafiając właśnie do tej restauracji. Piszę o tym, żebyście wiedziały, że mimo atmosfery panującej w pracy naprawdę po tylu godzinach nie dam rady nic napisć. Pracy nie rzucę bo pokochałam tamto miejsce. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Bywa cięzko, ale warto. Muszę odłożyć sobie pieniądze na studia o ile się na nie dostanę, żeby było mnie w roku akademickim na coś stać. Jeśli w ogóle myśleć o akademiku to muszę odłożyć pieniądze, nie ja pierwsza nie ostatnia. Kiedyś też trzeba na siebie zarabiać i odciążyć rodziców. Dorastanie to też branie za siebie odpowiedzialności.
Kolejna rzecz wiążąca się z pracą. Często kiedy ja pracuje moja rodzina spędza razem czas. Kiedy ja mam wolne oni zazwyczaj pracują. Czy to dziwne, że potrzebuje z nimi porozmawiać? Są sprawy, które nie zawsze da się załatwić. Rozdział napiszę zawsze, ale o wiele bardziej będę żałować, że nie spędziłam czasu z rodziną, której nie wiadomo czy nie zabraknie. Czasem zwykła rozmowa jest na wagę złota, szczególnie jeśli ktoś niezwykle ci bliski, dziękuje ci, że się pojawiałaś i porozmawiałaś bo siedzi cały dzień sam.
Bardzo dotknęły mnie te anonimowe komentarze. Przykro mi dziewczyny, że się zawiodłyście, ale życie nie jest takie proste jak sie może wydawać. Ja zrobiłam wszystko aby zachować się w stosunku do swoich czytelników fair.
Ostatnia wiadomość. To już prawie pewne, że to mój ostatni siatkarski blog. Czas zejść z tej sceny. Nie ukrywam, że ostatnie wydarzenia na tym blogu się do tego nie przyczyniły. Nie chodzi mi broń boże o to, ze "jestem taką gwiazdą, obraziłam się, napisze, że odchodzę a wy błagajcie mnie żebym została bo jestem świetna". Pierwsza sprawa przyznaję w glowie cały czas siedzą mi te słowa i ciężej się teraz pisze, a druga, że może czas spróbować czegoś nowego? Już nie siatkarskiego.
Na koniec dziękuje wszystkim którzy staneli w mojej obronie. Dziękuje, że zrozumiałyście moją sytuację. Wasze słowa było niczym miód na serce.
Autorkom anonimowych i przykrych komentarzy chciałam powiedzieć przepraszam jeśli poczuły się zranione, ale także wybaczam. Nie wiem jak odbierzecie te słowa i jak na nie zareagujecie, ale wole je zamieścić.
Przepraszam za tą długą wiadomość. Wolałam wszystko wyjaśnić do końca, nie lubię czegoś zostawiać niewyjaśnionego.
Następny rozdział nie mam pojęcia kiedy będzie dodany. Może w przyszłym tygodniu, może nie. Będe się starać, aby tak się stało.
Jeszcze raz dziękuje tym, którzy czekali cierpliwie. Nie jestem w stanie zamieścić nic lepszego niz to co czytałyście. Za kilka godzin wstaje do pracy.
Do zobaczenia mam nadzieję :)

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 22

  Nasza sielanka mogłaby trwać i trwać, ale świat po prostu kochał rzucać mi kłody pod nogi. Całe szczęście, które budowaliśmy, stanęło pod znakiem zapytania. Niby nic wielkiego. Dzwonek do drzwi. Jako, że Szalpuk robił kolację poszłam otworzyć.
- Tak?- spytałam kobiety, która patrzyła na mnie jak na ducha.- W czymś mogę pomóc?
- Przepraszam, a pani to kim jest?
- Słucham?- zdziwiłam się. Siatkarz nieco zaniepokojony przyszedł sprawdzić co się dzieje.
- Mamo, co ty tu robisz?- zdziwił się.
- Może mi wytłumaczysz lepiej kim jest ta pani?
Chciałabym umieć mdleć na zawołanie... Jednak to nie była moja kolej na utratę przytomności. Już nieco starsza pani, popatrzyła na mój już widoczny ciążowy brzuch, a potem na twarz siatkarza. Ten otwierał usta, żeby zacząć jej wszystko tłumaczyć, ale nie zdążył, bo jego matka osunęła się na ziemię. Rzuciliśmy się oboje do niej, próbując ocucić.
- Mamo! Mamo! Otwórz oczy!- mówił do kobiety Szalpuk, klepiąc ją jednocześnie po policzkach.
- Może wnieśmy ją do mieszkania?- zaproponowałam przestraszona. Przyjmujący natychmiast wziął swoją rodzicielkę na ręce i zaniósł do salonu, by położyć ją na kanapie.- Dzwonić po karetkę?
- Nie, czekaj. Chyba się budzi- oznajmił. Przygryzając paznokcie z nerwów, patrzyłam na matkę Artura i rzeczywiście. Wydawało się, że zaczyna odzyskiwać przytomność.
- Pójdę po wodę- zaoferowałam się i popędziłam do kuchni. Przez trzęsące się dłonie miałam problem z odkręceniem butelki. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i z napełnioną szklanką poszłam skonfrontować się z szokowaną kobietą.  Zatrzymałam się w pół kroku, słysząc jak rozmawiają.
- Nie mówiłeś, że masz dziewczynę, a tym bardziej, że jest w ciąży- powiedziała oskarżycielsko słabym jeszcze głosem.
- To moja przyjaciółka uspokój się. Jak zwykle za szybko wyciągnęłaś wnioski- wytłumaczył się, a mi łzy stanęły w oczach. Każde jego słowo było niczym sztylet wbijany w serce.
- Jak to?
- No tak to! Co ja już nie mogę mieć koleżanki, żeby sobie pogadać!- brnął w swoje kłamstwa dalej. Postanowiłam wkroczyć do akcji i przerwać im tę "miłą" pogawędkę. Nie mogłam dać po sobie poznać jak bardzo jest mi przykro, czy jak bardzo byłam na niego zła. Przykleiłam na twarz troskę i weszłam do pokoju.
- Proszę, niech pani się napije- podałam jej szklankę, a ona podziękowała skinieniem głowy. - Lepiej?
- Tak, tak. Przepraszam za moją reakcję. Ja myślałam, że wy... No rozumie pani- zaczęła się tłumaczyć.- To chyba był za duży szok. Mam nadzieję, że nie zdenerwowała się pani, bo w tym stanie to nie wskazane- uśmiechnęła się przepraszająco.
- Proszę się nie przejmować. Ja może już pójdę.
- Nie proszę zostać!- zaprotestowała.- Jak już przyjechałam to może napijemy się wszyscy razem kawy?
   I tak zostałam skazana na miłe popołudnie z niedoszłą teściową, która myślała, że jej wspaniały synek tylko pomaga biednej głupiutkiej dziewczynie. W głowie obmyślałam wszystkie możliwe scenariusze tortur na jakie z przyjemnością mogłabym go skazać. Jednocześnie musiałam brać czynny udział w popołudniowej pogawędce. Kilkukrotnie ugryzłam się w język, by przez przypadek nie chlapnąć czegoś głupiego. Ze sztucznym przyklejonym uśmiechem słuchałam rad pani Szalpuk i  udawałam zaciekawienie historiami z czasów, kiedy to ona była w ciąży.
- Dziękuje bardzo za kawę, ale niestety muszę się już zbierać- oznajmiłam wstając z kanapy.
- Bardzo miło mi było panią poznać. Jeszcze raz przepraszam za całą sytuację- zaśmiała się.
- Nic nie szkodzi. Do zobaczenia- pożegnałam się.-  Nie, nie musisz mnie odprowadzać- powiedziałam do siatkarza, kiedy ten wstawał. Nie miałam zamiaru dawać mu okazji do tłumaczeń. W szybkim tempie ubrałam buty, kurtkę i opuściłam blok. Wychodząc z osiedla pozwoliłam, aby hormony zapanowały nad organizmem w skutek czego łzy zaczęły obficie spływać po policzkach. Tradycyjnie wylądowałam w restauracji na kuchennym krześle.
- Jezus Maria! Co ci  się stało?- spytał Henio.
- Masz coś do jedzenia?- spytałam pociągając nosem. Pokiwał twierdząco głową i poszedł przyszykować mi coś dla zabicia smutku. Po chwili stał przede mną talerz z czterema rodzajami ciast. Wiedział czego mi trzeba.-  Dziękuje.
- Co się dzieje?- zainteresował się również drugi kucharz.
- Artur...
- Artur...?
- To świnia- dokończyłam i cicho załkałam.
- Pokłóciliście się?
- O, nie!- ożywiłam się natychmiast.- Dopiero mam zamiar to uczynić.
- Nic już z tego nie rozumiem...
- Nikomu o nas nie powiedział, ani o tym, co zmajstrował- zaczęłam mówić z pełnymi ustami. Jak zwykle w takich okolicznościach miałam gdzieś maniery.- Wszystko byłoby w porządku gdyby dzisiaj swojej matce nie wmawiał, że jestem tylko przyjaciółką, której pomaga.
- Może nie wiedział jak jej o tym powiedzieć?- podsunął Henio.
- Nie broń go!- warknęłam.
- Dobra nic nie mówię! A co masz zamiar teraz zrobić?- spytał, a ja wzruszyłam ramionami.
- Mogę tutaj posiedzieć?
- Nam nie przeszkadzasz. Siedź ile chcesz- uśmiechnęli się obaj.
   Mijały kolejne godziny, a ja nie miałam ochoty wrócić do domu. W dodatku nie zabrałam ze sobą telefonu. Żywiłam głęboką nadzieję, że przyjmujący odchodzi od zmysłów. Co prawda podejrzewałam, że koniec końców domyśli się gdzie jestem. Restauracja poprawiła nieco mój nastrój. Odrobinę pomogłam chłopakom i dzięki temu odciągnęłam na dłuższy czas swoje myśli od przykrych wydarzeń.
- Tośka, twój siatkarz pyta czy jesteś- miłą atmosferę przerwał jeden z kelnerów.
- Panowie na mnie czas- oznajmiłam, zbierając swoje rzeczy.- Dzięki za wszystko.
- Wpadaj kiedy chcesz!- zawołał jeszcze za mną Henio, gdy wychodziłam. Za ladą baru rzeczywiście czekał przyjmujący.
- Cześć przyjacielu!- uśmiechnęłam się ironicznie.- Jak miło, że jesteś gotowy mi pomóc- rzuciłam miłym głosikiem. Nie czekając na odpowiedź opuściłam lokal, kierując się do samochodu Szalpuka.
- Tosia... Martwiłem się...
- No jak to dobry przyjaciel- wzruszyłam ramionami i wsiadłam do auta. Artur zajął miejsce kierowcy, a między nami zapadła grobowa cisza. Wiedziałam, że w końcu się odezwie, a wtedy miałam zamiar rozpętać piekło. W milczeniu weszliśmy do mieszkania. Cierpliwie czekałam, aż zacznie się tłumaczyć.
- Rozumiem, że możesz być zła...
- Zła? Nie!- zaprzeczyłam ze śmiechem.- Ja jestem wkurwiona! Wiesz jak ja się musiałam czuć?!
- Przepraszam! Spanikowałem! Nie wiedziałem jak im o tobie powiedzieć! Ty też ukrywałaś prawdę o sobie!
- Tyle, że ja nikomu nie wmawiam, że jesteśmy przyjaciółmi!- wrzasnęłam.- Czemu jej nie powiedziałeś prawdy?!
- Nie wiem! Widziałaś jak zareagowała! Nie miałem pojęcia co robić!
- Nie kłam! Doskonale wiedziałeś, co należy zrobić! Ty się mnie wstydzisz?
- Oczywiście, że nie! Jak możesz tak myśleć?!
Nie odpowiedziałam. Poszłam do naszej wspólnej sypialni w celu zabrania poduszki i kołdry.
- Tośka co ty robisz?- jęknął.
- Przecież jestem twoją przyjaciółką- skwitowałam obojętnie.- Przyjaciele nie śpią w jednym łóżku. Dobranoc, przyjacielu- ostatnie słowo wypowiedziałam wręcz z odrazą. Nie byłam w stanie tego wieczora tak łatwo mu przebaczyć.
***
A teraz kilka istotnych spraw... Będę mieć prawdopodobnie drugą pracę także nie mam pojęcia, kiedy będą dodawane rozdziały. Postaram się dodać coś raz w tygodniu, ale z niczym się nie deklaruje. Jak przez tyle blogów udawało mi się być raczej regularną w dodawaniu wpisów, tak teraz może mi się to nie udać. Nie wiem nawet jak będzie z jakimś wolnym dniem także nie jestem w stanie na tę chwile niczego obiecać.

sobota, 4 czerwca 2016

Uwaga !

Nie wiem, czy dam radę dzisiaj dodać rozdział, dopiero wróciłam z pracy :( Wczoraj pracowałam od rana i w domu byłam przed północą, także nie miałam jak wcześniej cos zacząć. Może będzie jutro może Postaram się. Może zmienić się dzien dodawania rozdziału, bo w weekend jest straszny zapierdziel ;) To tyle, zabieram się za pisanie ;)

środa, 1 czerwca 2016

Rozdział 21

   Nie pamiętam bym kiedykolwiek obudziła się w tak błogim stanie. Nigdy nie otaczał mnie taki spokój. Nie sądziłam, że obecność kogoś bliskiego może tak wpłynąć na moją osobę. A jednak. Mając przy sobie siatkarza, nie potrzebowałam niczego więcej. Prawdę mówiąc nie śmiałabym marzyć o czymś innym. Wystarczyła mi sama bliskość, która kiedyś przeze mnie tak unikana, stała się nieodłącznym elementem mojej codzienności. Szalpuk jako pierwszy stanął po mojej stronie, nie chciał mnie zmieniać, poznał mnie i pokochał. Może i dla niego to było naturalne, ale dla mnie to było coś niespotykanego.
Tamtego wieczora jeszcze długo rozmawialiśmy o mojej przeszłości. Nie sądziłam, że jest aż tyle do opowiadania. A jednak przez lata dusiłam w sobie za dużo wspomnień, których ciężar narastał, zmuszając mnie bym komuś się wyżaliła. Dopiero dzieląc się swoją historią, poczułam niesamowitą ulgę. Jednocześnie nienawiść do rodziców i brata znacznie urosła. Sam przyjmujący nie mógł wyjść z szoku, jak można kogoś tak tłamsić i wymazać z życia rodzinnego.
- Zabieram cię dzisiaj na halę- oświadczył Szalpuk.
- A po co?
- Pouczę cię grać w siatkę- wzruszył ramionami.
- Arturek nie widzę potrzeby- pokręciłam głową.
- Ja widzę!- zaprotestował.- Skra już tutaj nie przyjedzie. Więc spokojnie możesz przyjść na mecz oglądać i podziwiać, a do tego musisz poznać zasady.
- Ale...
- Żadnego ale! Nie będzie dziecko mi rosło w nienawiści do siatkówki od życia płodowego! Halo- podwinął moją koszulkę i delikatnie postukał opuszkami palców o mój brzuch.- Maluchu prawda, że tata ma rację?- spytał kładąc głowę na moim ciele, jakby oczekiwał odpowiedzi. Nagle jak na zawołanie poczułam kopnięcie.- Kopnął mnie w policzek!- krzyknął uszczęśliwiony siatkarz. Nie można było się nie uśmiechać, widząc radość na jego twarzy.
- Może nie będzie trenował siatkówki, a raczej sztuki walki?- spytałam śmiejąc się.
- Może, może! Kto wie! Widzisz nawet nienarodzone dziecko, chce iść na halę!
- Dobrze, pójdę! Tylko już nie krzycz!
- Nie zakazuj mi krzyczeć!
- Chcesz się kłócić o byle co?- spytałam ostrzegawczo.
- A owszem, a owszem!- pokiwał twierdząco głową.
- Że co?!
- Inaczej byłoby za nudno- wzruszył ramionami.
- Jesteś nienormalny. Idę się przebrać.
   Po niecałej godzinie dotarliśmy na halę, która dzięki Bogu, świeciła pustkami. Usiadłam na trybunach, czekając na Szalpuka, który musiał rozłożyć siatkę i przynieść piłki. Rozglądałam się po hali, zadając sobie samej pytanie, jak właściwie się w niej czuje. O dziwo nie towarzyszyły mi negatywne emocje. Raczej ich wspomnienia, z czasów, kiedy zmuszali mnie do przyjścia na mecz. Pamiętam, że patrzyłam wtedy wszędzie tylko nie na boisko, a w połowie pierwszego seta, zawsze opuszczałam swoje miejsca i szłam usiąść pod ścianą na mniej zaludnionym korytarzu, czy też poczekać pod halą. Chciałam poznać tę dyscyplinę ze względu na mojego siatkarza. Siatkówka była dla niego ważna. Nie mogłam już jej tak olewać. Pierwsze cierpliwie tłumaczył mi zasady, a następnie stwierdził, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebym spróbowała poserwować. O ile z zasadami nie miałam problemu tak uderzenie piłki wydawało się niemożliwe.
- To jest proste- przekonywał mnie.- Podrzuć i uderz- polecił. Może i w teorii to był banał, ale w czasie wykonywania pierwszych prób w ogóle nie trafiałam w piłkę. Potem udawało się wycelować, ale nie było mowy, żebym przebiła ją nad siatką
- Przecież to jest niemożliwe do zrobienia!- poskarżyłam się i tupnęłam nogą jak małe i obrażone dziecko. - Nie śmiej się ze mnie!- warknęłam, widząc jaki ma za mnie ubaw.
- Pomogę ci- powiedział i z uśmiechem podszedł do mnie. Stanął za moimi plecami, chwytając mnie w pasie.-  Wysuń jedną nogę do przodu- zaczął tłumaczyć mi na ucho i poszło w las moje skupienie. Nie mogłam się kompletnie skupić na tym co mówi. Przechyliłam głowę i pocałowałam go w policzek, przerywając jego monolog.- Czy ty w ogóle mnie słuchałaś?- próbował nie opieprzyć, ale mimowolnie się uśmiechał.
- Przecież wiesz, że nie- powiedziałam ponownie całując go, tym razem w kącik ust. Nie zamierzałam zaprzestać swoich czynności. Następny pocałunek był dłuższy od poprzednich. Siatkarzowi nie było więcej trzeba. Objął mnie w pasie i wpił się gwałtownie w moje usta. Przerażające a zarazem fascynujące było to jak na mnie działał.
- Jedziemy do domu?- spytał, odrywając się ode mnie po dłuższym czasie. Zaśmiałam się i pokiwałam głową. Facet pozostanie w głębi duszy zawsze tym samym facetem.

   Nasza sielanka mogłaby trwać i trwać, ale świat po prostu kochał rzucać mi kłody pod nogi. Całe szczęście, które budowaliśmy, stanęło pod znakiem zapytania. Niby nic wielkiego. Dzwonek do drzwi. Jako, że Szalpuk robił kolację poszłam otworzyć.
- Tak?- spytałam kobiety, która patrzyła na mnie jak na ducha.- W czymś mogę pomóc?
- Przepraszam, a pani to kim jest?
- Słucham?- zdziwiłam się. Siatkarz nieco zaniepokojony przyszedł sprawdzić co się dzieje.
- Mamo, co ty tu robisz?- zdziwił się.
- Może mi wytłumaczysz lepiej kim jest ta pani?
Chciałabym umieć mdleć na zawołanie...
***
Przepraszam za spóźnienie, ale niedawno wróciłam z pracy i nie wyrobiłam się. Pierwszy dzień, stres i te rzeczy...
Jednak liczę, że widzimy się w sobotę :) <3
Rozdział dla Darioszki :D Brakowało ci elementów zainteresowania dzieckiem więc mam nadzieję, że dzisiaj choć w części jesteś usatysfakcjonowana :)
Przepraszam też za stan rozdziału, ale jestem tak wypompowana, że nie potrafię nawet tego sprawdzić :(

sobota, 28 maja 2016

Rozdział 20

   Najbardziej ceniłam w sobie niezależność. Nie chodziło mi tu o samodzielność. Nie potrzebowałam nikogo zarówno do radzenia sobie z problemami jak i okazywania uczuć. Dzięki niej byłam odcięta od ludzi i częściowo od świata. Kłopoty? Nie istniały. Były tylko przeszkody, które łatwo było przeskoczyć. Nie miałam nic, a byłam panią życia. Po zamieszkaniu z Szalpukiem moja niezależność od uczucia poszła w las, ale wciąż czułam pewnego rodzaju siłę. Wystarczyło jedno spojrzenie intensywnie niebieskich oczu a cały grunt usunął mi się spod stóp. Strach przykuł mnie do ziemi i nie pozwolił ruszyć się nawet o centymetr. "- Uciekaj Tośka! Uciekaj!"- krzyczałam w myślach. Wyklinałam siebie za to, że nie sprawdziłam z kim dzisiaj mój siatkarz grał. Przez kilka minut patrzyliśmy na siebie z bratem jak zaklęci. Dopiero gwizdek kończący spotkanie nas otrzeźwił. Odzyskałam władzę w nogach. Odwróciłam się nie patrząc na Artura i pobiegłam do wyjścia. Kątek oka dostrzegłam jak siatkarz Skry rusza za mną w pogoń. Nie miałam praktycznie żadnych szans. Zdążyłam wybiec na parking, a potem silna, męska dłoń szarpnęła mnie za ramię.
- Tośka! Mam cię w końcu!
- Zostaw mnie!- warknęłam, wciąż się szarpiąc. Zdołał mnie odwrócić twarzą do siebie i dopiero wtedy dostrzegł mój mocno zaokrąglony brzuch.
- Jesteś w ciąży?!- Nie wiem czy był bardziej zaskoczony, czy wkurzony.
- Jestem! I co z tego?
- Co z tego?! Czy dla ciebie zawsze wszystko musi być takie łatwe!
- A co? Boisz się, że przyniosę wstyd wspaniałej rodzinie Winiarskich?! Nie obawiaj się! I tak świat nie wie o moi istnieniu!
- Przestań pajacować i wróć do domu! Wiesz co rodzice przeżywają?!
- A wiesz co ja przeżywałam przez te wszystkie lata?! Nie! Weź się ode mnie i spieprzaj do swojego idealnego życia!
- Tośka! Kurwa mać!
- Zostaw mnie! Świetnie sobie radzę i to bez was!
- Właśnie widać- powiedział puszczając mnie i znacząco patrząc na mój brzuch.- Z kim to?
- Z emigrantem! Kochamy się i za niedługo wyjeżdżamy do... Arabii Saudyjskiej! Rodzicom albo przedstaw tę wersje i powiedz, że będziemy żyć z handlu prochami albo powiedz, że umarłam. Chociaż nie! Po prostu mnie ignorujcie i pouczajcie! Ten jazgot usłyszę w każdym miejscu na świecie!- warknęłam i ruszyłam dalej przez parking.
- Stój!
- Bo co? Siłą mnie zatrzymasz? A może pójdziesz za mną? Wątpię, zaraz się zbieracie w drogę powrotną także adios!- machnęłam na niego ręką i poszłam w swoją stronę. Czułam na sobie jego wzrok. Nie mógł mnie zobaczyć z Arturem. Rozglądałam się za drogą szybkiej ewakuacji i dostrzegłam ją w taksówce. Szybko sprawdziłam stan pieniędzy w portfelu i wsiadłam do samochodu. Podałam kierowcy adres i prosiłam o szybkie dotarcie na miejsce. Wolałam wykluczyć wszelkie szanse Michała na śledzenie mnie. Chociaż, czy to byłoby aż tak trudne wytropić mnie w tak małym mieście?
- Należy się trzydzieści złotych- usłyszałam znudzony głos taksówkarza. Pośpiesznie podałam mężczyźnie banknoty i wręcz wybiegłam z auta. Wyciągnęłam komplet kluczy i rozglądając się sama nie za bardzo wiedząc za czym weszłam do klatki. Pierwszy raz tak szybko sama pokonałam schody wiodące na piąte piętro. Trzęsącymi się rękoma otwierałam mieszkanie, dopiero będąc już w nim poczułam namiastkę bezpieczeństwa. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Syknęłam i chwyciłam się za podbrzusze, czując dość silny skurcz. Zdenerwowanie związane ze spotkaniem z bratem było niczym w porównaniu ze strachem jaki odczuwałam na myśl o konfrontacji z Szalpukiem. Poszłam do sypialni i usiadłam na łóżku opatulając się kocem. Postanowiłam na siatkarza poczekać w ciszy. Każda sekunda wydawała się wiecznością. Nasłuchiwałam jego charakterystycznych kroków, ale w tle tykał tylko zegar. Po jak dla mnie za długim czasie usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, trzask zamykanych drzwi, odłożenie torby treningowej, odwieszenie kurtki. Wszystkie czynności w tradycyjnej kolejności, ale wykonywane o wiele wolniej. Po chwili przyjmujący pojawił się w sypialni i usiadł na łóżku tuż obok mnie.
- Widziałeś wszystko?- spytał cicho,  a on w odpowiedzi pokiwał głową.- Powiedz coś... Cokolwiek...
- Co ci mam powiedzieć?- warknął.- Jak się czuje kiedy robisz ze mnie kretyna?!- podniósł głos i wstał.- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Przecież mówiłaś...
- Wiem co mówiłam!- przerwałam mu.- Tak zmyśliłam ci nazwisko, ale co to ma za znaczenie w tym momencie?!
- Co to ma za znaczenie?! No kurwa żadne! Tylko to, że jesteś siostrą jednego z najlepszym przyjmujących w kraju!
- Nie chcę nią być! O to w tym wszystkim chodzi! Wszyscy zawsze patrzyli na mnie przez pryzmat tego kim jest Michał! Jeśli ktoś mnie lubił to dlatego, że się dopasowałam, albo dlatego, że byłam z fantastycznej rodziny Winiarskich! Unikałam siatkówki jak ognia, bo nie chciałam być jak on! Chciałam, żeby ktoś w końcu mnie dostrzegł jako kogoś innego! A wszystko co robiłam było zbywane śmiechem! Wiesz jak to jest się wychowywać bez miłości? Bez akceptacji? Wiem, okłamałam cię, to nie było fair, przyznaję! Ale to po raz pierwszy w życiu dało mi szansę, żeby ktoś pokochał mnie za to jaka jestem, a nie skąd pochodzę! W ogóle chyba po raz pierwszy ktoś mnie pokochał...- dodałam już ciszej.
- Mogłaś mi spokojnie powiedzieć- zapewnił już łagodnym głosem.
- Bałam się- przyznałam.- Czy on wie, że my....?
- Nie. Wolałem nie rzucać się w oczy i porozmawiać pierwsze z tobą- usiadł ponownie bliżej mnie.- Czy teraz skoro już znam twój straszny sekret, możesz mi opowiedzieć o wszystkim?- spytał, pocieszająco się do mnie uśmiechając. Pogładził delikatnie palcami mój policzek i nieco uspokojona, postanowiłam spróbować opowiedzieć całą prawdę. Najtrudniej było wypowiedzieć pierwsze zdanie. Potem już nikt nie byłby w stanie powstrzymać całego potoku słów, który ze mnie wypływał.
- Michał grał w siatkówkę odkąd pamiętam. W dodatku szybko to przyniosło mu rezultaty. Rodzice mogli się nim spokojnie chwalić. Jako, że jest między nami duża różnica wieku, to od zawsze miałam go naśladować, stawali mi go za wzór. Nie mam łatwego charakteru i nigdy nie miałam. Chciałam zrobić coś innego. Ale w świecie, w którym się urodziłam musiałeś robić coś co się liczy. Być prawnikiem, lekarzem, uprawiać sport i odnosić sukcesy. Moje marzenia się nie liczyły. Miałam tylko spełniać kolejne oczekiwania. Łatwo w takiej rzeczywistości się pogubić. Rodzice byli jacy byli ale to nie zmieniało faktu, że chciałam, żeby mnie zaakceptowali, żeby mnie kochali. Starałam się na siebie zwracać uwagę na wiele sposobów. Zaczęło się niewinnie. Najpierw nie chciałam oglądać meczy w telewizji, słuchać o zasadach gry, potem chodzić na mecze, grać w siatkę na w-fie. Robiłam wszystko, żeby od tego świata się odciąć. Nic nie poskutkowało. Więc próbowałam dalej. Pierwsze wagary, piwko, noc poza domem, policja która mnie musiała przywieźć do domu, bójka. Raz chciałam wyciągnąć rękę do nich. Zapisałam się na kurs gotowania. Jakoś zawsze chciałam to robić. Wróciłam do domu... Praktycznie mnie wyśmiali. Pomyślałam, że skoro nie mogę żyć po swojemu to chociaż zrobię wszystko, żebym nie musiała żyć tak jak oni tego ode mnie oczekują. Zaczęły się narkotyki. Naprawdę czułam i nadal czuję do nich wstręt. Nie chciałam tego... Każda igła, którą wbijałam w żyłę była torturą. Za każdym razem musiałam się do tego zmuszać, ale chciałam zniszczyć ich idealny świat. W końcu praktycznie mnie z niego wymazali. Nie chwalili się mną bo nie było czym. Dlatego w całej Polsce wszyscy myślą, że Michał Winiarski to jedynak. Stwierdzili, że trzeba mnie dać na odwyk. Ja nie potrzebowałam odwyku. Ja tylko chciałam akceptacji i miłości. Gdy odebrali mnie z ośrodka myśleli, że w końcu będę żyć tak jak oni by tego chcieli. Nie wytrzymałam... Wzięłam to co mieli w portfelach i uciekłam pierwszym pociągiem jaki był. Zabijali mnie co dnia. Michał dzisiaj powiedział, że się o mnie martwią. Miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz. Martwiło ich tylko to, że sytuacja wymknęła im się spod kontroli, że w końcu postawiłam na swoim.
- Wiesz, że nigdy nie wygrasz, jeśli wciąż będziesz uciekać?
- Wiem, kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym wyjdę na prostkę, stanę się kimś i zapukam do ich drzwi. Wtedy to oni będą zabiegać o nić porozumienia, a  ja będę powtarzać im to co mi mówili przez te wszystkie lata. Uwierz mi, że wiesz o mnie więcej niż którekolwiek z nich- chwyciłam jego twarz w swoje dłonie, niepewnie spoglądając mu w oczy.- Nie gniewaj się. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko bylebyś się nie gniewał...
- Nawet zapoznać się z siatkówką?- spytał, próbując nieco rozładować atmosferę.
- Nawet zapoznać się z siatkówką- potwierdziłam, parskając śmiechem. Pocałował mnie lekko w usta, a następnie przytulił mnie do siebie, miażdżąc w niedźwiedzim uścisku.
- Jesteś wspaniała. Byli głupi chcąc cię zmienić.
***
Przepraszam za spóźnienie. Jako, że zawaliłam nakładam na siebie karę i postaram się we wtorek/środę dodać rozdział. Mam nadzieję, że taka rekompensata Wam wystarczy :) Przepraszam za stan rozdziału. Pisany w tej chwili na szybko ;(

sobota, 21 maja 2016

Rodział 19

   Zdarzenia ubiegłego wieczora wydawały się nieprawdopodobne. Po przebudzeniu zazwyczaj okazywały się snem, ale nie tym razem. Otwierając oczy trudno było mi uwierzyć, że to nie kłamstwo, lecz najszczersza prawda. Zanotowałam dziwny stan, w którym się znajdowałam. Ciało wydawało się niezwykle lekkie, a umysł po rz pierwszy był tak wypoczęty. Wcześniej nie wierzyłam w uzdrawiający wpływ miłości, ale jak inaczej wytłumaczyć te zjawiska? Było inaczej niż sobie wyobrażałam. Choć czułam się uskrzydlona na samą myśl o dotyku Szalpuka ogarniał mnie paraliż, a w brzuchu budziło się stado motyli. Po raz pierwszy w życiu nie odważyłam się nawet marzyć o niczym więcej.
- Nie śpisz już- usłyszałam tuż przy swoich uchu.
- Trafne spostrzeżenie- mruknęłam sennie.
- Milusia już od samego rana- prychnął.- A wczoraj była inna gadka. Czekaj, czekaj... Jak to szło? Nie zostawiaj mnie bo...- udawał, że próbuje sobie przypomnieć.
- Wczoraj to było wczoraj- oderwałam się od niego i ofochana poszłam do kuchni zabić już nie tak mały głód.
- A było tak miło...- westchnął zrezygnowany, ale  mimo wszystko przytargało go za mną. Stanął za moimi plecami, kładąc jednocześnie dłonie na blacie, a głowę opierając o moje ramię. Usilnie starałam się go ignorować, ale łatwiej pomyśleć niż zrobić. Nawet przygotowanie głupiego śniadania okazało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Szalpuk składał na mojej szyi delikatnie pocałunki. Był w tym na tyle uparty, że koniec końców odłożyłam z trzaskiem nóż i odwróciłam się w stronę swojego przyjmującego. Przestałam się kontrolować, w skutek czego wszystkie ruchu wykonywałam automatycznie. Jemu więcej też nie było trzeba. Przyciągnął mnie do siebie wpijając się gwałtownie w moje usta. Rzeczywistość równie dobrze mogłaby nie istnieć. Jego dotyk sparaliżował nie tylko moje ciało, ale zawładnął również moimi myślami. Nigdy nie sądziłam, że jest to możliwe. Uważałam, że świat przecenia miłość i swoje wyobrażenie o niej. Tymczasem mylił się nie tylko on, ale również i ja. Świat nie potrafił zdefiniować miłości, ponieważ nie ma możliwości wytłumaczenia czegoś tak nieprawdopodobnego. Nagle dosłownie wszystko nabiera sensu, nowego wyrazu. Codzienność przestaje być szara, a zaczyna fascynować. Mówi się, że miłość jest jak narkotyk. Czy to się bardzo mija z prawdą? Nie sądzę. Oba moją wiele wspólnego- sprawiają radość, ból,  mogą prowadzić do destrukcji.
- Wydaje mi się, że próbujesz zaciągnąć mnie z powrotem do sypialni- oderwałam się od niego na moment, kiedy zabrakło mi tlenu.
- Dobrze ci się wydaje- potwierdził moje przypuszczenia, składając krótkie pocałunki na mojej twarzy.
- To się będziesz musiał opędzić smakiem- poinformowałam go. Chwyciłam mocno jego koszulę, stanowczo przyciągając do siebie, aby móc jeszcze raz zasmakować jego ust, po czym bezceremonialnie odepchnęłam, powracając do robienia jedzenia.- Chcesz kanapkę?- spytałam jak gdyby nigdy nic. Gdy po kilku sekundach nie uzyskałam odpowiedzi, popatrzyłam na niego. Patrzył na mnie nieco zdziwiony i niezadowolony.- No co?
- Jak z pełnych namiętności chwil przeszliśmy do robienia kanapek?!- niemalże pisnął.
- Arturek o co ci chodzi?
- No pierwsze... my... tu... a teraz.... nic?
- Kochany siatkarzyno- zaczęłam, pochodząc do niego- Dla kobiety w ciąży sex będzie zawsze na drugim miejscu. Na pierwszym jest jedzenie. Więc wybacz, że potrafię być odporna na tę twoją niewątpliwe słodką buźkę, ale jestem głodna. W tej chwili nawet wysmarowany czekoladą Brad Pitt nie byłby w stanie mnie odciągnąć od jedzenia. Niektórzy łączą sex i jedzenie, ale jakoś mnie to nie rajcuje, także chłopie spokojnie jak na wojnie- poklepałam go pocieszająco po ramieniu.
- Stop- powiedział, kiedy po kilkunastu minutach jedliśmy spokojnie śniadanie.- Dlaczego akurat Brad Pitt?

   Dzisiaj postanowiłam jeszcze raz wyciągnąć pomocną dłoń w kierunku własnej rodziny. Myślałam przy tym przede wszystkim o sobie. Żywiłam nadzieję, że jeśli dam im szansę, aby przestali być dla mnie wrogami to może nasze relacje będą wyglądały zupełnie inaczej. Z optymizmem, który nie był do mnie podobny, szłam w kierunku domu. Próbowałam dodać sobie odwagi, przekonać samą siebie, że nie będzie tak źle, ale stanęłam jak wryta, widząc auto mojego brata na podjeździe. Tempem zdechłego żółwia, weszłam na ganek, ociągając się z naciśnięciem klamki. Jeśli widziałam jakąś szansę to czułam jak przepada w tamtym momencie. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Ściągnęłam trampki, które otoczone eleganckimi butami wyglądały po prostu żałośnie. Odwiesiłam niedbale kurtkę i ruszyłam do jadalni, wiedząc, że uciekanie do pokoju nic nie da. Nie odpuściliby. Nałożyłam na twarz sztuczny uśmiech, gdy znalazłam się już w zasięgu ich wzroku.
- Cześć, wszystkim- powiedziałam i  usiadłam do stołu, słuchając jak witają mnie równie krótko.
- Spóźniłaś się- mruknęła matka niezadowolona.
- Przepraszam- to słowo paliło mnie w gardle niczym żywy ogień.- Załatwiałam coś pilnego- wytłumaczyłam się, nie mając tego w zwyczaju. Liczyłam na nich, na ich zainteresowanie, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Zawsze jest coś ważniejszego niż rodzina. Tak nie powinno być- stwierdził ojciec. Resztką siły woli powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
- Przeprosiłam już, to było dla mnie naprawdę ważne. Chcieliście, żebym znalazła coś dla siebie więc poszłam za tą radą- broniłam się, dając im po raz kolejny szansę.
- To oświeć nas- nakazała rodzicielka, odkładając sztućce i przypatrując mi się badawczo. Reszta rodziny również czekała na moje wyjaśnienia.
- Więc zastanowiłam się co chcę robić. W końcu postanowiłam, że chciałabym gotować. Zapisałam się dzisiaj na kurs- oświadczyłam uroczyście. Czekałam na jakieś pochwały, słowa dumy, akceptacji. Po kilku sekundach liczyłam już tylko na jakąkolwiek reakcję.
- To fajnie- powiedział ostrożnie mój brat.- Od kiedy zaczynasz?
- Jutro jest pierwsza lekcja- odpowiedziałam już nieco ciszej, patrząc na swoje dłonie.

- Po tylu latach rozmyślań wpadłaś na to, że chcesz być kucharką?- zapytał ojciec.- Do tego nie trzeba kursu. Pani Ania mogłaby równie dobrze nauczyć cię gotować- prychnął.- Dziecko, czemu ty nas nie słuchasz? Chcemy, żebyś w życiu coś osiągnęła. Ale twoim największym marzeniem jest zastąpienie naszej gosposi! Żadnego prestiżu!- oburzał się, a ja zacisnęłam mocno powieki, nie chcąc pokazać ile te słowa sprawiały mi bólu. "- Zniosę to. Zniosę. Wytrzymam. Jeszcze kilka krótkich chwil i pójdę do siebie. Muszę tylko to wytrzymać"- nakazywałam sobie w duchu.- Dlaczego nie bierzesz przykładu ze swojego brata?- spytał, a dla mnie miarka się przebrała. Tego było już za wiele na moje nerwy. Zacisnęłam dłoń w pięść, po czym wylądowała ona z głośnym trzaskiem na stole, sprawiając, że wszyscy umilkli.
- Nie potrzebuję brać z kogoś przykładu.
- Może ci się tylko tak wydawać. Naśladować kogoś nie jest niczym złym- wtrąciła matka.- Wypisz się jutro lepiej stamtąd i weź się za coś ambitnego- poleciła.

- Udanej kolacji- życzyłam im z ironicznym uśmiechem. Nie czekając na odpowiedź ruszyłam ku drzwiom, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
- Antonina! Antonina, wróć!

- Pieprzcie się wszyscy- warknęłam. Jak najszybciej opuściłam tamto przeklęte miejsce. Biegłam ulicami, próbując nie dopuścić by ktokolwiek miał szansę mnie odszukać. Kiedy sądziłam, że jestem już bezpieczna, nie wiedziałam za bardzo gdzie trafiłam. Było to jakieś kompletne odludzie. Usiadłam pod drzewem, dając upust swoim emocjom. Nikt mnie nie widział, mogłam pozwolić sobie na łzy. Co ja właściwie miałam robić? Czułam do nich nienawiść większą niż kiedykolwiek wcześniej. Skoro nie dali mi możliwości spróbowania znalezienia własnego miejsca, postanowiłam stać się ich najgorszym koszmarem. Pozostało tylko ustalić, co zaboli ich najbardziej. Alkohol nie jest rażący, papierosy jakoś przeżyją... Ale narkotyki...?  Tak, to mogłoby wyjść. Uśmiechnęłam się, widząc ich minę. Może wtedy cokolwiek do nich dotrze. Inne opcje już nie istniały. Została tylko ta. Choć sam fakt dawania sobie w żyłę był dla mnie odrażający, postanowiłam się do tego zmusić. Tylko tak mogli przegrać. Tylko tam mogłam ich pokonać.
- Halo? Żyjesz?- spytał Artur, "troskliwie" szturchając mnie pilotem.
- Tak sobie wspominam- wzruszyłam ramionami.- Nic ciekawego- zaśmiałam się pod nosem.
- Ej, coś jest nie tak?- dociekał, już z niepokojem.
- Wszystko gra. Nie ma się czym martwić- uśmiechnęłam się do niego.
- Chodź tutaj- przyciągnął mnie do siebie. Bez słowa wtuliłam się w jego tors. To zadziwiające, że kiedyś byłam praktycznie chłopczycą, chojrakiem, chcącym zwojować wszystko i wszystkich, a przy nim czułam się jak kobieta, krucha i delikatna. I co więcej nie towarzyszyło mi przy tym obrzydzenie.- Dlaczego nie opowiadasz nigdy o przeszłości? Właściwie nic o tobie nie wiem.
- Moja przeszłość... No cóż. Nie jest zbyt ciekawa. Nie ma do czego wracać. Czy jeśli powiem ci jakie miałam stopnie w szkole i w którym aktorze się podkochiwałam, to coś zmieni? Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek wcześniej. Wierz mi na słowo. Co do mojej historii... Może kiedyś tego doczekasz i wszystko ci opowiem.
- Jak mówisz niezbyt ciekawa to to nie zapowiada się najlepiej...
- Nie rozmawiajmy o tym- poprosiłam.
- Dobrze. Zatem mam prośbę, a właściwie propozycję. Chociaż nie jak tak sobie myślę to to bardziej prośba jest. A może jednak propozycja?- zaczął się zastanawiać.
- W każdym bądź razie, chcesz...- popędziłam go, wiedząc ile takie jego rozmyślanie może potrwać.
- Chcę, żebyś przyszła na mój mecz. Dzisiaj- oznajmił, a ja zamarłam. Po kilku sekundach byłam w stanie dopiero spokojnie oddychać. Wiedziałam, że kiedyś zapyta.
- Artur...
- Ja rozumiem, że możesz nie lubić siatkówki i tak dalej, ale raz może mogłabyś przyjść i popatrzeć jak gram?- w jego głosie słyszałam nadzieję. Dlatego każde słowo było niczym kolejny nóż w serce. Nie mogłam tak ryzykować.
- Artur, ja nie mogę. Przepraszam. Może innym razem- byłam pewna, że tym razem to moja odpowiedź jest dla niego koszmarem. Oderwał mnie od siebie i wstał z kanapy.- Artur, proszę nie obrażaj się... Gdzie idziesz?
- Na mecz. Ja tam muszę być.
- Mecz chyba gracie wieczorem...
- Skąd wiesz? Przecież ciebie to nie obchodzi.- Podreptałam za nim do sypialni i patrzyłam jak pakuje rzeczy do torby.
- A właśnie, że mnie obchodzi! Ostatnio mówiłeś, że o 18!
- I co to wnosi do rozmowy?
- To, że mamy 15 ...
- Muszę być trochę wcześniej.
- Przestań taki być!
- Jaki?- udawał niewiniątko.
- Taki zimny...- objęłam się ramionami, niczym małe dziecko.
- Nie, Tośka. To nie ja jestem tutaj zimny. Wiesz tamtego wieczoru po raz pierwszy i ostatni pokazałaś, że zależy ci na mnie. Czuję się jakbym w ogóle cię nie obchodził.
- Dlatego, że ci odmówiłam?!
- Oczywiście, że nie! Nie karzę ci kochać tego co robię, ale z tym wiążę swoją przyszłość. Masz na to kompletnie wyjebane, jak to tylko ty masz w zwyczaju!
- To nie tak...
- Wiesz mogłabyś pokazać, że cokolwiek dla ciebie znaczę- wzruszył ramionami i wyszedł. Zabolało. Stałam jak osłupiała. Gdybym była na jego miejscu pewnie zareagowałbym tak samo. Bo jak to miało funkcjonować? On zaangażowany w pełni, a ja przy swojej niechęci do siatkówki i własnej przeszłości w dziesięciu procentach? Rozumiałam jego rozgoryczenie. Motywy, którymi się kierowałam przestały mieć znaczenie. Nie myśląc w ogóle, założyłam kurtkę i wyszłam z mieszkania w poszukiwaniu hali sportowej. Nie zamierzałam o tym pytać na własnym osiedlu. Dziewczyna siatkarza nawet nie wie, w którym miejscu gra? W związku z tym, wpierw oddaliłam od okolicy na bezpieczną odległość, a później zaczęłam rozpytywać jak tam w ogóle dojechać. Zaczerpnęłam potrzebnych informacji i udałam się  na przystanek. Zadowolona z siebie wsiadłam do autobusu, myśląc tylko o tym co się stanie, kiedy Szalpuk mnie zobaczy. Może później odpuści na jakiś czas? Albo zacznę wszystkie mecze oglądać w telewizji? Tak sobie rozmyślając, jechałam komunikacją miejską i jechałam i jechałam i dojechałam do ostatniego przystanku.
- Przepraszam to ten autobus nie jedzie w kierunku hali sportowej?- spytałam spanikowana kierowcy. Popatrzył na mnie jak na wariatkę i z przepraszającym uśmiechem uświadomił mi własną głupotę. Jak można wsiąść do złego autobusu?! Wściekła jak osa, słysząc, że teraz ten człowiek ma pół godzinną przerwę, wyciągnęłam ostatnie wskazówki jak dotrzeć do upragnionego celu i pospieszyłam tym razem już w dobrym kierunku. Podobno na nogach, nie tak daleko. Jednak szłam i szłam, a droga wydawała się nie mieć końca.
- Przepraszam, czy na halę, na mecz to w tę stronę?- spytałam jakiegoś przechodnia.
- Tak, tak. Trzeci zakręt w prawo, a potem cały czas prosto.
- Dziękuje.
- Musi się pani spieszyć, bo jak na mój gust ten mecz zaraz się skończy.
Te słowa dodały mi poweru. Przyspieszyłam na tyle na ile mogłam. Musiałam zdążyć. Choćby na jedną akcję. Musiał zobaczyć, ze też potrafię się angażować. Po pół godzinie zobaczyłam upragniony obiekt. Powstrzymałam się od  biegu, pamiętając o pakunku, który nosiłam z przodu.
- Poproszę jeden cały- wychrypiałam.
- Przepraszam, ale bilety wszystkie wysprzedane...
- Nie, nie, nie! Nie może mi pani tego zrobić. Wsiadłam do złego autobusu, szłam tutaj na nogach, cala podróż to kilka godzin, jestem głodna, spragniona, zmęczona, a jeszcze muszę udowodnić temu kretynowi, że mi jednak zależy- oznajmiłam niemal płaczliwie.- Jak mnie tam pani nie wpuści to zacznę rodzić- stwierdziłam z powagą.- Albo nie. Lepiej zorganizuję jakąś bójkę, byle tylko wiedział, że przyszłam!
- Przepraszam?- ktoś chwycił moje ramię.- Ja musiałem wcześniej wyjść, może mogłaby pani wejść za mnie na mój bilet?
- Marian?- zapytała kasjerka i dopiero wtedy zobaczyłam, że wszyscy patrzą na mnie i się nabijają łącznie z ochroną.
- Wpuścimy panią- stwierdził ochroniarz. Lekko speszona podziękowałam i weszłam na trybuny. Dostrzegłam go po krótkiej chwili. Grał. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Postanowiłam zająć taktyczne miejsce, w którym miał większe szanse mnie zobaczyć. Zadowolona z siebie, zeszłam niżej. Udało się. Dostrzegł mnie. Dotarłam w ostatniej chwili. Posłałam mu lekki, niepewny uśmiech i odpowiedział mi tym samym. Odruchowo, popatrzyłam na ludzi, znajdujących się na hali. Jednak moją uwagę przykuły tylko jedne, wyjątkowe oczy. Poznałabym je wszędzie. Czułam jak tętno mi skoczyło, jak włosy się jeżą na karku. Nie powinnam była przychodzić. Wiedziałam tylko jedno- musiałam uciekać.

***
Moje kochane maturzystki, mam nadzieję, że dobrze Wam wszystko poszło :)
Teraz tylko wybrać drogę życiową i tak dalej i tak dalej ;P
Starałam się napisać na środę, ale jednak zabrakło mi czasu.
Chyba zaczynam ostatni tydzień moich wakacji :(
W każdym razie liczę na Wasze opinie i mam nadzieję, że widzimy się za tydzień <3