sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 17

   Minęłam się z powołaniem. Powinnam była zostać aktorką. Odkryliby we mnie ogromny talent i zrobiłabym wielką karierę niczym Angelina Jolie.
Szalpuk tak jak przewidywali panowie był nieswój. Ignorował swoją partnerkę, skupiając się albo na nas albo na bliżej nieokreślonym obiekcie. Ciężko było z nim rozmawiać. Nawet podjęcie próby konwersacji było dla reszty grupy nie lada wyzwaniem. Szalpuk zacisnął mocno szczękę, przez co jego twarz przestała przypominać jedną z tych przyjaznych. Przyznaję miałam w tym swój skromny udział. Błażej świetnie okazywał subtelne, aczkolwiek widoczne zainteresowanie, nie zwracają przy tym uwagi na pozostałą dwójkę.
Film obejrzeliśmy bez większych sensacji. W powietrzu wisiało napięcie, skrępowanie pomieszane z odrobiną złości. Powinnam była wpasować się w te scenerie i odczuwać pewien dyskomfort. Natomiast ja czułam się jak pani sytuacji- to ja rozdawałam karty, to ja miałam nad resztą przewagę, to ja byłam przyczyną tego sporu. Siatkarz mimo usilnych starań, pokazał swoją głęboką zazdrość. Uśmiechałam się pod nosem, widząc jak działa na niego obecność innego mężczyzny u mojego boku. Czułam się trochę tak jakby zaraz dwóch osobników miało podjąć walkę o moje względy i takie wyobrażenie tego wieczoru mi się podobało.
Po seansie podchwycono pomysł, aby pójść jeszcze na deser, a może i owocowy koktajl zważywszy na mój stan. O ile wcześniej spotkanie było nawet znośne, tak po zajęciu miejsc i złożeniu zamówień atmosfera uległa zlodowaceniu. Przynajmniej jeśli chodzi o wzajemne stosunki moich kompanów, gdyż ja dawno nie byłam tak nakręcona. Pozwalałam, by Błażej odgrywał rolę zakochanego kundla, w czym chętnie mu pomagałam. A to uczepiłam się dłużej jego ramienia, później pogładziłam go delikatnie po policzku, uśmiechałam się szeroko, kiedy zakładał mi pasmo włosów za ucho.
- A właściwie jak się poznaliście?- próbowała nawiązać jakąkolwiek rozmowę Hania, gdy przyjmujący nie dawał się wciągać w dłuższą wymianę zdań.
- Właściwie to poznaliśmy się niedawno- wyjaśnił Błażej.- W restauracji, w której pracowała Tosia.
- Konkretnie wtedy, kiedy byliście z Arturem na kawie. Nudziło mi się i postanowiłam odwiedzić stare kąty. I dobrze zrobiłam- zaśmiałam się, rzucając lubieżne spojrzenie swojemu wspólnikowi. Spojrzałam następnie kątem oka na Szalpuka, który zacisnął ręce w pięści, starając się trzymać nerwy na wodzy. Był o krok od wybuchu, widząc moje poczynania.
- Pracujesz w restauracji? Jako kucharz?- dziewczyna dramatycznie starała się podtrzymać konwersację.
- Chwilowo tak.
- Chwilowo?
- Jestem zatrudniony w agencji pracy tymczasowej. Teraz pracuje w restauracji, ale kiedy Tosia tam wróci, znajdą mi coś innego.
- Agencja pracy tymczasowej?- upewnił się Artur z odrobiną kpiny w głosie.
- Tak- odpowiedział Błażej, patrząc mu prosto w oczy.- Lubię tak pracować. Wiele się można nauczyć, spotkać mnóstwo ludzi, zbierać ciekawe doświadczenia. Odpowiada mi to.
- Jakiś ty odważny- uśmiechnął się siatkarz złośliwie.
- A ty subtelny- odgryzł się Błażej.
- Przynajmniej szczery.
- Błagam cię...- zaśmiał się w twarz siatkarzowi.
- Wiecie co ja już muszę iść, zapomniałam, że mam jeszcze ważną rzecz do załatwienia- Hania spanikowana wstała. Nawet zrobiło mi się jej szkoda. Ale to była wojna. Nie mogłam okazać litości.
- Odwiozę cię.
- Nie, nie trzeba. Poradzę sobie. Cześć, wam. Miło było poznać- pożegnała się i szybkim krokiem opuściła nasz stolik.
- My też się już będziemy zbierać. Błażej ma jutro wcześniej być w pracy, więc zobaczymy się w domu- uśmiechnęłam się ja gdyby nigdy nic do siatkarza i razem z nowo poznanym kolegą, zostawiliśmy Szalpuka samego.
   Triumfowałam. Mimo swojego bezczelnego zachowania nie mogłam nie cieszyć się z przebiegu spotkania. Odchodząc, odwróciłam się, by spojrzeć na Artura. Został sam... Zrezygnowany...Bijący się z myślami... Ale przede wszystkim, cholernie wkurwiony. Czemu tu się dziwić, wyprowadzanie z równowagi jego osoby, szło mi najlepiej ze wszystkich możliwych rzeczy do robienia na tym świecie.
- Przepraszam za niego. Normalnie nie czepia się tak ludzi.
- Nie dziwię mu się- wzruszył ramionami Błażej, otwierając mi drzwi do samochodu. Delikatnym uśmiechem podziękowałam, wsiadając do auta i czekając na chłopaka.
- Dlaczego mu się nie dziwisz?- spytałam, gdy już siedział za kierownicą.
- Bliskie relacje ludzi opierają się na delikatnych fundamentach. Właściwie są jak domek z kart.
- Nie powinno być na odwrót? Bliskie relacje nie powinny być stabilne i silne?
- Nie, stabilne i sile są uczucia. Relacje to inna sprawa. Zależy mu na tobie i to jest silne uczucie, aczkolwiek wystarczyło, żebyś pojawiła się z kimś innym i zaczyna wariować.
- Ale pod mój blok to w drugą stronę- zaprotestowałam, widząc jaki kierunek obiera.
- Jeszcze się trochę powłóczymy. Niech teraz on zachodzi w głowę co robisz- powiedział, puszczając mi oczko.
- Racja!- ucieszyłam się.- Zasłużył sobie- prychnęłam.
- Pojeździmy trochę po mieście i obiecuję, odstawić cię do domu.
   Jak powiedział tak też i zrobił. Po troszkę ponad pół godziny, zaparkował auto na moim osiedlu. Przez ten czas  nie rozmawialiśmy już o siatkarzu, co nie oznacza, iż brakowało nam tematów do rozmów. Błażej był porządnym chłopakiem. W moich oczach widniał jako niepoprawny marzyciel. Podziwiałam jego upór w dążeniu do celu, bez pakowania się w kłopoty. Pracowitość i uczciwość były godna pozazdroszczenia. Przeszło mi przez myśl nie raz ani nie dwa, że gdyby na drodze nie stał Szalpuk, nowy znajomy byłby idealnym kandydatem, by się wokół niego zakręcić. Jednak serce nie sługa. Choćbym chciała, nie mogłabym sobie go wpoić, niczym jakiś wilczek.
- Dziękuje za towarzystwo. Było mi bardzo miło- przyznałam, chcąc pożegnać się z chłopakiem tuż pod moją klatką.
- Nie ma sprawy, ale raczej nie będziesz mogła na mnie liczyć następnym razem- wyznał przepraszającym tonem.
- Coś zrobiłam nie tak?
- Nie, nie, nie!- zaprzeczył od razu.- Po prostu super mi się spędzało z tobą czas. Z przykrością muszę przyznać, że spodobałaś mi się.
- Nie wiem co ci powiedzieć...
- Nic nie musisz mówić. Do zobaczenia- uśmiechnął się na pożegnanie, wsiadł do samochodu i po chwili zniknął mi z oczu. Stałam jeszcze dobre kilka minut pod blokiem nim weszłam do środka. Nie brałam pod uwagi takiej opcji. Prawdę powiedziawszy nie sądziłam, że z brzuchem i na dodatek bądź co bądź z zajętym sercem, mogę zawładnąć facetem do tego stopnia, w którym nie chce się ze mną spotykać ze strachu przed zadurzeniem się w mojej skromniej osobie. Po tym wieczorze spodziewałam się wielu rzeczy, ale w żadnym scenariuszu nie przewidziałam takiego obrotu spraw.
Wciąż nieco zaskoczona, weszłam do mieszkania, w którym panowała cisza jak makiem zasiał. W pokoju Szalpuka świeciła się lampka nocna, potwierdzająca jego obecność. Poczułam zawód. W głębi duszy, po powrocie liczyłam na jakąś małą konfrontację.
   Rankiem już nic nie było tak bajeczne jak poprzedniego dnia. Trochę się ociągałam ze wstaniem, ze względu na fakt, iż nie byłam pewna jakiej reakcji na wydarzenia ubiegłego wieczoru, mogę spodziewać się po siatkarzu.
- O, ty już wychodzisz- zauważyłam, kiedy tylko opuściłam swoją jaskinię.
- Tak, na trening się śpieszę. Posłuchaj przepraszam za wczoraj. Nie powinienem był się tak zachować w stosunku do Błażeja. Przeproś go ode mnie. I dzisiaj będę później. Pojadę do Hani z kwiatami na przeprosiny, a najlepiej to chyba z bukietem i czekoladkami. Nawaliłem, ale myślę, że da się to jakoś odkręcić. No to cześć- pożegnał się szybko i wyszedł, zostawiając mnie samą.
Oparłam się plecami o ścianę. Przymknęłam oczy, mając nadzieję, że to tylko zły sen. A ja jeszcze chwilę temu czułam się panią sytuacji. Zaśmiałam się cicho na myśl o swojej naiwności. Bolało.
***
Jednak udało się napisać, ale przezornie informuję, że za tydzień ( o ile przeżyję), w sobotę ze względy na matury rozdział może się nie pojawić.
Ten natomiast dedykuję pieprzonemu cke, dzięki któremu w środę będę  w domu po godzinie 17.
R.I.P. maturzyści...

sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 16

    Tego wieczoru nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Po rozmowie z siatkarzem chodziłam od kąta w kąt. Nie sądziłam, że jego spotkania z inną dziewczyną, aż tak bardzo mnie zabolą. Przecież nie planowałam, żeby coś między nami się zmieniło. Wprowadzając się do niego myślałam, że wszystko zostanie tak jak było. Wtedy dałabym sobie głowę uciąć, że wciąż pozostanie dla mnie tym samym irytującym, wyprowadzającym mnie z równowagi siatkarzem, którego poznałam. Jakim cudem  udało mu się to zmienić? Popełniłam błąd. Pozwoliłam ponownie się uwiązać. Może i wcześniej był dla mnie nikim. Jednak wtedy byłam zamknięta na wszystko i wszystkich. Mogłam z ludźmi rozmawiać, poznawać ich, ale nigdy dopuszczać zbyt blisko siebie. Odgrodziłam się wysokimi murami od otaczającej mnie rzeczywistości. Byłam w stanie w niej funkcjonować, ale ona nie mogła mną zawładnąć. Teraz wpadłam w jej zasadzkę. Popełniłam najgorszy z możliwych błędów- pozwoliłam sobie, by ktoś mnie poznał, by uniezależnił mnie od siebie. Wcześniej miałam pod górkę, ale zawsze SAMA znajdowałam wyjście z sytuacji. Jak ciężko nie było, miałam siebie. Aczkolwiek moja samowystarczalna, zaradna strona odeszła. Nie wiedziałam jak poradzić sobie z kompletnie nowym, wcześniej nie znanym mi osobiście problemem.
Właśnie tak, Antonino. W końcu przyszedł ten czas, kiedy miałaś okazję poznać gorzki smak zazdrości. Kąciki ust delikatnie wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu. Śmiałam się z ludzi, którzy wpadali w zasadzkę własnych uczuć. Dziwiłam się, dlaczego skoro cierpią, nie są w stanie ich po prostu kontrolować, trzymać na wodzy, bądź też uciszyć. Los zaśmiał mi się w twarz czyniąc mnie zakładnikiem własnych doznań. Byłam w szoku. Uczucia i emocje, którym przez wiele lat nie dałam dojść do głosu, atakowały mnie wszystkie na raz. Im bardziej się opierałam, tym mocniej na mnie oddziaływały. Nie miałam pojęcia jak na nimi zapanować.
Zaczęłam rozumieć, po co ludziom przyjaciele. Gdybym takowych miała mogłabym pójść i się wyżalić. Na samą myśl zaniosłam się śmiechem. Tak bardzo broniłam się przed bliskością z drugim człowiekiem, podporządkowując sobie ku temu wszystkie swoje działania, a teraz okazuje się, że jedyne co robiłam to wbijałam sobie nóż w plecy. Było mi samej tak dobrze... Dlaczego tak nie mogło zostać?
- Już jestem- usłyszałam głos Szalpuka, który wydawał się być cały w skowronkach.- Jak się czujesz?- spytał nieco poważniejąc.
- Dobrze- wzruszyłam ramionami, wciąż wpatrując się w telewizor.
- Jestem wykończony- opadł na kanapę tuż obok mnie.
- Jak było na spotkaniu?- udałam zainteresowanie. Na moje słowa siatkarz zaczął wiercić się na kanapie.
- W porządku- odpowiedział ostrożnie, wyraźnie unikając mojego spojrzenia.
- Co ci jest?
- Nic... Tylko... Bo wiesz...- wyraźnie nie wiedział jak zacząć.
- Podoba ci się?- zamarł słysząc moje pytanie.
- Może trochę... Tylko bo my... Bo niby ten, ale ta noc...- miotał się coraz bardziej. Miał wyrzuty sumienia. Wolałby, żeby tamto się nie wydarzyło. Teraz mógłby bez poczucia winy, zarywać do tej lafiryndy. W tamtym momencie był jak otwarta księga- wszystko mogłam wyczytać z jego twarzy.
- Nie przejmuj się tym- przerwałam mu.- Umówiliśmy się, że między nami nic więc między nami nic- nawet nie zdawał sobie sprawy jak trudno przyszło mi wyśmiać jego obawy, jak ciężko było mi wypowiedzieć to swobodnie, jak z każdym słowem, które wychodziło z jego ust moje serce umierało.
- Na serio?- zdziwił się.
- Serio. Więc masz drogę wolną i może lepiej skończmy ten temat, bo zaczyna się robić jakoś dziwnie.
- Może moglibyśmy, kiedyś pójść gdzieś w trójkę?
- W trójkę?
- Będzie fajnie!- przekonywał mnie.
- Pewnie, czemu nie?- zaśmiałam się sarkastycznie, a on zachwycony swoim nowym pomysłem, nawet tego nie wyczul.- Ja już pójdę spać. Trochę jestem zmęczona- musiałam się jakoś ratować. Jeszcze chwila i albo bym go zabiła, albo zaczęła ryczeć. Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę.
   Następnego dnia czułam się jeszcze gorzej niż dnia poprzedniego. Po zjedzeniu śniadania, w czasie którego tylko lustrowałam wzrokiem Artura, który był cały czas wgapiony w telefon, nie wytrzymałam. Musiałam wyjść i wyrzucić komuś moje złości.
- Idę do restauracji, odwiedzić chłopaków- oznajmiłam.
- Aha- usłyszałam tylko w odpowiedzi. Pokiwałam ze zrozumieniem głową i opuściłam tę jaskinie zakochanego kundla. Byłam tak bardzo wściekła, że chyba pobiłam rekord jeśli chodzi o drogę do pracy.
- Witam was panowie!- niemalże krzyknęłam, wchodząc do kuchni od strony zaplecza.
- O, patrzcie kto nas odwiedził!- zaśmiał się Henio. Jednak widząc moją minę, kiedy to usiadłam na krześle naprzeciwko niego, rzucając przy okazji torbę o ziemię, uśmiech zszedł mu z twarzy.- Aha, problemy w raju!
- Nie ma żadnych problemów w raju bo ten raj nie istnieje!- zaprotestowałam.
- Czyżby gołąbeczki się pokłóciły?- usłyszałam naszego kelnera.
- Krzysiu, jakie do jasnej cholery gołąbeczki? Macie coś słodkiego?- spytałam rozżalona.
- Ciasto czekoladowe i ogórki kiszone proszę bardzo- kucharz postawił mój tradycyjny zestaw depresyjny.
- O, pamiętałeś!- zachwyciłam się i od razu zabrałam się za konsumowanie. Kiedy już skończyłam z deserem i chwyciłam się za ogórki, przyszedł mi sms.- No ja go kurwa, kiedyś zabije!- poskarżyłam się.
- No to opowiadaj- zachęcił mnie szef kuchni.
- Wyobraźcie sobie, że spotkał jakąś starą koleżankę- prychnęłam.- I teraz nic nie robi od samego rana tylko patrzy w telefon i pisze z ta wywłoką! A! Zapomniałabym! Uznał za wspaniały pomysł, żebyśmy się w trójkę gdzieś wybrali! Na przykład do kina, dzisiaj- wskazałam palcem na swój telefon, gdzie wciąż widniała wiadomość od siatkarza.
- Nie pasuje ci ta dziewczyna?
- Żebyś wiedział, że mi nie pasuje- odpowiedziałam z pełną buzią.
- To weź kogoś na to spotkanie- doszedł mnie zza pleców odgłos zupełnie nieznany. Powoli odwróciłam się i moim oczom ukazał się dość przystojny, ale jakże wysportowany mężczyzna.
- To jest...-  zaczął Henio, ale nie dane mu było skończyć.
- Błażej- przedstawił się, wyciągając do mnie rękę. Ostrożnie ją uścisnęłam, chcąc zapaść się pod ziemię.- Przyszedłem z agencji pracy tymczasowej na twoje miejsce.
- Tośka. Przepraszam nie zauważyłam cię.
- Nic nie szkodzi- zaśmiał się.
- No właśnie szkodzi! Jadłam ciasto, zagryzając ogórkiem, nie dbając przy tym o jakieś resztki manier. Ale wróćmy do twojego pomysłu.
- Jeśli weźmiesz kogoś ze sobą albo ten koleś oszaleje, a jeśli nie to przynajmniej nie będziesz się czuła jak piąte koło u wozu- wzruszył ramionami.
- To całkiem dobry plan- przyznałam.- Ale nie dostrzegasz jednej malutkiej rzeczy. Tego- wskazałam na swój już dobrze widoczny brzuch.- Umiem wyrywać facetów. Naprawdę!- zapewniłam.- Ale na to nikt nie leci.
- Weź nowego- zaproponował Krzysiek, a reszta natychmiast poparła jego pomysł.
- Nie, nie musisz...
- To żaden problem. Jak się umawiamy?- spytał, a ja nie mając lepszych opcji, zgodziłam się na wszystko.
- O 19 30 tutaj? Ja tu jeszcze trochę posiedzę póki ten kretyn nie ruszy się na trening.
- No to jesteśmy umówieni- uśmiechnął się do mnie i wrócił do sowich obowiązków.
- Jesteś jeszcze głodna?- spytał Adam- szef kuchni. Popatrzyłam na niego z politowaniem.- A no tak, zapomniałem. Ciąża i te sprawy, zawsze jesteś głodna- powiedział, recytując z pamięci frazę, którą już wielokrotnie ode mnie usłyszał, a ja pokiwałam głową.- Zrobię ci coś dobrego.
- Dziękuje- powiedziałam przepełniona wdzięcznością i miłością do ludzi, którzy mieli ochotę mnie karmić.

   Wieczorem zgodnie z planem, wystrojona czekałam na Błażeja pod restauracją. Nie byłam już tak bardzo przerażona, tym całym "genialnym" pomysłem Szalpuka. Nawet byłam odrobinę ciekawa jak wygląda ta dziewczyna. Jednak moje myśli zajęły się kimś innym. Kimś ubranym w idealnie dopasowaną koszulę, podkreślającą idealnie wyrzeźbione mięśnie. Od tego idealnego ciała udało mi się odwrócić wzrok dopiero, kiedy owy osobnik założył płaszcz, zasłaniający- powtórzę po raz kolejny- idealnie wyrzeźbione ciało. Jeden z nielicznych momentów, w którym brakowało mi słów.
- Cześć, przepraszam za spóźnienie, ale musiałem jeszcze coś tu załatwić.
- Nie ma sprawy- machnęłam ręką, dziękując samej sobie, że postanowiłam się jako tako prezentować i poświęciłam swojemu wyglądowi więcej czasu niż zazwyczaj.
- To co idziemy? Zaparkowałem tam dalej.
- W takim razie chodźmy- chwyciłam go za ramię, wciąż nie mogąc przestać myśleć o jego- jak zapewne się domyślacie- idealnym ciele.
Drogę do kina zleciała nam na rozmowie. Nawet się nie obejrzałam, a już trzeba było wysiadać i iść na spotkanie z moim współlokatorem i jego piękną godzillą.  Ale byłam tym faktem już nieco mniej zmartwiona niż wtedy, kiedy się o tym spotkaniu dowiedziałam. Na umówionym miejscu, czekał już Szalpuk zajęty rozmową zapewne ze swoją wybranką. Gdy tylko mnie zobaczył na jego twarzy pojawił się szok.
- Cześć!- przywitałam się wesoło.- Jestem Tośka- wyciągnęłam rękę do swojej konkurentki.- Proszę poznajcie to jest Błażej. Pomyślałam, że czemu nie spotkać się w czwórkę- wzruszyłam ramionami z uśmiechem. Zapowiadał się ciekawy wieczór...
***
Moje ukochane,
W związku z tym, że za troszkę ponad tydzień pierwsze egzaminy maturalne nie wiem, czy nastepny rozdział pojawi się za tydzień, czy też za dwa. Oczywiście postaram się, aby tak było, ale nie dziwcie się jeśli nie uda mi się nic dodać.
Dziękuje za liczne komentarze pod ostatnim rozdziałem :)
Mam nadzieję, że do następnej soboty <3
Ps; Kochane Anonimy, proszę podpisujcie się, aby w jakikolwiek sposób można Was było można rozróżnić <3

sobota, 16 kwietnia 2016

Rozdział 15

   Wpadłam w swój mały letarg. Rankiem nie miałam ochoty podnieść się z łóżka. Na dodatek powinnam iść na zajęcia w szkole rodzenia, ale myśl o przekroczeniu progu mieszkania napawała mnie przerażeniem. Wielu pewnie się zastanawia, czy aż tak bardzo można bać się swojej rodziny, bądź co ona takiego mogła zrobić. To nie tak, że bili mnie do nieprzytomności. Nie trzeba znęcać się fizycznie, by kogoś zniszczyć. Najsmutniejsze jest to, że istnieje możliwość, iż w dalszym ciągu nie są świadomi krzywdy jaką mi wyrządzili. Wystarczyło, że ja pamiętałam i nie zamierzałam zapomnieć. Trzymałam w sobie urazę jakbym nie mogła bez niej żyć, aż w końcu stała się nieodłączną częścią mnie. Mogłam zachować się wspaniałomyślnie, stanąć w progu rodzinnego domu i przebaczyć. Jednak byłoby to nieszczere, pokazałoby im, że mieli rację, a mnie ponownie z dnia na dzień zabijało. Wystarczyło, że stare wspomnienia przysparzały cierpienia. Nie potrzebowałam nowych, być może jeszcze bardziej dotkliwszych. Nie wierzyłam w ich przemianę. Ludzie się nie zmieniają. Po jakimś czasie po prostu przestają walczyć ze swoją naturą.
- Tosia? Dobrze się czujesz? Może ci czegoś potrzeba?- w mojej sypialni po raz kolejny tego dnia pojawił się siatkarz.
- Wszystko mam, dziękuję- opowiedziałam zachrypniętym głosem. Na moje słowa zareagował głośny westchnięciem. Dla niego to również było trudne. Jeszcze nigdy nie widział mnie w takim stanie. Szczerze powiedziawszy nie zazdrościłam mu położenia. Sama ze sobą momentami nie mogłam wytrzymać. Kiedy byłam wredna, rozwrzeszczana i pyskata doskonale sobie ze mną radził. Teraz przyszło mu się zmierzyć z Antoniną milczącą, patrzącą w jeden punkt i nie mającej chęci do życia. No cóż... Wszystko kiedyś wraca i nic nie przestaje boleć. Czasem można tylko ignorować źródło cierpienia, ale kiedy udaje mu się przebić przez wszystkie bariery, kładzie człowieka na łopatki.
- Nie mogę patrzeć na ciebie taką...- położył się obok mnie.
- Przejdzie mi- zapewniłam, ale w tamtym momencie rana była zbyt świeża, bym mogła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku, a ja cichutko pociągnęłam nosem.
- Ej...- przytulił mnie do siebie. Choć ciężko to przyznać, to przyniosło mi to ulgę. Cieszyłam się, że nie może dostrzec wyrazu mojej twarzy. Za dużo mógł w tamtej chwili z niej wyczytać.- Co oni ci zrobili...
- Tłamsili mnie co dnia. Wystarczyło- wyjaśniłam krótko. Nie chciałam się zwierzać. Nie mógł poznać prawdy. Nie mógł tej prawdy znać żaden siatkarz.
- Powiesz mi kiedyś prawdę?- spytał. Nie odpowiedziałam. Nie mogłam mu jej zdradzić, ale również nie mogłam go skłamać, podsycając w nim pokłady złudnej nadziei.- Idę na trening, nic ci nie będzie?
- Pozbieram się- obiecałam. Siatkarz uspokojony moimi słowami, odkleił się ode mnie i zaczął zbierać do wyjścia. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły pozwoliłam sobie na kilka ostatnich łez. Musiałam się wziąć w garść.
Otarłam jedną ręką mokre policzki, a drugą odrzuciłam kołdrę. Nie mogłam im dać ponownie wygrać. Z tą myślą uczesałam włosy, przemyłam twarz zimną wodą i nałożyłam ciuchy, w których nie wyglądałam jak lump spod biedronki, do której zamierzałam się wybrać.
- O, witam cię dziecko- los chciał, że kiedy wychodziłam z mieszkania, musiałam się natknąć na moją "ukochaną" sąsiadkę. Czy ona naprawdę musiała się do mnie tak uśmiechać? Przecież ślepy dostrzegł, by w tym geście fałsz i dwulicowość.
- Dzień dobry- burknęłam.
- Nie wiesz co się dzieje z moimi kwiatami? Może zauważyłaś coś podejrzanego?
- Coś podejrzanego?- udałam głupią.
- To czwarty, którego tutaj sadzę. Poprzednie trzy w dziwnych okolicznościach, z dnia na dzień więdły- tłumaczyła stale, wykrzywiając usta do góry, ale z oczu biła jej nienawiść. Domyślała się.
- Przykro mi. Nie znam się. Może to po prostu nie jest miejsce dla nich?- wzruszyłam ramionami i nie czekając na odpowiedź udałam się do wcześniej wyznaczonego celu. Pomyślałam, że może spróbuję ugotować coś w miarę zjadliwego i przygotować jakiś wymyślny deser. Musiałam się jakoś odwdzięczyć. Miałam wyrzuty sumienia, że siatkarz musi się mną tak ciągle zajmować. Nie był moim chłopakiem. Ustaliliśmy, że takie coś nie może między nami zaistnieć. Dlatego postanowiłam jakoś zrekompensować mu poświęcony mi czas, bez powiedzenia tego wprost. Wyszłam z trzema siatkami samych niezbędnych produktów. Pewnie zakupy zmieściłyby się do dwóch, a jeśli być upartym nawet do jednej, gdybym nie przechodziła przez alejkę ze słodyczami.
- Mówiłem, że to nie koniec- przed samym wejściem do klatki, zatrzymał mnie głos Markusa. Zatrzymałam się sparaliżowana dźwiękiem jego głosu. Wzięłam głęboki wdech i odwróciłam się w jego stronę. Nie było sensu uciekać, złapałby mnie w pół kroku. Nie miałam siły krzyczeć o pomoc. Gdyby chciał mi coś zrobić zdążyłby, z potem uciekł nim ktokolwiek, by do mnie dotarł. Metodą eliminacji pozostała mi tylko konfrontacja twarzą w twarz.- Nie spodziewałaś się mnie, co?- podchodził do mnie powoli, niczym przyczajony kot.
- Masz rację. Nie spodziewałam się- odpowiedziałam zachowując wszelki spokój.- Właściwie to już zdążyłam o tobie zapomnieć- wzruszyłam ramionami, a on zaśmiał się na moje słowa.
- Dobre. Ja zapomniałem, że masz cięty język. Przynajmniej miałaś kiedy się poznaliśmy.
- Cóż... Skutecznie próbowałeś mi go utemperować. Po co przyszedłeś?
- Mamy niezakończone sprawy.
- Nie mamy już żadnych spraw.
- Czyżby?- spytał groźnie.- A my?
- Jacy my? Nie ma i nie było żadnych nas. Od początku tobie chodziło o seks, mi o przeżycie. Od początku...
- Od początku chciałem się tobą zaopiekować- przerwał mi, a ton jego głosu sprawił, że cofnęłam się o dwa kroki.- A ty mnie tak po prostu zostawiłaś- rzucił z pogardą.
- Pobijesz mnie nawet wiedząc, że jestem w ciąży?- spytałam z niedowierzaniem, co zbiło go z tropu. Odważyłam się spojrzeć wprost w jego zaczerwienione oczy. Był na głodzie. Złapał się za głowę i zaczął nerwowo chodzić w tę i z powrotem, co jaki czas mówiąc coś pod nosem do siebie.
- Nie powinnaś była odchodzić. Wszystko było w jak najlepszym porządku- bronił się i uniósł pięść, ale po kilku sekundach opuścił ją. Widziałam jak ze sobą walczy. Widziałam jak mocno cierpi. Jak bije się z myślami.- Aaaa!- wrzasnął, oddychając głęboko. Nie mogłam się poruszyć. Nie chciałam go niczym sprowokować. W końcu po kilku minutach zdruzgotany pobiegł w kierunku, z którego prawdopodobnie przyszedł. Przestraszona praktycznie pobiegłam do mieszkania, oddychając z ulga dopiero, kiedy zamknęłam drzwi na klucz. Nie mogłam się denerwować. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i starając się nie myśleć o sytuacji sprzed kilku minut wziąć się za gotowanie.
   Przyznaję, że jeśli chodzi o konkretne jedzenie, to mistrzem patelni nie zostanę. Udało mi się chyba usmażyć kurczaka w papirusie, przypiec ziemniaczki i zrobić sałatkę, a do tego co mi całkiem nieźle zawsze wychodziło zrobić ciasto. Kiedyś myślałam nawet, by iść w kierunku cukiernictwa, ale przecież " to praca dla nieuków i debili", " nasza rodzina jest ponad to". Po dwóch godzinach wszystko było gotowe i czekało na przybycie Szalpuka, który nie chciał wyjątkowo zawitać do domu. Czekałam, ale siatkarz nie przychodził. Zaczynałam panikować i pod wpływem emocji, zadzwoniłam do niego.
- Tak?- spytał wesoło.
- Wszystko gra? Bo zawsze jesteś po treningu i wiesz, trochę zaczynałam panikować...
- Nie, w porządku. Jestem na kawie z dawną koleżanką. Coś się stało?
- Nie nic. Tak sprawdzałam, czy nie leżysz gdzieś w rowie. Miłej zabawy- zakończyłam szybko rozmowę, nie chcąc zdradzić mu swych prawdziwych emocji. Poczułam mocne ukłucie w sercu. Czułam się jak zdradzana żona, czekająca na niewiernego męża z obiadkiem. Tyle, że Szalpuk nigdy tak naprawdę nie był mój. Sama go przestrzegłam przed związywaniem się. Jednak nie mogłam przetrawić tego, że jest gdzieś tam. Z koleżanką. Sam na sam. I wcale nie narzeka. Między nami nie miało prawa nic zaistnieć. Byłam dla niego kulą u nogi. Złapał pierwszą okazję, by się mnie ode mnie uwolnić.
***
Przepraszam, że tak późno, ale po raz kolejny nie wiedziałam, że się mnie dosłownie obudzi i gdzieś wywiezie :P Ale i tak jestem dumna- matura za rogiem, a ja nie zawiesiłam bloga. Brawo ja :P
Co do rozdziału planuję zrobić coś strasznego.
Zabijecie mnie.
Zmieniam adres.
Zmieniam nazwisko.
Do soboty <3

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział 14

   Po raz pierwszy w życiu tyle się śmiałam podczas świąt. Oczywiście nie mniej się kłóciłam, ale mimo tego było to najszczęśliwsze Boże Narodzenie odkąd pamiętam. Co prawda spędziłam go praktycznie cały czas na kanapie, oglądając filmy, ale czy to ważne? Nie trudno się domyśleć w jakiej atmosferze do tej pory spędzałam te dni.
Nie poszłam do kościoła, nie czułam tego klimatu, ale nawpychałam się tyle, iż można rzec, że pewna tradycja została zachowana. Jednak cieszyłam się, kiedy "magiczny" czas dobiegał końca. Wszystko na ulicy miało wrócić do normalności, a w telewizji nastąpić koniec całej tej świątecznej szopki. Szalpukowi zostało ostatnie kilka godzin, by nacieszyć się chwilami wolności, gdyż następnego dnia musiał z samego rana stawić się na treningu. Wspólnie spędzony wieczór w zasadzie nie różnił się od poprzednich oprócz tego, że było okropnie gorąco.
- Idź skręć kaloryfer- polecił siatkarz, a ja popatrzyłam na niego spod byka.
- Sam sobie idź!
- Nie chcę mi się.
- Mi też wyobraź sobie!
- Sama tego chciałaś- powiedział i ściągnął koszulkę.- Przykro mi, ale nie wytrzymam.
- Leń- prychnęłam.- I w ogóle jeśli myślisz, że robisz mi na złość to się grubo mylisz!
- Nie wiem co ja ci robię, ale nie chciałaś, żebym chodził bez koszulki. Stop jak to było?- starał się sobie przypomnieć.- Rzucisz się na mnie, bo jesteś napalona jak ruski czołg?
- Jak widzisz hormony robią swoje- wzruszyłam ramionami.- Ale teraz nie chciałoby mi się na ciebie rzucać, jesteś za daleko, a mi wygodnie.
- Wmawiaj sobie, że to hormony.
- A niby co?- podniosłam się do pozycji siedzącej.- Jeśli masz na myśli tamtą noc i na serio myślisz, że byłeś tak niesamowity to muszę cię zmartwić.
- Co słucham?!- nadepnęłam na jego ego.- Nie słyszałem wtedy jęków cierpienia, tylko czegoś innego!
- Możesz mi wmówić wszystko, bo w zasadzie to niewiele pamiętam.
- Jak to niewiele pamiętasz?
- No normalnie. Myślę tamten wieczór, a mój mózg nie podsyła mi za wiele wspomnień- tłumaczyłam spokojnie, nie zważając na jego ton i wciąż wpatrując się w telewizor.- Jest kilka opcji. Pierwsza było tak okropnie, że moja podświadomość nie chce tego pamiętać. Druga było tak nudno, że nie warto. Trzecia byłam zbyt pijana.
- Okropnie i nudno?!- oburzał się z sekundy na sekundę coraz bardziej.
- Także jeśli się na ciebie rzucę to tylko przez hormony- dokończyłam rzeczowo.
- Nie pamiętasz nic a nic?
- Coś tam w klubie jak na mnie napadłeś ze swoją buźką- zaśmiałam się.- Nic nadzwyczajnego. Rewolucji w całowaniu to ty nie zrobiłeś.
- O, przepraszam, proszę ja cię!- aż wstał.- Jeszcze mi nikt nie powiedział nigdy, że źle całuję! I nie dam sobie tego wmówić. Pewnie byłaś bardziej zalana niż myślisz! Udowodnię ci to!
- Niby jak? Masz wehikuł czasu?
- Nie, po prostu cię pocałuje- wzruszył ramionami.
- Co proszę?- popatrzyłam na niego jak na nienormalnego.
- Przecież to nic wielkiego. Udowodnię ci, że się mylisz. Chyba, że się boisz.
- Niby czego? Ty możesz się bać, że będę lepsza.
- Kochana ja wszystko pamiętam i jak widzisz też mnie nie powaliło.
- No tu już przegiąłeś!- uderzyłam ręką w stół i również wstałam z kanapy.- Ja- wskazałam na siebie palcem- świetnie całuje.
- Przekonajmy się.
- Dobra! Jak chcesz! Ja się nie mam czego bać- prychnęłam. Siatkarz przybliżył się do mnie, nie odrywając ode mnie wzroku. Położył na mojej talii i stanowczo przyciągnął mnie do siebie. Przejął kontrolę. Nie mogłam się poruszyć. Czekałam na to co zrobi, kiedy napięcie z każdą chwilą przybierało na sile. Przybliżył swoją twarz nieznacznie do moje jakby, czekając kiedy mu przerwę. Przymknęłam powieki i po chwili już poczułam jego usta na swoich, a wszystko inne przestało istnieć. Pierwszy pocałunek był niezwykle subtelny, był zaledwie muśnięciem, ale wywołał prawdziwą burzę. Przyjmujący z niezwykłą łatwością objął mnie mocniej i uniósł nad ziemię. Zarzuciłam mu ręce na szyję, które już po kilku sekundach swobodnie wędrowały po jego umięśnionym torsie. Odruchowo zaczęliśmy iść w kierunku sypialni, nie odrywając się od siebie ani na moment. Powinnam była przerwać, jakoś zareagować, ale nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Głos rozsądku zdołał się przebić przez panujący chaos w głowie dopiero, kiedy poczułam pod sobą miękki materac.
- Stop!- zaprotestowałam.
- O co chodzi?- spytał zdyszany.
- Co my robimy?
- Karzesz mi sobie to teraz tłumaczyć czy co?
- Nie, ale po wszystkim będzie dziwnie.
- Potraktujmy to jako działanie profilaktyczne.
- Zgoda, ale żebyś sobie po tym nie wyobrażał nie wiadomo czego- przestrzegłam.
- Prędzej ty niż ja- bronił się.
- Że c..- zamknął mi usta pocałunkiem, jednocześnie paraliżując moje myśli. Co ma być jutro to będzie jutro. Dalej było już tylko jego ciało obok  mojego, jego usta na moich. Aż było mi wstyd, że tego nie pamiętałam. Miał rację, był świetny. Był po prostu najlepszy.

Rankiem obudziłam się trochę zażenowana całą sytuacją, ale nie mogłam powiedzieć, że byłam niezaspokojona. Odwróciłam się na drugi bok i mimowolnie krzyknęłam, widząc opartego na łokciu Szalpuka.
- I kto miał rację?- spytał zadowolony z siebie.
- No nie było najgorzej- przewróciłam teatralnie oczami.- Ale między nami okej?
- Tak.
- To dobrze. Zbieram się- powiedziałam, zagarniając kołdrę.
-  Ej, zostaw moją kołdrę!- zażądał.
- A niby jak mam pójść do swojego pokoju?
- W nocy jakoś ci to nie przeszkadzało- oznajmił, kurczowo trzymając jeden róg.
- Tobie też- odparłam. Odwróciłam się na pięcie i wyszarpałam swoje prowizoryczne odzienie z rąk siatkarza, zrzucając go jednocześnie z łóżka.
- Ała! Tośka, kurwa no nie żyjesz!
Zdecydowanie wszystko było w normie.

   Kilka dni później, tuż po zajęciach w szkole rodzenia, poprosiłam Artura, żeby podwiózł mnie do centrum handlowego, bo chcąc nie chcąc, moje spodnie były coraz ciaśniejsze, a ja cieszyłam się każdą chwilą, którą mogłam spędzić w dresie, bądź po prostu w samej bieliźnie i bluzce do kolan. Szalpuk poszedł popatrzeć na obuwie sportowe, a ja spokojnie rozglądałam się za swoimi rzeczami, ale niespodziewanie usłyszałam ten głos...
- Tośka?- zamarłam. To nie mógł być on. Jednak postanowiłam się nie odwracać, przyspieszyłam kroku, mając nadzieję, że da mi spokój.- Tośka stój!- zagrzmiał jego głos, a ja miałam pewność. Wciąż nie patrząc w jego stronę, ruszyłam biegiem przed siebie, chcąc zniknąć mu z oczu. Wiedziałam, że miałam małe szanse. Siatkarz nie mógł nas zobaczyć. Z tą myślą zmusiłam się jeszcze do szybszego biegu, pragnąc jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.- Zatrzymać ją!-  krzyknął i rzeczywiście kilkoro ludzi próbowało, ale bez większego przekonania.- Zaczekaj! Tośka! Stój!- krzyczał za mną, zmuszając mnie jeszcze do większego wysiłku. W końcu udało mi się dotrzeć do wyjścia. Nie zwracałam uwagi na ludzi, których potrącałam, nie zwróciłam uwagi nawet na jadące samochody, kiedy wybiegłam na ulicę. W głowie miałam tylko jedną myśl, że muszę uciec. Biegnąc przez kolejne, coraz bardziej kręte uliczki, czułam na karku jego oddech. Udało mi się schować w bardziej zarośniętych krzakach. Przycisnęłam dłonie do ust, wiedząc, że za chwilę będzie koło mnie przebiegał, nie chcąc, by mnie usłyszał. Nie myliłam się po kilku sekundach, minął mnie, a ja w duchu dziękowałam wszelkim świętością, które nade mną w tamtej chwili czuwały. Po następnych kilku sekundach wyszłam z zarośli, kierując się w kompletnie inną stronę. Musiałam znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Zadając sobie w duchu pytanie skąd on się wziął w tym mieście, trzymałam się za brzuch, jednocześnie dławiąc łzami. Kiedy poziom adrenaliny w moim organizmie zaczął spadać, odczułam skutki mojego wysiłku. W kieszeni zaczął wibrować mi telefon.
- Tośka, gdzie ty jesteś?- usłyszałam znudzonego Szalpuka.
- Na rynku- powiedziałam, nie mogąc powstrzymać płaczliwego i rozhisteryzowanego tonu głosu.
- Co się stało?! Co ty tam robisz?- pytał, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie moje łkanie.- Spokojnie, zejdź na przystanek za minutę tam jestem- nakazał i rozłączył się. Posłusznie udałam się przez wskazane przez niego miejsce, gdzie po chwili się pojawił. Wsiadłam szybko do samochodu, chcąc jak najszybciej uciec z tego miejsca.
- Jak ty wyglądasz? Co się stało?- dopytywał.
- Zabierz mnie do domu- byłam w stanie jedynie tyle z siebie wykrzesać. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się pod blokiem, bez słowa wyjaśnienia wysiadłam z auta i szybko poszłam do mieszkania. Siatkarz podreptał za mną, wyraźnie zdezorientowany moim nagłym napadem. A wcale nie było lepiej. Po przekroczeniu progu wpadłam w jeszcze większą histerię. Rzuciłam się na łóżko wtulając w poduszkę, chcąc skryć się przed całym światem.. Wszystko wróciło. Wiedział, gdzie jestem. Mogli teraz łatwiej mnie znaleźć. Czułam się taka bezbronna. Tak przerażona.
- Tosia...- Szalpuk delikatnie dotknął mojego ramienia. Nie panowałam nad sobą. Odwróciłam się do niego i ufnie wtuliłam w jego tors, wierząc, że przyniesie mi schronienie.- Spokojnie, nic ci ni grozi- przekonywał, ale czego by w tamtym momencie nie powiedział, nie przyniosło by to rezultatu. Tulił mnie do siebie, cierpliwie czekając, aż zapanuje nad emocjami, ale łzy nie przestawały płynąć. Po prawie pół godzinnym płaczu, w czasie którego Szalpuk coraz mocniej mnie obejmowałam, w miarę możliwości udało mi się opanować.- Lepiej?- spytał, a ja pokiwałam głową.- To teraz powiedz o co chodzi.
- Spotkałam dzisiaj mojego brata- powiedziałam, zachrypniętym głosem.
- To ty masz brata?!- zdziwił się, a ja pokiwałam głową.
- Mam całą rodzinę, ale uciekłam od nich wszystkich. Teraz, kiedy już zaczęłam zapominać o tym całym popierdolonym życiu, on się pojawił i zaczną mnie szukać!- powiedziałam wściekła i czułam jak emocje szykują się do następnego ataku.
- Już, ciiii... Spokojnie...- ponownie mnie objął, wiedząc do czego zaraz może dojść.
- Artur, oni nie mogą mnie znaleźć- powiedziałam.
- Zrobimy wszystko, żeby nie znaleźli- obiecał. Pocałował mnie w czoło i ponownie przytulił. Czując wdzięczność, jednocześnie wyklinałam go w myślach. Mogłabym znowu uciec... Ale przecież był on...

***
No to zaczynamy... xd 

sobota, 2 kwietnia 2016

Rozdział 13

   Są chwile, kiedy wszystko się zmienia. Ten dzień był jedną z nich. To co zrobił Szalpuk niosło za sobą olbrzymie znaczenie, choć wydawać się to mogło drobnostką. No bo cóż to takiego przyjść na jakieś tam zajęcia, żeby drugiej osobie nie było przykro. Jednak nie do końca zdradziłam mu powód, dla którego było mi źle. Zawsze mógł pomyśleć, że instruktorka jest niemiła, bądź niekompetentna, doradzić mi zmianę zajęć bądź zrezygnowanie z nich. Ale on przyszedł, bo wiedział jak samotność wśród tych ludzi musiała mnie zaboleć. Żeby dojść do takich wniosków musiał się nad tym zastanawiać, a to z kolei oznaczało, że moja osoba nie była mu obojętna. Chyba, że mam skłonności do nadmiernego analizowania czyjegoś zachowania i chciałam w ten sposób wnioskować. Mogłam wypierać się wszystkiego, ale fakt, że był tam dla mnie, że mu zależało na mojej osobie przyprawiał mnie o palpitację serca i bardzo mi się to podobało.
W drodze powrotnej patrzyłam na jego twarz, pragnąc poznać jego myśli. Jak w zaistniałych okolicznościach miałabym być dla niego wredna? Nie umiałam tego. Nie po tym jak wspaniale się zachował. Nasze dotychczasowe stosunki opierały się praktycznie tylko i wyłącznie na docinkach. Skoro nie umiałam się na nie zdobyć, w samochodzie zapanowała cisza, której żaden z nas nie ośmielił się przerwać. W milczeniu dotarliśmy do mieszkanie i zalęgliśmy na kanapie.
- Zmęczona?- spytał w końcu Szalpuk.
- Nawet bardzo. Nigdy nie myślałam, że ćwiczenia dla kobiet w ciąży są takie męczące.
- Chyba nigdy nie grałaś w siatkówkę, to dopiero potrafi zmęczyć.
- To prawda, nie grałam- przyznałam, wzruszając ramionami.
- Żartujesz sobie ze mnie...- podparł się na łokciach i popatrzył na mnie spod byka.
- Nie żartuję. Nie umiem odbić piłki, nie znam do końca zasad i nigdy nie widziałam meczu w całości- wyjaśniłam szybko.
- Nigdy? Nic?- jego głos już bardziej przypominał pisk.
- Nic a nic- potwierdziłam.
- Ale jak?! Stop w szkole jest siatkówka! Musiałaś się coś uczyć!- szukał iskierki nadziei.
- Jak była na w-fie siatkówka to siadałam na ławce. Nie zmusili mnie nigdy, żeby odbić piłkę.
- Ale dlaczego?
- Powiedzmy, że po prostu nie przepadam za siatkówką- oznajmiłam, patrząc w podłogę.
- Ranisz mnie! Nie! Nie ma zgody na takie cosie!
- Cosie?
- No nie do końca wiem jak nazwać to co ty wyczyniasz! Przecież, przecież...- próbował znaleźć słowa, ale zwyczajnie mu ich brakowało. No cóż szok to szok. Jeśli, by się dowiedział, że na dodatek jedynym siatkarzem, którego toleruje jest on, to nie chce wiedzieć, co by się działo. Dlatego zamknęłam buzię na kłódkę, nie wywołując lawiny zbędnych pytań.
- Arturek, no tak to w życiu bywa.
- Nie zgadzam się!- zaprotestował po raz kolejny.- To się w ciągu najbliższych kilku miesięcy musi zmienić.
- A to niby czemu?
- Nie będzie nasze dziecko wychowywane w nienawiści do siatkówki.
- Jeśli mi podasz jakiś argument, który mnie przekona chociaż do pomyślenia o zmianie zdania, to możemy negocjować.
- A żebyś wiedziała, że ci podam- oznajmił, a ja popatrzyłam na niego wyczekująco.- Ale podam go nie dziś tylko w najbliższym czasie- wzruszył ramionami i wrócił do oglądania telewizora, od czasu do czasu kręcąc głową z niedowierzania. W duszy życzyłam mu powodzenia w szukaniu, nie wiedział na jaką trudną misję się porwał.

   Okres przedświąteczny to jeden z najbardziej znienawidzonych przeze mnie okresów w roku. Jednym słowem po prostu go nienawidziłam. To nie był czas radości, pojednania, a raczej fałszu, bólu, poczucia niesprawiedliwości. Jeśli ktoś jest szczęśliwy to jest szczęśliwy przez cały rok. Tym, których los mniej hojnie obdarzył, przysparza jeszcze więcej cierpień niż przez resztę dni w roku. Gdy brak wyjątkowej okazji można zająć się zwykłymi sprawami, które w czasie świat wydają się po prostu śmieszne i bezsensowne. Ludzie ulegają temu klimatowi i tylko utrudniają całą sprawę.
- Wiesz tak sobie myślałem, że może pojedziesz na święta ze mną?- spytał niepewnie Szalpuk.
- To nie jest najlepszy pomysł. Ale dziękuje, że o mnie pomyślałeś.
- Tak głupio, żebyś tak sama tu siedziała- próbował mnie przekonać.
- Jestem dużą dziewczynką i już nie raz zostawałam na noc sama.
- Teraz to co innego... Są święta- powiedział wlepiając wzrok w podłogę.
- Ja tego tak nie odbieram. Nie masz się o co martwić.
- Świąt też nie lubisz?- spytał, a ja wzruszyłam ramionami.- Rozumiem, ale jakbyś zmieniła zdanie to wiesz...
- Wiem, wiem, dzięki.

   Nie zmieniłam zdania. Miałabym się pchać do obcych mi ludzi, ciągle się pilnować, a najlepiej w ogóle nie odzywać, żeby przypadkiem niczego nie chlapnąć. Zdecydowanie to nie było dla mnie.
- To ostatnia szansa, żeby wziąć udział w niesamowitej podróży do wnętrza Ziemi, a konkretnie do Olsztyna!- krzyknął siatkarz z korytarza.
- Wciąż nie zmieniłam zdania- oznajmiłam, śmiejąc się pod nosem i opierając o ścianę.
- Warto próbować. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia- odpowiedziałam i zaczęłam iść w kierunku salony, ale nieoczekiwanie przyjmujący złapał mnie za nadgarstek, przyciągnął do siebie, a następnie zamknął w niedźwiedzim uścisku. Po kilku sekundach mnie uwolnił i szybko opuścił mieszkanie.
I tak zostałam sama. Powtarzałam sobie, że to nic takiego, że gdybym nie uciekła to w tym momencie chciałabym popełnić samobójstwo widelcem o ile bym się pojawiła na  wigilii. Tak było każdego roku. Wszyscy zaliczali się do grona szczęśliwej, idealnej familii tylko ja byłam na uboczu. Zawsze Antonina psuła święta, magiczną atmosferę, strzelała fochy, nie potrafiła się zachować i nie pasowała to bajecznego obrazka rodziny.  Jednak czułam małe ukłucie w sercu na myśl, że Szalpuka nie było obok. Mógł po prostu siedzieć ze mną na kanapie i się nie odzywać, wystarczyło by mi to, że jest obok. I tak oto w smutku zajadałam przed telewizorem popcorn,oglądając Kevina i  wyklinając w myślach Boże Narodzenie. Na szczęście po godzinie dwudziestej drugiej zmorzył mnie pół sen, który przerwał moje rozważania na temat własnej niedoli. Zachowałam pewną świadomość, ale nie byłam zdolna do takich ciężkich rozważań. Jednak zerwałam się na równe nogi, gdy usłyszałam jak ktoś szpera przy zamku w drzwiach. Pobiegłam na paluszkach do kuchni i wyciągnęłam z szuflady największy nóż. Nie mogłam oddać mieszkania bez walki i w myśl tej idei, czekałam pod drzwiami z uniesionym ostrym narzędziem. Klamka opadła w dół, drzwi się powoli otworzyły, a jakaś postać wsunęła się delikatnie wgłąb mieszania.
- Aaaa!- wrzasnęłam i ruszyłam do ataku, ale złoczyńca złapał mnie za nadgarstki i zapalił światło.
- Co ty robisz?!
- Szalpuk! Co ja robię? Czemu ty się tak skradasz! Myślałam, że to jakiś bandzior.
- Mów sobie co chcesz, ale jak dla mnie w święta nikt nie powinien być sam- oznajmił, a ja się uśmiechnęłam lekko pod nosem.- Idź do salonu bo zepsujesz niespodziankę!- warknął.
- Jaką nie.. Okej, idę. Nie patrz tak!- uniosłam ręce w obronnym geście i poszłam z powrotem na kanapę. Po kilku minutach do salonu przyszedł siatkarz z brodą i czapką Świętego Mikołaja. Na jego widok nie mogłam powstrzymać parsknięcia śmiechem.
- Ho, ho, ho! Czy są tu jakieś grzeczne dzieci?- Z czerwonego worka wyciągnął zapakowany prezent i wręczył mi go.
- Dziękuje, ale ja dla ciebie nic nie mam...- zmieszałam się trochę. Usiadł obok mnie i ściągnął przebranie.
- Tutaj- wskazał palcem na swój policzek.
- Dziękuje-  powtórzyłam i dałam mu buziaka.
- Ale otwórz no!
- Dobra! Nie krzycz kurde!- szybko pozbyłam się papieru i zajrzałam do środka pudełka.- Aaa! Kocyk z głową Olafa! Dziękuje!- rzuciłam się  mu na szyję i mocno przytuliłam.
- Cieszysz się?
- No, jasne! To najlepszy prezent jaki w życiu dostałam! Boże, człowieku jak ja cię uwielbiam!
- A nie mówiłem, że z ludźmi w święta raźniej?
- Mówiłeś, mówiłeś- przyznałam mu racje i ponownie rzuciłam mu się na szyję, tuląc mocno.- Mam ochotę wyprzytulać cię na śmierć.

***
Za dużo tej sielanki, w następnym rozdziale będzie trzeba coś pokomplikować :) Przepraszam, że rozdział tak późno, co prawda powstał wczoraj, ale dzisiaj z samego rana zerwali mnie z łóżka i dopiero teraz znalazłam czas. Także za błedy i inne niedogodności przepraszam <3
Rozdział dla aguśki, za ostatnie małe porady dotyczące czytania "Lalki", ale niestety muszę znać szczegół takie jak konkretne przykłady ubrania Izabeli Łęckiej bo jeśli nie powiem jakiego dnia jakie majtki miała na sobie to znaczy, że nie czytałam lektury xd
Do soboty ^^