sobota, 3 grudnia 2016

Rozdział 27

   Nie sądziłam, że problem z pełną akceptacją mojego syna, a także kompletne nieradzenie sobie z rolą matki będzie miało tak daleko idące konsekwencje. Moja nieporadność nie dotyczyła już tylko opiekowania się Szymkiem, ale wkraczała w pozostałe sfery życia. Skutkiem tego wszystkiego było pogorszenie się kondycji mojego związku z Szalpukiem. Zazdrościłam mu miłości jaką potrafił obdarzyć dziecko, czułości jaką mu okazywał. Gdy patrzyłam na ich dwójkę ogarniała mnie niewytłumaczalna i niewyobrażalna wściekłość. Nienawiść rosła we mnie z dnia na dzień. Niczym trucizna siała we mnie spustoszenie. Nie umiałam jej zatrzymać, a wręcz przeciwnie- podsycałam ją, sprawiając, że rosła w siłę moim kosztem.
- Mały śpi- oznajmił Artur, siadając obok mnie na kanapie.- Tosia?
- Słyszałam- odpowiedziałam krótko, co skomentował głębokim westchnięciem.
- Co się z tobą ostatnio dzieje?
- Nie wiem o czym mówisz- wzruszyłam ramionami.
- Nie udawaj... Porozmawiaj ze mną, proszę.
- Przecież rozmawiamy. Czepiasz się mnie i tyle.
- Tośka!
- Co Tośka?! Daj mi spokój i z łaski swojej nie wydzieraj się na mnie!- warknęłam.
- Ostatnio tak właśnie wyglądają z tobą "rozmowy"! Przestań pajacować i powiedz o co ci chodzi.
- Przestanę pajacować jak się ode mnie odczepisz!- wstałam gwałtownie z kanapy i skierowałam się do łazienki.
- Wróć tu! Nie skończyliśmy!- ruszył za mną.
- Ja skończyłam!
- Ty ciągle tylko o sobie! Zaczęłabyś myśleć o nas!
- Ja myślę tylko o sobie?!- odwróciłam się do niego.- A kto siedzi w tym pieprzonym mieszkaniu cały dzień?! Kto gotuje obiadki?! Kto opiekuje się dzieckiem?!- jak na zawołanie Szymon się przebudził, oznajmiając to głośnym płaczem.- Widzisz co narobiłeś?!
- Ja?! To ty się zachowujesz jak jakaś wariatka! Chciałem tylko z tobą porozmawiać!
- To teraz idź uspokoić dziecko i mu wytłumacz jak to "chciałeś ze mną porozmawiać"- rozkazałam i zamknęłam się w łazience. Błyskawicznie ściągnęłam z siebie ubrania i weszłam do wanny, odkręcając kurek z ciepłą wodą. Po policzkach pociekły mi łzy. Czułam się bezradna w obliczu własnej rzeczywistości. Po kilku minutach dziecięcy płacz ucichł, zastąpiły go głośne wyrzuty sumienia. Zdawałam sobie sprawę, że jestem okropną matką. Wiedziałam również, że jeśli się nie zmienię Artur koniec końców tego nie wytrzyma i będziemy musieli się rozstać, ale ta wiedza wcale motywowała do bycia lepszym, a raczej powodowała, że zachowywałam się gorzej.

   W naszym domu zapanowała cisza przerywana jedynie przez płacz Szymona. Nie byliśmy w stanie ze sobą rozmawiać. Co więcej, nie byłam w stanie patrzeć na przyjmującego. Bałam się, co wyczytam z jego spojrzenia oraz, że nie będę potrafiła stawić temu czoła.
Również moje samopoczucie pogarszało się z dnia na dzień. Czasy, kiedy miałam duży apetyt pamiętałam jak przez mgłę. Jadłam coraz mniej. Zaczęło się od zmniejszania porcji, a skończyło na pomijaniu niektórych posiłków. Ostatecznie przestałam patrzeć w lustro. Widok, który ono mi  pokazywało przyprawiał mnie o przerażenie. Uważałam siebie wciąż za zbyt grubą mimo, że waga pokazywała stan lepszy niż ten sprzed ciąży. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami obrazowały złą kondycję ciała. Jakby tego było mało poranne mdłości wróciły. Wiedziałam, że nie jest to normalne, ale nie miałam ochoty nic z tym zrobić. Najchętniej leżałabym cały dzień w łóżku, pozostawiona sama sobie.
- Tośka. Tośka, wstawaj- Szalpuk przerwał ciche dni, wyrywając mnie ze snu.- Mały jest głodny, a ja muszę już iść na trening- oznajmił i nie czekając na moją reakcję ruszył do wyjścia. Wstałam z łóżka, chcąc jak najszybciej nakarmić dziecko. Wzięłam syna na ręce i przystawiłam mu pierś do ust. Patrzyłam na jego spokojną buzię, zastanawiając się jak mogę go nie lubić, nie wspominając o kochaniu. Kiedy był już najedzony, położyłam go z powrotem do łóżeczka, sama kierując się na kanapę. Nie sądziłam, że ponownie zasnę, a już na pewno nie na tak długo.
- Co tu się dzieje?!- obudził mnie krzyk kobiety. Podniosłam się gwałtownie, szukając źródła hałasu, którym okazała się matka siatkarza.- Dziecko płacze!- warknęła i bez zdejmowania kurtki, poszła do pokoju dziecięcego. Zaraz w drzwiach pojawił się Szalpuk z torbami podróżnymi, posyłając mi pytające spojrzenie.- Gdzie są pampersy? Antonina, ile on tak leży z pełną pieluchą?
- Nie wiem...
- Gdzie te pampersy?!
- W szafie- odpowiedział za mnie Artur i podszedł do mnie, licząc, ze kobieta sama się tym zajmie. Nie przeliczył się.
- Co ty wyprawiasz?- spytał.
- Przepraszam... To nie moja wina... Zasnęłam...- zaczęłam się plątać, czując się zagoniona w kozi róg.
- Co to jest?!- usłyszeliśmy z korytarza. Zaniepokojeni poszliśmy zobaczyć co jest przyczyną wybuchu pani Szalpuk. Jednak, kiedy zobaczyłam moją letnią kurtkę na podłodze, a w jej ręku przezroczystą paczuszkę z tabletkami, poczułam jak grunt usuwa mi się spod nóg.- Ćpasz?!
- Nie!-zaprzeczyłam szybko.- Już nie! To jest jeszcze sprzed ciąży!
- Co?! Wziąłeś sobie za dziewczynę ćpunkę?! Dla kogoś takiego zostawiłeś Olę?!
- Brałaś?- odwrócił się do mnie, mając oskarżenie wypisane na twarzy.
- Przecież wiesz, że nie!
- Żądam, żebyś zrobiła badania na obecność narkotyków! Wiesz jak mogłaś zaszkodzić Szymusiowi?!
- Nic nie brałam!- broniłam się dalej, ale wiedziałam, że w starciu z nimi nie mam szans. W pośpiechu zaczęłam ubierać kurtkę i buty, chcąc uciec od całej tej sytuacji.
- No, tak! Najlepiej uciec! Nie zbliżaj się do mojego wnuka!
- Tośka! Zostań!- Szalpuk próbował mnie zatrzymać, ale szybko wybiegłam z mieszkania. Nie odwracałam się za siebie, słysząc, że ruszył za mną w pogoń. Rozległ się huk, jakby ktoś się potknął na schodach, a zaraz po nim niecenzuralna wiązanka wypowiedziana z ust przyjmującego. To była moja szansa. Przyspieszyłam, wybiegając z klatki, nie wiedząc za bardzo gdzie się kieruję. Po kilku minutach bolały mnie płuca, a mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Znalazłam się w parku. Schowałam się za drzewem i osunęłam na ziemię, zalewając łzami. Nic nie miało sensu. Starałam się ze wszystkich sił, ale to nie wystarczyło. Byłam nikim. Tyle, że tym razem w oczach Szalpuka również. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym próbować się bronić. Chciałam zniknąć. To uczucie było na tyle silne, że skierowałam się na wiadukt. Nigdy nie byłam w tak silnej potrzebie zniknięcia ze świata. Na tamtą chwilę nie było innych rozwiązań.
Pod konstrukcją był kawałek betonu, którego praktycznie nie można było dostrzec. Usiadłam na nim patrząc, na przejeżdżające samochody. Nie towarzyszył mi smutek, a raczej świadomość, że jeden skok może mnie uwolnić od cierpienia. Ta myśl zmobilizowała mnie do wstania i nachylenia się nad krawędzią. Nie tak wyobrażałam sobie mój koniec, ale nie wszystko w życiu dobrze się kończy.

***
Może i moje pisanie nie jest w najlepszej kondycji. Jednak nie pozbawię się tej przyjemności, kiedy mam czas :)