sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 8

    Jedyne co nam pozostało to czekać na wyniki badań. Jednak, żeby się ich doczekać musieliśmy się skupić na tym, żeby się nie pozabijać. A o to wcale nie było trudno.
- Tośka widziałaś gdzieś nutellę?- usłyszałam głos Szalpuka z kuchni i zamarłam. Ze strachem spojrzałam na dwa puste słoiki, leżące na stole, z czego jeden był po ogórkach kiszonych, a drugi po nutelli.- Tośka, pytam się ciebie coś?- ponownie się odezwał siatkarz. W panice zabrałam dowód zbrodni i zaczęłam z nim krążyć po salonie, myśląc gdzie by go tu schować. Kiedy do moich uszu dotarł dźwięk, kroków przyjmującego, nie pozostało mi nic innego jak schować słoik za kanapę.- Czy ty mnie słuchasz?- spytał.- I co ty tam robiłaś?- zdziwił się.
- Nic- odpowiedziałam za szybko. Była to jedna z najgorszych rzeczy jakie mogłam powiedzieć, bo zwykle zawsze równała się przyznaniu do winy.
- A to co to jest?!- podniósł łyżkę ze stołu, ubrudzonej zdradzieckim kremem. Skuliłam jak dziecko, które coś przeskrobało.- Mam patrzeć co chowałaś za kanapą?- popatrzył na mnie wyczekująco. W odpowiedzi tylko pokręciłam głową.- Kobieto, ja cię nie rozumiem! Pytałem się ciebie, czy ci nie kupić, ale nie!
- Aturek no tak mi wyszło nie chcący!- zaczęłam się bronić.
- Arturek?- powtórzył za mną i popatrzył jak na kosmitkę.
- A jak mam do ciebie ładnie powiedzieć, żebyś na mnie nie wrzeszczał? Pajacu? Skunksie? Kretynie?
- No, no, no! Tylko bez takich!- zaprotestował.
- Sam widzisz! Skąd miałam wiedzieć, że będę miała na nią chęć?
- Bo podobno każdy ma mózg. Właśnie, podobno- prychnął.
- Ty debilu- syknęłam i w jednej chwili przestałam być milusia.Wstałam z miękkiego siedzenia w rękach wciąż trzymając poduszkę. Mierzyłam Szalpuka nienawistnym spojrzeniem, podchodząc do niego powoli.- Że niby nie mam mózgu tak?- siła mojego spojrzenia sprawiła, ze siatkarz zdał sobie o zbliżającej się i wywołanej przez niego burzy. - Nie daruje ci!- krzyknęłam i zaczęłam go bić poduszką!
- Uspokój się wariatko!- próbował przemówić mi do rozsądku, ale jakbym była głucha na jego słowa.
- Kretynie! Idioto!- wymyślałam coraz to nowsze przezwiska. Koniec końców udało mu się zablokować moje ciosy i ograniczyć moje ruchy.- Puść mnie!- zażądałam, kiedy był -można powiedzieć przytulony- do moich pleców.
- To sobie daj na wstrzymanie!- gdzież ja bym odpuściła. Zaczęłam się wić i wyrywać. Trudno było mu mnie utrzymać. Nie wiem jak zawędrowaliśmy do kuchni. Udało mi się wyswobodzić rękę i praktycznie po omacku szukałam czegoś, nawet nie mam pojęcia czego. Natrafiłam na coś miękkiego i okrągłego. Chwyciłam i bez zastanowienia rozpłaszczyłam o głowę przyjmującego.
- Coś ty zrobiła?!- puścił mnie w jednej chwili. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Po twarzy spływał mu sok z pomidora. Nie mogłam wytrzymać i buchnęłam śmiechem.- Takie to zabawne?- spytał, a ja pokiwałam głową, śmiejąc się w dalszym ciągu. Chłopak z wrednym uśmieszkiem wziął pomidora i zaczął się do mnie zbliżać.
- Szalpuk stój gdzie stoisz!- zażądałam, natychmiastowo przestając się śmiać. Ale on nic nie robił sobie z moich słów. Bez najmniejszego wysiłku "upiększył" moje włosy, a także pomalował twarz. Nie mogłam się nie odegrać... I tak w krzykach pomieszanych ze śmiechem, przez ręce przewijały się kolejne pomidory, a kiedy się skończyły w ruch poszły jajka. Nasze poczynania przerwał dzwonek do drzwi. Popatrzyliśmy po sobie i poszliśmy otworzyć. Siatkarz popatrzył przez wizjer i zaklął pod nosem. Wziął głęboki oddech i uchylił drzwi.
- Witam aspirant Grzegorz Troczek i Michał Wołacz. Dostaliśmy wezwanie, że z tego mieszkania dochodzą niepokojące odgłosy. Możemy wejść sprawdzić, czy wszystko w porządku?- siatkarz bez słowa wpuścił policjantów do mieszkania. Dopiero, będąc w korytarzu przyjrzeli nam się dokładnie.- O matko- wyrwało się jednemu.- Tym razem nie kotlet?- spytał, starając się ukryć uśmiech.
- Da pan wiarę, że rzucił we mnie pomidorem, a potem jajkiem?- poskarżyłam się.
- Sama zaczęłaś!- bronił się chłopak.
- Bo zasłużyłeś- tupnęłam nóżką niczym obrażona dziewczynka.
- Proszę państwa, my naprawdę wiele rozumiemy, ale proszę się trochę opanować, bo sąsiedzi myślą, że się chcecie pozabijać.
- Nie kuś pan- mruknęłam pod nosem.
- Ale skoro nikomu nic nie jest, to my już podziękujemy- pożegnali się i wyszli. Szybka wizyta.
- Koniec na dziś- zarządził przyjmujący, a ja nie protestowałam.- Idę pierwszy pod prysznic- oznajmił, ŚCIĄGAJĄC koszulkę. Dlaczego on mi to robił? Popatrzyłam tęsknie na to boskie ciałko, wyzywając się w myślach, że miałam okazję je dotykać, a praktycznie tego nie pamiętałam.
- Dlaczego ty?- oprzytomniałam.
- Bo tak- wzruszył ramionami.
- Na pewno nie! Pindrzysz się zawsze godzinę! Mi to zajmie krócej- uznając to za wystarczający argument ruszyłam do łazienki, ale Artur nie robił sobie nic z moich słów. W skutek czego pobiegliśmy pod prysznic.
- Pierwsza!- ucieszyłam się, kiedy to ja wygrałam "wyścig o kabinę prysznicową". Jednak chłopak jak gdyby nigdy nic wszedł do niej za mną.- Mogę wiedzieć, co ty robisz?
- Zapomnij, że zawsze wyjdzie na twoje. Masz dwie opcje albo kąpiesz się ze mną albo wychodzisz- uśmiechnął się cwaniacko.
- Dobra- stchórzyłam i wyszłam z łazienki, czekając grzecznie na swoją kolej.

   Czas mijał a u nas było względnie spokojnie. Mam na myśli spokój taki na jaki było nas stać. Innymi słowy policja nas nie odwiedziła.
- Gdzie jesteś?- w telefonie usłyszałam zdenerwowany głos Szalpuka.
- Wychodzę z pracy, a co?
- Przyszły wyniki...
- I?
- Nie otwierałem. Poczekaj pod restauracją, jestem już w drodze.
- Czekam- powiedziałam i rozłączyłam się.
- Myślałaś, że cię w końcu nie znajdę?
- Czego chcesz?- odwróciłam się w stronę Markusa.
- Wracamy do domu- pociągnął mnie za rękę w kierunku swojego samochodu.
- Zapomnij człowieku! Nie bądź śmieszny!
- Wiesz, że mi się nikt nie sprzeciwia. Wsiadaj albo...
- Albo co?
- Nie będę z tobą dyskutował- oznajmił i ponownie zaczął mnie szarpać. Nie mogłam się tym razem tak po prosu dać potraktować. Wyrywałam się, śmiejąc mu się przy tym w twarz. Wiedziałam, że swoim zachowaniem wnerwiam go jeszcze bardziej. W oddali usłyszałam trzask drzwi samochodowych, potem szybkie kroki. Po chwili zostałam uwolniona od napastnika, spojrzałam na swojego wybawcę, czując  ulgę, że to właśnie Szalpuk.
- Zostaw ją- zażądał bardzo spokojnie. Markus popatrzył na swojego rywala, a potem na mnie. Przekalkulował swoje szanse i odpuścił.
- Jeszcze się spotkamy- oznajmił i po chwili już go nie było.
- Nic ci się nie stało?- spytał siatkarz, a ja pokręciłam przecząco głową.- To chodźmy.
Droga powrotna była krótka, zbyt krótka i szczerze powiedziawszy pamiętam ja jak przez mgłę. Zdarzenie z przed restauracji odeszło szybko w zapomnienie, ponieważ myśli każdego z nas były przy białej kopercie, która czekała, żeby ją otworzyć.
- To co? Gotowa?- spytał siatkarz, trzymając w rękach papier.
- Otwieraj- zażądałam. Modliłam się w duchu, żeby to nie było jego dziecko. Mogło być każdego innego. Ale nie siatkarza i to takiego, który gra w reprezentacji. - I co?- ponagliłam go.

***
Muszę Wam to zrobić i dowiecie się za tydzień, czy modlitwy Tośki zostaną wysłuchane ;)
Dziękuje za komentarze pod ostatnim rozdziałem ;) Naprawdę cieszy mnie nawet jak ktoś napisze choć 1  słowo więc jestem wdzieczna za każdy komentarz ;)
Do następnej soboty <3

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 7

   Kolejna wieczność wypełniona ciszą. Cała ta niezręczna sytuacja sprawiła, że skrępowanie sparaliżowało całkowicie moje ciało. Moja dłoń wciąż spoczywała na drzwiach, a wzrok nieruchomo zatrzymał się na twarzy wściekłej blondynki.
- Co ja tu robię? Co ona tutaj robi?- wskazała na mnie ręką, co nieco mnie ocuciło i wycofałam się w głąb korytarza, a moje miejsce zajął Szalpuk.
- To nie takie proste- bronił się.
- A ja głupia na serio myślałam, że twoje zapewnienia są prawdziwe, że ona to jeden wielki błąd- w jej oczach powoli gromadziły się łzy. Nie mogłam na to patrzeć. Na paluszkach podreptałam do salonu, nie chcąc uczestniczyć w rozgrywającej się scenie, co wcale nie przeszkadzało mi w podsłuchiwaniu.
- Ola...
- Wielce się tłumaczyłeś, że alkohol, że nie wiedziałeś co robisz. I ja ci uwierzyłam. Właściwie nie wiem czego oczekiwałam. Wiesz po co tu przyszłam? Dać NAM drugą szansę. Ale długo po mnie nie płakałeś jak widać.
- Ola, zaczekaj!- siatkarz musiał wybiec za dziewczyną. Nie mogłam nie znać zakończenia. Podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam.
- Ona nie ma gdzie pójść i,...
- Daruj sobie- przerwała mu.- Ja rozumiem pomoc, ale ona to nie był taki wielki błąd skoro pozwoliłeś jej u siebie mieszkać. Życzę szczęścia- prychnęła i zbiegła po klatce. Z powrotem pobiegłam na kanapę, gdyż nie uśmiechało mi się starcie twarzą w twarz z Arturem, którego pierwszy raz widziałam w takim stanie. Nie miałam zamiaru go dobijać. Czułam się jak piąte koło u wozu. Znowu... Fragment, który nie pasuje do całości. Element układanki, zakłócający harmonię i piękno całości. Przyjmujący dając upust swoim emocjom zamknął się w sypialni, wpierw trzaskając drzwiami. Wiedząc jaki mam na niego wpływ postanowiłam tym razem nie uprzykrzać mu życia tylko usunąć się, by mógł na spokojnie ochłonąć.
   Nie bardzo wiedziałam, gdzie się udać i druga sprawa nie miałam dokąd. Nie byłam osobą, która z kimkolwiek była w jakiejś dłuższej zażyłości. Przyjaźń to dla mnie pojęcie znane z książek, filmów bądź opowieści. Może to wydaje się niemożliwe aczkolwiek nie czułam nigdy potrzeby przebywania z jedną i tą samą osobą. Byłam typem samotnika, który podporządkowywał się własnym zasadom. Nikt nie mógł mi dyktować warunków. Tym sposobem życie było dla mnie niezwykle proste choć zdawałam sobie sprawę, że moje podejście raczej odstrasza niż przyciąga ludzi. Coś mi się podobało- robiłam to, stawało się uciążliwe- rzucałam. Ktoś mi się podobał- spotykałam się z nim, przestawał być dla mnie atrakcyjny- urywałam kontakt. I tak było praktycznie ze wszystkim. Ludziom ciężko przyznać, że taka obojętność uproszcza rzeczywistość. Świat sam jest sobie winien wielu cierpieniom, rozczarowaniom, przykrościom. Szuka skomplikowanych rozwiązań problemów, nie chcąc wierzyć, że odpowiedź na wszystko jest banalnie prosta. Wystarczyłoby tylko nie dopuszczać do głosu sumienia, poczucia winy, czy obowiązku. Jednakże wszystko odbywa się koszem czegoś. To co uprzykrza codzienność, również nadaje jej ciepłych barw. Radość nie istniałaby bez smutku, wygrana bez przegranej, prawda bez kłamstwa, miłość bez nienawiści. Osobiście wybrałam życie niezależne, zimne, piękne, wolne od zobowiązań, kompromisów i obietnic. Miało to swoje plusy jak i minusy. Jedni współczuli mi z powodu braku miłości, tej "magicznej" drugiej osoby, która uczyniłaby moją rzeczywistość pełniejszą, doskonalszą. Ja widziałam brak nieprzespanych nocy, brak kłótni, martwienia się, wątpliwości, rozczarowań, złamanego serca. Bywały momenty, kiedy było mi z tą "wygodą" ciężko. Nie miałam się komu zwierzać, musiałam zawsze liczyć tylko na siebie, ale ilekroć było mi z tego powodu przykro dochodziłam do racjonalnego dla mnie wniosku, że ostatecznie więcej jest plusów niż minusów.

   Do pracy na zmywaku byłam sceptycznie nastawiona. Zawsze mi się kojarzyła z poniżeniem. Jednak większą obelga byłoby dla pozostanie na utrzymaniu Szalpuka. Do tego dopuścić nie mogłam w żadnym wypadku. Dlatego cierpliwie myłam kolejne brudne naczynia, będąc wdzięczną, gdy ktoś karze mi obrać marchewkę. Jednak to zajęcie miało swój urok. Pracę na kuchni charakteryzował specyficzny klimat, który trudno obrać w słowa. Może i panami są tutaj hałas, krzątanina i pośpiech, ale gdy zaczynasz do tego przywykać potem pojawia się zafascynowanie, które prowadzi do miłości. I tak z dnia na dzień ten mały i być może prymitywny świat przyciągał mnie do siebie coraz bardziej. W końcu doszło też nawet do tego, że sama myśl o pracy sprawiała, że automatycznie się odprężałam. Przyglądałam się czynnościom kucharzy, podziwiając ich, tych którzy pierwszy raz w życiu  wzbudzili we mnie pragnienie stania się kimś innym.
   I tak też się stało, że obudziłam się którejś nocy, mając nieodpartą ochotę na smażonego kotleta. Identycznego, który spalił się w restauracji w wyniku czego ku mojemu łamiącemu się sercu musiał trafić do śmieci. Nigdy jakoś szczególnie za nimi nie przepadałam, ale ciąża potrafi zmienić nawet to. Starałam się o nim zapomnieć, ale tylko przewracałam się z boku na bok coraz intensywniej przywołując na myśl mięsko w panierce. Koniec końców skapitulowałam i poszłam do kuchni przygotować wymarzoną potrawę.
- Tośka co tak śmierdzi?- rozbudzony Szalpuk, zaspany i BEZ KOSZULKI przydreptał sprawdzić moje poczynania. Przełknęłam ślinę, nie mogąc oderwać wzroku od jego umięśnionego torsu. Nigdy nie widziałam go bez T-shirta stąd mój nieukrywany zachwyt.- Tośka!- krzyknął na mnie, sprawiając, że wróciłam na ziemię.- Możesz mi powiedzieć co ty robisz?- spytał siląc się na spokojny ton, ale wiedziałam, że to tylko cisza przed burzą.
- Mam ochotę na kotleta- wzruszyłam ramionami.
- Zdejmij go z tej patelni!
- Ale ja mam chęć na spalonego!
- Przecież jest już przypalony, w całym domu śmierdzi!
- Nie jest WYSTARCZAJĄCO przypalony!- broniłam się. Siatkarz bez słowa podszedł i wyłączył gaz.- Odczep się od mojego kotleta!- tupnęłam nogą niczym mała, obrażona dziewczynka, zamierzając wrócić do swoich czynności, co uniemożliwił mi gospodarz.
- Czy ty masz jakieś niedojebanie mózgowe?
- Sam masz niedojebanie mózgowe! Najlepiej podaj mi swój numer KRS to ci zapisze 1% !
- To nie ja chcę spalić mieszkanie, bo mi się zachciało spalonego kotleta!
- Nie chciałam spalić mieszkania tylko kotleta, czy to tak ciężko zrozumieć?!
Po kolejnych pięciu minutach kłótni o jednego i tego samego kotleta usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Widzisz co narobiłaś? Pewnie sąsiedzi?
- Nie zwalaj winy na mnie- warknęłam. Szalpuk poszedł otworzyć, a moja wrodzona wścibskość nie pozwoliła mi na zostanie w kuchni.
- Dzień dobry, aspirant Grzegorz Troczek i Michał Wołacz, czy pan jest właścicielem mieszkania?
- Tak, o co chodzi?
- Dostaliśmy donos o zakłóceniu ciszy nocnej i rzeczywiście, postaliśmy troszeczkę pod drzwiami, państwa kłótnie słychać na całej klatce.
- Strasznie przepraszamy- podrapał się po głowie przyjmujący.
- A czy z panią wszystko w porządku?- policjant zwrócił się do mnie.- Czy nie dzieje się pani krzywda?
- Jaka krzywda?- zdziwił się Szalpuk.
- Proszę się uspokoić, nie z panem rozmawiam.
- Pewnie, że mi się dzieje!- oburzyłam się.- Niech pan sobie wyobrazi, że jestem w ciąży- zaczęłam mocno gestykulować- i on nie chce mi dać zjeść kotleta!
- Bo chcesz spalić nam mieszkanie!
- Nie mieszkanie tylko kotleta głąbie!
- Proszę państwa! Proszę przede wszystkim opanować emocje. Mogę skończyć na pouczeniu jeśli obiecacie państwo, że zachowacie już spokój.
- Oczywiście, dziękujemy bardzo- Artur pożegnał naszych "gości" i zostaliśmy sami.- Widzisz co narobiłaś? Z resztą nieważne- powiedział, widząc jak otwieram usta, by zacząć kontratak.- Zjedz tego kotleta i spokój.
Oboje skierowaliśmy się do kuchni. Szalpuk pił spokojnie sok z kartonu, a mną ponownie zaczęły rządzić emocje. Pociągnęłam nosem raz, drugi, trzeci, próbując zapanować nad łzami gromadzącymi się w moich oczach.
- Co zaś? Co się stało?- spytał łagodnie.
- Mój kotlet jest zimny- poskarżyłam się, co kompletnie załamało przyjmującego. Życie z kobietą w ciąże bywa ciężkie.

   Dziś miała się odbyć nasza wizyta u ginekologa. Od samego rana pociły mi się ręce. Mimo, że zapewniano mnie o nieszkodliwości zabiegu, byłam przerażona. Nie odgryzałam się nawet Szalpukowi, kiedy mi docinał i perfidnie wykorzystywał moją niemoc, aż do samego wejścia do gabinetu.
- Pani Antonina W...
- Jestem- przerwałam asystentce, podnosząc się z krzesła i kierując do gabinetu. Siatkarz podążył za mną i niedługo po tym leżałam na łóżku, przygotowana do zabiegu.
- Proszę się nie denerwować, w Pani stanie to nie wskazane- zganiła mnie doktorka.
- Niech Pan weźmie wybrankę za rękę, na pewno jej to pomoże- uśmiechnęła się do chłopaka. Był skrępowany, z resztą ja też. Po chwili wahania, chwycił mnie za dłoń, próbując dodać otuchy. Popatrzyłam mu niepewnie w oczy, kompletnie nieruchomiejąc pod wpływem jego intensywnego spojrzenia. Czułam się odsłonięta, ale nie potrafiłam odwrócić wzroku.
- I po wszystkim- usłyszałam wesoły głos lekarki.- Co nie było tak źle co?- zaśmiała się.
- I to już?- zdziwiłam się.
- Tak, tak. Jeszcze tylko od pana poproszę próbkę DNA i wyniki będą do dwóch tygodni.
Po pięciu minutach wychodziliśmy z kliniki, kierując się do samochodu.
- Możesz tak nie trzaskać tymi drzwiami?- syknął na mnie, gdy ledwo zdążyłam wsiąść do auta.
- Człowieku daj se siana na dzisiaj co?!- trafił na złą porę już nie byłam przestraszona. Organizm stwierdził, że nadszedł czas na wkurwienie. Owocem tego była kłótnia ciągnąca się przez całe miasto. To poniosło z sobą kolejne konsekwencje- zatrzymała nas policja.
- Witam, Paweł Jarmundowicz, przyczyną zatrzymania jest przekroczenie prędkości.
- Przepraszam, pierwszy raz mi się to zdarzyło- przyznał.
- A cóż takiego się stało?
- Trochę się posprzeczaliśmy i tyle- powiedział zgodnie z prawdą.- Jest w ciąży i nie potrafi się opanować- poskarżył się. Policjant popatrzył na niego, wyraźnie już się wahając, czy powinien go ukarać. O, nie! Żadnej solidarności! Przez cały dzień się nade mną znęcał i teraz jeszcze miało mu wszystko ujść płazem? Na pewno nie!
- Niech go pan nie słucha. Nie jestem w żadnej ciąży. Po prostu jeździ jak wariat i każdemu wciska jakiś kit. Niech mu pan wlepi mandat!- mówiłam pewnie. Szalpuk popatrzył na mnie jak na wariatkę, a ja tylko niewinnie wzruszyłam ramionami. Chciał wojny, to niech ją ma.
- 800 zł i 8 punktów karnych- oznajmił chłodno, nie słuchając już tłumaczeń blondyna. Gdy policjant puścił nas wolno, uśmiechnęłam się z triumfem.
- Dziękuje ci bardzo.
- Nie było się na mnie wyżywać cały dzień- oznajmiłam krótko. Może i nie chciał dać satysfakcji, ale zaciśnięte dłonie na kierownicy mówiły same przez siebie. Pozostało nam tylko czekać na wyniki badań.

***
Jednak udało mi się wyrobić :) Przepraszam za błędy, ale już nie mam czasu sprawdzać :) Muszę pędzić do rodzinki, którą zostawiłam za ścianą, żeby napisać rozdział :)
Witam nowe czytelniczki <3
Cytrynową znam nie od dziś, mam nadzieję, że ten blog jak i poprzednie również ci się spodobają :)
A także Leah <3 Kochana takie długie komentarze w żaden sposób mnie nie obrażają, a jedynie motywują jeszcze bardziej :)

sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 6

   Jechaliśmy w ciszy. Bo co mieliśmy mówić? Mieliśmy próbować prowadzić grzeczną rozmowę? Każde słowo wypowiedziane a tamtej chwili wydawało mi się śmieszne i nieadekwatne do sytuacji. Czułam się niekomfortowo, jak wyrzutek, który pomieszkuje u tego kto akurat się nad nim zlituje. To nie tak miało wyglądać. Miałam być niezależna, wolna od wszelkich oczekiwań.Tymczasem byłam nie tyle co uwięziona, ale skazana na łaskę i niełaskę innych.
- To tutaj- powiedział, wysiadając z samochodu. Nie zauważyłam nawet, kiedy parkował i wyłączył silnik. Nie śpiesząc się opuściłam pojazd i ruszyłam w ślad za swoim nowym współlokatorem. Rozglądałam się, będąc ciekawa, czy rozpoznam okolicę. Liczyłam, że może wtedy nie byłam, aż tak bardzo zalana w trupa jak myślałam. Jednak nadzieja matką głupich. Nie komentując własnej głupoty podreptałam do klatki, którą otwierał. Jak przystało na  "dżentelmena" przepuścił mnie w drzwiach, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że jest z kosmosu. Bo kto normalny proponuje komuś kogo nie zna wspólne mieszkanie? Może to ja powinnam uciekać? A jak chciał mi coś zrobić?
- Nie wpadli na to, że na tyle pięter potrzebna jest winda?- spytałam po przejściu zaledwie kilku schodków.
- Może postanowili zadbać o kondycję społeczeństwa? Poza tym idziemy tylko na 5 piętro.
- Aż tak daleko?- jęknęłam niezadowolona. Nie odpowiedział tylko westchnął zrezygnowany.
Z trudem, a także z małymi przerwami między piętrami udało mi się doczołgać pod drzwi mieszkania.
- Panie przodem- ręką zaprosił mnie do środka. Wykonałam kilka niepewnych kroczków w głąb jego czterech kątów. Cieszył mnie fakt, że przynajmniej co nieco z niego zapamiętałam. Bez dalszych instrukcji poszłam do salonu, gdzie na stoliku leżało kilka listów. Tak to była moja szansa. Rzuciłam okien na jeden z nich- Artur Szalpuk. Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej wiedziałam jak się nazywa. Im dłużej z nim rozmawiałam tym trudniej było mi spytać o imię. Było to co najmniej upokarzające. Nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić usiadłam na kanapie, wpatrując się w niego uważnie.
- Więc? Jak to ma wyglądać?- spytałam.
- Nie wiem. Za dwa tygodnie pójdziemy do ginekologa, a na razie.. Skupmy się na tym, żeby się nie pozbijać i jakoś to przetrwać. Co będzie potem, zobaczymy.
- W porządku- wzruszyłam ramionami.- Umówmy się jednak, że nie jesteś moim sponsorem, nie ważne ile tu będę, nie chcę żebyś za mnie wszystko płacił.
- Zgoda- powiedział.
- A czym ty się właściwie zajmujesz?- spytałam nieświadoma nadchodzącej słownej katastrofy.
- Gram w siatkówkę- oznajmił, a krew zamarzła mi w żyłach. Miałam ogromną nadzieję, że się przesłyszałam.
- W siatkówkę?- powtórzyłam.
- Tak.
- Profesjonalnie?- spytałam spanikowana.
- No tak... Zachowujesz się dziwnie- stwierdził. Otrząsnęłam się z szoku, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
- Wydaje ci się.
Do końca dnia nie zamieniliśmy wiele zdań. Choć zachowałam pokerową twarz, przeklinałam siebie za głupotę, a los, że postawił na mojej drodze akurat siatkarza. To dziecko nie mogło być jego. To nie wchodziło w grę...

   Pierwszy tydzień minął w okropnej atmosferze. Jedyny plus był taki, że znalazłam pracę na kuchni. Coś myłam, coś kroiłam, coś sprzątnęłam. Bałam się pracować za barem, czy też jako kelnerka. Zdeptałam męską dumę Markusa. Na pewno przez pewien czas chciał mnie szukać i udowodnić, kto tak naprawdę jest górą. Nie mogłam odejść.
   W mieszkaniu Szalpuka było ciężko. Nie przebywaliśmy jakoś szczególnie ze sobą. Można powiedzieć, że mijaliśmy się w drzwiach, co nie przeszkadzało w tym, by się kilka razy dziennie pokłócić o jakąś pierdołę. Chłopak po prostu działał mi na nerwy. Rozsądek mi mówił, że to przez moje uprzedzenie, ale w duszy myślałam sobie, że to po prostu facet nie dla mnie.
- Tośka!- krzyknął z łazienki. Z miską chipsów, spoczywającą na moi brzuchu oglądałam telewizor. Wywróciłam oczami na dźwięk podniesionego głosu siatkarza.
- Co?
- Chodź tutaj!
- Sam tu chodź- prychnęłam.
- Możesz mi powiedzieć jak to się stało, że moja koszulka na mecz z białej zrobiła się różowa?!- wparował do pokoju z ową rzeczą, zasłaniając mi widok " na świat".
- A bo ja wiem- wzruszyłam ramionami.
- Nie wrzucałaś do pralki swoich rzeczy?!
- Tylko dżinsy.
- A to to jest przepraszam czyje?!- zza pleców wyciągnął mój czerwony dół o bielizny. Odruchowo skuliłam się na kanapie. Postanowiłam jednak jakoś się bronić.
- Oj, no niechcący przecież- mruknęłam pod nosem.
- Mhm, uważaj bo ci uwierzę- dodał spokojniej, ale wciąż był wściekły.
- Nie zrobiłam tego specjalnie! Jestem zołzą, ale nie aż taką!- przekonywałam, idąc za nim. Wrócił do łazienki, zamykając mi drzwi przed nosem. Nie widząc sensu wyczekiwania jego powrotu wróciłam do swojej poprzedniej czynności. Nie przesadzał odrobinę? Tyle krzyku o jedną koszulkę... Jakby było mało fochów Szalpuka to jeszcze ktoś postanowił złożyć mu wizytę.
- Artur ktoś puka!- krzyknęłam, licząc, że nie będę musiała ruszać swoich czterech liter z kanapy. Ale jak foch to foch. Z wielkim trudem ponownie zwlekłam się, idąc tym razem otworzyć drzwi. Gdy za nimi ujrzałam byłą dziewczynę współlokatora mina mi zrzedła.
- To ty?!- nie mogła wyjść z szoku. Szalpuk słysząc ten pisk postanowił jednak sprawdzić kto to zawitał w jego progi. Był równie zdziwiony jak dziewczyna, która w tamtym momencie mierzyła go nienawistnym spojrzeniem.
- Ola, co ty tu robisz?

***
7 arkuszy maturalnych, cała anatomia człowieka, trzy sprawdziany, ale "drodzy uczniowie wypocznijcie sobie!".
Pozdrawiam.
Jeśli nie będę dawać znaku życia to znaczy, że umarłam z wycieńczenia ;)
Rozdział dla Marzenny :)

sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 5

   Panika nie sprzyjała procesom myślowym. Przynajmniej w moim przypadku tak nie było. Nakazywałam sobie w duchu, aby przerwać te ciszę, która tylko pogarszała moja sytuację. Wpadłam w niemałe kłopoty, a z upływem czasu coraz trudniej było cokolwiek powiedzieć.
- To tabletki dla ciebie- wypowiedział dokładnie, spokojnie każde słowo. Wiedziałam, że to opanowanie, to tylko głęboki wdech przed burzą.
- Towar dla klientki- odpowiedziałam w końcu.
- Dla klientki?- powtórzył, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Twierdziłeś, że potrzebna nam kasa, to dorabiam, tak?!- prychnęłam udając zirytowanie. Przyglądał mi się jeszcze przez kilka sekund, ale w końcu skinął głową.
- To prawda. Kasa nam się przyda- powtórzył i podał mi paczuszkę. Wzięłam i z powrotem schowałam do kieszeni.
- Co teraz?
- Poczekamy kilka godzin i wrócimy do domu- wzruszył ramionami.- Przez najbliższe dni lepiej trochę posiedzieć w domu.
  Zrobiliśmy jak powiedział. Przez kilka godzin siedzieliśmy w ciszy w ciemnym lesie. Pocieszający był fakt,że udało mi się wyjść z opresji. Jego reakcja mówiła sama za siebie, ciąża nie wchodziła w grę. Musiałam się go pozbyć.

   Przez resztę tygodnia byłam zmuszona nie opuszczać mieszkania tylko Markus wychodził od czasu do czasu, twierdząc, że ma parę spraw do załatwienia. Wegetowałam, myśląc wciąż o usunięciu intruza. Jednak nie starczyło mi odwagi na takie posunięcie. Zawsze znajdowałam jakieś "ale". Na telefon nie miałam odwagi nawet popatrzeć. Dzwonił co chwilę nieznany numer i podejrzewałam kto się pod nim kryje. W efekcie wyłączyłam urządzenie, by nie wzbudzać podejrzeń współlokatora. Kusiło jak cholera odczytać sms-y, które przychodziły czasem w ilości hurtowej, ale żadnego nie otworzyłam. Tłumaczyłam to sobie, że niewiedza co jest w nich zawarte pozwoli mi lepiej spać.    
   Pewnego dnia moje rozmyślania przerwał gwałtowny powrót Markusa do domu. Wparował do pokoju i patrzył na mnie z szałem w oczach. Jego nienawistny wzrok sparaliżował moje ciało. Przeszywał mnie nim na wskroś i mogłabym przysiąść, że odczuwam fizyczny ból.
- Gadałem z Błażejem- jak zwykle ton głosu nie odpowiadał jego nastrojowi. Słysząc to jedno imię, wiedziałam, że zna moją tajemnicę.- Te tabletki były dla ciebie, prawda?
- Ttaak- wyszeptałam z ledwością.
- Jest jeszcze coś o czym nie wiem?- spytał, a ja nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo mi odpuści.
-  Nie, to wszystko- wypuściłam powietrze z ust. Nie wiedziałam, że rozpętałam burzę. W jednym momencie Markus znalazł się obok mnie i zacisnął ręce na mojej szyi.
- Przestań mnie w końcu kurwa okłamywać!- wrzasnął i rzucił mną o ścianę. Szok był zbyt duży bym poczuła ból. Sprawdzał mnie, czy będę dalej oszukiwać, a znał całą prawdę.
- Ja to mogę wyjaśnić!- uniosłam ręce w obronnym geście, starając się zmusić pokój, by przestał wirować. Chłopak zrobił krok w moim kierunku, co pomogło mi się pozbierać z posadzki.
- Co ty chcesz kurwa wyjaśniać?! Masz w sobie bachora i to nie jest pewne czy kurwa ze mną!- krzyczał z szałem w oczach, idąc w ślad za mną. Patrzyłam na niego, przeszukując rękoma blaty kuchenne, w celu znalezienia narzędzia obronnego. Los chciał, że trafiłam na nóż. Chwyciłam go mocno, bojąc się do czego zdolny jest diler.
- Ty sobie możesz sprowadzać tutaj panienki! A ja mam być ci wierna? Z jakiej racji? Doskonale wiesz, że mieszkamy ze sobą tylko ze względu na to, że tak jest wygodnie!- próbowałam odwrócić temat rozmowy. Ale tylko pogarszałam swoją sytuację. Stanął przez moment jak wryty, a intensywność jego wzroku mocno się nasiliła. Uniosłam nóż przed siebie, co było kolejną rzeczą, która wprawiała go w większy szał.
- Radzę ci dobrze, odłóż to- powiedział spokojnie. Pokręciłam przecząco głową, a w moich oczach zalśniły pierwsze łzy. Byłam przerażona. Nigdy w życiu tak mocno się nie bałam. To co ten człowiek ze mną zrobił przechodziło ludzkie pojęcie. Kiedyś potrafiłam walczyć o swoje bardziej niż ktokolwiek. Obecnie potrafiłam walczyć... Ale tylko o przetrwanie.
- Nie podchodź do mnie- zażądałam. W duszy zbierało mi się na szloch. Nie mogłam opanować drżenia całego ciała. Nie istniała siła, która by go w tamtym momencie powstrzymała. Rzucił się na mnie szybciej niż mój wzrok zdążył to zarejestrować. Wyrwał mi narzędzie, które stanowiło ostatnią linię obrony.  Krzyknęłam mimowolnie kuląc się, a głowę chroniąc rękoma.
- Wyobraź sobie moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się prawdy. Podziękuj też swojemu przystojniaczkowi, który za cholerę nie chce odpuścić i ciągle cie szuka- powiedział wprost do mojego ucha.
- To nie moja wina- wyszeptałam drżącym głosem. Mogłam siedzieć cicho. Każde wypowiedziane przeze mnie słowo wzbudzało w nim tylko jeszcze większą agresję. Ponownie poderwał mnie z ziemi, sprawiając, że z trudem łapałam oddech.
- A czyja kurwa wina jak nie twoja?! To ja się puszczałem?!
Zaczęłam się wić i kopać, gdy tylko w płucach brakowało tlenu. Za którymś razem udało mi się go trafić parę razy. Wybiegłam z kuchni, ale gdy tylko postawiłam stopę na podłodze w salonie, jego ręka wylądowała na moim ramieniu, uniemożliwiając dalszy ruch. Nie bawił się ze mną dalej. Popchnął mnie wprost na stół. Tym razem siła uderzenia sprawiła, że brakło mi tchu.
- Wszystko to twoja wina- wysyczał nad uchem.- Posprzątaj tutaj. Ile można żyć w takim chlewie?- prychnął jak gdyby nigdy nic i już po chwili ponownie opuścił mieszkanie. Leżałam nieruchomo przez kilka minut. Przyłożyłam rękę do czoła, a pod palcami poczułam lepką ciecz. Załkałam cicho, bojąc się, że usłyszy i wróci dokończyć swoje dzieło. Podniosłam się z wielkim trudem, chwiejny krokiem kierując się do lustra. Nie poznałam własnej osoby. Patrzyłam na widok nędzy i rozpaczy z niedowierzaniem. Bardzo długo czasu zajęła mi ocena poniesionych "szkód". Najgorsze jednak było to co zrobiłam potem. Wzięłam wiadro z wodą, starą szmatę i zaczęłam sprzątać, tak jak on sobie tego życzył. To było ukoronowaniem mojego upadku.

   Nie było mi dane nawet poczekać aż ślady walki na ciele zagoją się. Markus zażądał, że mam pójść do pracy i tak też uczyniłam. Stałam dniami, a czasami też nocami za barem, w klubie, gdzie nikt na pobitą dziewczynę nie zwracał uwagi. Z jednej strony cieszyłam się nie słysząc zbędnych pytań, ale z drugiej dziwił mi fakt takiej obojętności społeczeństwa, co sprawiło, że poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
- Czy ty masz pojęcie ile cię szukałem?- usłyszałam. Zaskoczona odwróciłam się, patrząc na osobnika, który wypowiedział te słowa.
- Co ty tu robisz?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Przywykłam, że blondyn pojawia się praktycznie znikąd.
- Nie odbierasz telefonów, nie odpisujesz na sms-y o ile je czyt... Co ci się stało?- urwał, kiedy dostrzegł rany na mojej twarzy.
- Wpadłam na drzwi- powiedziałam z ironią.- A jak myślisz co mi się stało? Skutek twoich poszukiwań- warknęłam.- Gdybyś zostawił mnie tak jak prosiłam, a nie węszył nie miałabym przez ciebie tylu problemów.
- Chyba nie zamierzasz z nim dalej mieszkać?!- oburzył się.
- A gdzie mam pójść? Daj mi spokój i zajmij się swoim życiem- rzuciłam ścierkę na blat i poszłam na zaplecze, widząc, że przyszedł mój zmiennik.
Z lokalu wyszłam tylnym wyjściem. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że chłopak nie odpuści i zapewne czeka, aż tylko się pojawię. Po drodze do domu wstąpiłam do sklepu. Nie sądziłam, że ktoś mnie może śledzić. Jednak wchodząc na swoje osiedle, ktoś chwycił za moją siatkę z zakupami.
- Poczekaj- zamarłam słysząc ten głos.
- Której części ze zdania " zostaw mnie w spokoju", nie zrozumiałeś?
- Nie pozwolę ci tam wrócić.
- A gdzie pójdę?
- Do mnie- powiedział blondyn cicho.
- Co?- miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz.
- Co ci szkodzi? Może stać ci się coś gorszego niż u niego?
- Tak. przynajmniej mnie nie wyrzuci za drzwi. Już nudzi mnie powtarzanie, żebyś się ode mnie odczepił.
- Umówmy się, że po wynikach badań będzie jak chcesz, ale chociaż do tego czasu zamieszkaj u mnie- przekonywał.
- A skąd wiesz, że jak pojadę z tobą to pod twoją nieobecność po prostu cię nie okradnę i nie zwieje?
- Właśnie stąd. Złodziej nigdy by tak nie powiedział.- Popatrzyłam na wejście do klatki. To była moja szansa na uwolnienie się od Markusa. Nie musiałam przecież zostawać u chłopaka długo. Zawsze mogłam odejść.- Chodź ze mną do auta- powiedział, widząc moje wahanie. Popatrzyłam na niego i skinęłam głową. Skapitulowałam. Niech będzie jak on chce.

***
Musicie mi wybaczyć długość rozdziałów, ale w klasie maturalnej po prostu cierpi się na brak czasu. Rozważam czy nie rzucić spania :)
Śląsku, jeszcze tydzień i wymarzone ferie <3