Strony

sobota, 26 marca 2016

Rozdział 12

   Choroba sieroca. Najgorsze zło jakie się może przytrafić człowiekowi. To taki stan, kiedy nieoczekiwanie potrzebujesz obok siebie kogoś i to nie byle kogo. Wtedy właśnie marzysz o tej jednej, wyjątkowej osobie, dodającej otuchy, w którą możesz po prostu się wtulić. To taka choroba, gdzie człowiek czuje się okropnie osamotniony i nie ma ochoty na nic. Co do czasu, to zależy on od siły z jaką ten syndrom oddziałuje na człowieka. Można złapać chwilowy dołek, jak i również wpaść w melancholijny stan, utrzymujący się tygodniami. U mnie zawsze był to okres kilku dni. Po wykańczającym leżeniu i wpatrywaniu się w kanapę, postanowiłam zrobić coś ze swoim życiem i wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza. To był wielki błąd, gdyż udałam się do parku, w którym roiło się od zakochanych par. I tego dnia im zazdrościłam mimo, że każdego innego rzygałam tymi pocałunkami co 3 sekundy, wiecznym obściskiwaniem się, czy biadoleniem jakiś "romantycznych i słodkich słówek". Pamiętam jak w szkole nie mogłam patrzeć na gruchających rówieśników, którzy zajmowali się sobą na każdej przerwie, a ich widok budził we mnie albo odruch wymiotny albo śmiech. Tak mi już zostało, aczkolwiek choroba sieroca rządzi się innymi prawami. Podczas jej trwania takie tanie gesty nie wywoływały u mnie odrazy, ale raczej uczucie tęsknoty.
Miałam w swoim niezbyt długim życiu i takiego adoratora, który był typową kleją, ale nie wytrzymałam nawet kilku dni. Może związek oparty na takich zasadach nie był dla mnie, może taka miłość mi nie odpowiadała, a może to po prostu nie trafiłam jeszcze na taką osobę, z którą by to zadziałało.
   W związku z moim nadzwyczajnym stanem, mieszkanie bez Szalpuka wydawało mi się stanowczo za duże. Nie mam pojęcia dlaczego akurat tym razem przykuło to moją uwagę. Przecież już niejednokrotnie wyjeżdżał, zostawiając mnie samą. Ale przez praktycznie ostatnie dwa tygodnie był w domu i przyzwyczaił mnie do swojej obecności. Co prawa wkurzającej, ale jednak obecności. Chodziłam więc od kąta w kąt nie mając się do kogo odezwać, ani kogo podenerwować, pogarszając tylko tym swój humor. Mojego stanu nie poprawiło wyjście do ginekologa. W poczekalni mnóstwo zakochanych w sobie par, matek z córkami, sióstr, braci i ja... Sama... Dziękowałam wszystkim świętościom, kiedy nadeszła moja kolej.
- Witam, dzisiaj bez nikogo?- spytała ginekolog.
- No tak- zmieszałam się odrobinę.
- Kilka dni i wygląda pani o niebo lepiej. Jednak myślę, że dobrze by było jakby udała się pani do szkoły rodzenia.
- Do szkoły rodzenia?- wydukałam zdziwiona.
- No tak, dużo się tam pani nauczy, i też pokażą pani nie męczące ćwiczenia, które też poprawią pani stan- uśmiechnęła się ciepło.
- Mam tam iść?
- Tak- zaśmiała się, widząc moją minę.- Będzie fajnie- przekonywała i wręczyła ulotkę. Podziękowałam cicho, niezbyt zadowolona z wizyty i czym prędzej opuściłam ośrodek, kierując się do mieszkania, mając dość widoku świata. Będąc na osiedlu, czekał mnie tylko jeszcze jeden wróg do pokonania- schody. Moje wchodzenie na górę zawsze trwało przynajmniej pięć minut. I nie posiadałam się nigdy z radości, kiedy dotykałam klamki do naszego mieszkania.
- Dzień dobry, jak samopoczucie?- spytała moja ukochana sąsiadka z nienaturalnie szerokim uśmiechem.- Wszystko w porządku u was? Słyszałam ostatnio jakieś krzyki?- spytała, przypatrując mi się badawczo i podlewając tego wielkiego badyla na naszej klatce.
- Wszystko w porządku- powiedziałam na odczepne i weszłam do mieszkania. Chciałam jak najszybciej zakończyć rozmowę, ale niestety, praktycznie wepchała się między drzwi.
- Może powinniście iść do terapeuty?
- Dziękuje za fantastyczną radę- odpowiedziałam z udawanym entuzjazmem i zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem, zamykając je dokładnie na klucz. I wtedy zaświtał mi w głowie plan... A jakby tak... Podtruć tą jej roślinkę? I tak zabiera za dużo przestrzeni. Uśmiechnęłam się na samo wyobrażenie sobie jej miny, gdy zobaczy uschnięte zielsko. Zaśmiałam się pod nosem i poszłam przed telewizor, czekając cierpliwie na osłonę nocy. Nikt nie mógł mnie przyłapać.
   Grubo po północy patrzyłam przez wizjer, czy teren jest czysty, mając w ręku butelkę, w której był domestos rozpuszczony w gorącej wodzie. Przekręciłam zamek i poczekałam dla pewności jeszcze chwilę. Następnie otworzyłam drzwi i podreptałam szybko wlać do doniczki zabójczą dla kwiatka ciecz. Po wykonaniu zadania wycofałam się po cichu w bezpieczne cztery kąty i dopiero w nich miałam odwagę na cichy śmiech. Zadowolona z siebie poszłam spać, nastawiając budzik na wczesną godzinę ranną, aby na sto procent nie przegapić momentu, w którym sąsiadka odkryje zbrodnie. Dlatego też wstałam, kiedy było jeszcze kompletnie ciemno, zrobiłam sobie picie, jedzenie i siedziałam na poduszce przy drzwiach, czytając książkę i nasłuchując uważnie wszelkich oznak życia. Badyl tak jak chciałam, uschnął na amen,dostając taką ilość niszczącej dla niego substancji. Zrywałam się na każdy szelest, każde tupnięcie, ale z przykrością stwierdzałam, że hałas był spowodowany przez nie tą osobę, której oczekiwałam. To zadziwiające co nuda potrafiła robić z ludźmi. W końcu nadszedł ten wyczekiwany moment.
- Aaa!- krzyknęła cicho, a ja zatkałam sobie usta dłonią, powstrzymując chichot. W końcu zdarłam jej ten uśmieszek z twarzy.- Co? Jak?- pytała przestrzeń i oceniała szkody.- Kto to zrobił?- popatrzyła w moim kierunku i uniosła jedną brew w geście zamyślenia. Po kilku sekundach pokiwała głową i weszła z powrotem do swojego mieszkania. Miałam przekichane. Czułam, że rozpętałam wojnę, ale wtedy był czas na świętowanie wygranej bitwy.
   Tego samego dnia odrobinę zmęczona musiałam się udać zapisać do szkoły rodzenia i przyjść na pierwsze zajęcia. Nie mam pojęcia dlaczego, ale żywiłam nadzieję, że może nie będę tam jedyna samotna. Nadzieja matką głupich. Tylko ja wykonywałam te ćwiczenia sama. Nie wytrzymałam i zawinęłam się do domu o wiele wcześniej. Zwykle nie płacze, praktycznie nigdy mi się to nie zdarza, ale hormony ciążowe po raz kolejny dały o sobie znać i już przy bloku kilka łez pociekło mi po policzku. Na myśl jak ci ludzie oczekiwali tego dziecka, jak byli w to zaangażowani, jak się kochali... Było mi po prostu przykro. Nasze nie było oczekiwanie. Żadne z nas nie zaangażowało się w tą ciążę. Nie kochaliśmy się... Wszystko było nie tak jak powinno. W marnym nastroju weszłam do mieszkania, nie zwracając uwagi na to, że te drzwi były otwarte.
- O, cześć!- usłyszałam głos siatkarza z głębi mieszkania. Szybko otarłam łzy, by ten nic nie zauważył.
- Cześć, cześć i jak wynik?
- Wygraliśmy!
- Gratulacje- siliłam się na normalny ton.- Ja pójdę się trochę położyć.
- Wszystko okej?- spytał, przyglądając mi się.
- Tak, tylko się nie wyspałam- wyjaśniłam i wręcz uciekłam do swojego pokoju. Przebrałam się w spodenki i bluzę, włączyłam bajkę na pocieszenie i położyłam do łóżka, szczelnie owijając się kołdrą. Nie bardzo mogłam skupić się na fabule, gdyż wciąż byłam przygnębiona wydarzeniami z przed kilku godzin. Po niecałej godzinie usłyszałam ciche pukanie.
- Proszę- zawołałam cichym głosem.
- Mogę?- spytał Szalpuk, a ja pokiwałam głową.- Mam coś na te twoje smutki- powiedział wesoło, wchodząc w głąb mojej sypialni.- To kotlet- wyciągnął talerz zza pleców.- I to spalony.
- Spalony?-spytałam z nadzieją, podrywając się do pozycji siedzącej. Pokiwał entuzjastycznie głową, wręczając mi moje ostatnimi czasy ulubione danie, siadając obok mnie. Wdzięczna zajęłam się zajadaniem smutków.
- Powiesz mi co nie gra? Nie wrzeszczysz, nie docinasz, zamykasz się, a to znaczy, że coś jest nie tak!- oznajmił odkrywczo.
- Byłam w szkole rodzenia z polecenie pani ginekolog i trochę dobiła mnie atmosfera. I nie wiem jak tam znowu pójdę. To pewnie przez te hormony nie ma się co martwić. Przejdzie mi- uśmiechnęłam się do niego.
- W ogóle nie wiesz co się stało z kwiatkiem naszej sąsiadki?- spytał po krótkiej chwili ciszy. Skuliłam się w sobie, nie umiejąc zaprzeczyć.- Wiedziałem! Po prostu wiedziałem! Dlaczego?
- Oj, zasłużyła sobie!- broniłam się.- Była dla mnie wredna.
- A nie było na odwrót?
- Ja była wredna, dlatego że to ona zaczęła i zasłużyła na taką zemstę!- warknęłam.
- Jak dobrze być w domu- odetchnął z ulgą, słysząc mój ton.- To jaką bajkę oglądamy?

   Dwa dni później ponownie musiałam pojawić się w szkółce na zajęciach. Nie śmiałam prosić współlokatora o towarzystwo z kilku powodów. Po pierwsze to nie było w moim stylu. Po drugie to byłoby niezręczne. Po trzecie był na treningu. Dlatego przyszłam na ostatnią chwilę i zajęłam możliwie jak najbardziej odosobnione miejsce.
- Dzień dobry, wszystkim!- przywitała się instruktorka.- Może zaczniemy standardowo?- Jak na zawołanie kobiety przyjęły odpowiednie pozycje, a partnerzy asekurowali je, obejmując delikatnie od tyłu. Wzięłam głęboki wdech, starając się uspokoić, ale mimowolnie zrobiło mi się smutno. W tej chwili drzwi się otworzyły i nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie- Szalpuk odszukał mnie wzrokiem i szybko do mnie podszedł. Nie mogłam ukryć uśmiechu i uczucia wzruszenia, które rozlało się na mojej duszy. Domyślił się o co chodziło. Przyszedł. Zależało mu. Poszedł za śladami innych panów i objął mnie delikatnie.
- Dziękuje- powiedziałam cicho i odważyłam się pocałować go w policzek. Jednak nie byłam sama.

***
Dziękuje za wszystkie nominacje do LA :) Odpowiem na wszystkie pytania, kiedy znajdę trochę czasu, bo niestety musze tracić czas i drugi raz czytać "Lalkę" bo podobno nie czytałam -.-.
Dla Was w każdym razie życzę Wesołych Świat i przystępnych nauczycieli :)
Do soboty mam nadzieję <3

sobota, 19 marca 2016

Rozdział 11

   Siedziałam wygodnie, rozłożona na kanapie, w pełni zadowolona z przebiegu dnia. Miałam wolne w pracy, w związku z czym mogłam pozwolić sobie na obijanie. Jednak mój spokój został zakłócony przez pewnego osobnika, który wtargnął do mieszkania, zaznaczając swoją obecność przez trzaśnięcie drzwiami. Wychyliłam się nieznacznie, aby sprawdzić co nim kierowało. Minę miał nie za ciekawą. Zrzucił torbę z ramienia na środku korytarza i nie ściągając kurtki zamknął się w swojej sypialni. Po chwili słychać było tylko upadające ciało na łóżko. Zdziwiona tym zachowaniem, poszłam sprawdzić co się właściwie takiego stało. Właściwie to do ruszenia tyłka z miękkiego siedzonka, zmusiła mnie moja wścibskość i chęć wiedzenia wszystkiego.
- Artur?- zapukałam, a po kilku sekundach kiedy nie odpowiadał uchyliłam lekko drzwi. Jego zwłoki zajmowały cały materac.- Co ci jest?
- Kobieto, daj żyć- mruknął. Inni by odpuścili, ale ja nawet w perspektywie czyhającego niebezpieczeństwa parłam naprzód.
- Powiedz mi!- zażądałam, siadając obok niego.
- Miałam na treningu zajebisty wycisk jako jedyny z całej drużyny. A dlaczego? Bo zaspałem!- mówił coraz głośniej, a ja kuliłam się w sobie, spodziewając się jaka będzie dalsza puenta.- A dlaczego zaspałem?! Bo komuś się zachciało spaghetti, po które jeździłem do 4 rano i ten ktoś i tak go nie zjadł! Więc ciesz się kobieto, że jestem tak wykończony, bo inaczej nie chcesz wiedzieć co bym z tobą zrobił!
- Arturek!- sprzeciwiłam się.- No nie obrażaj się- dźgnęłam go palcem, ale nie zareagował.- Arturek- pisnęłam i położyłam się na jego plecach, właściwie się do niego tuląc.- No, przepraszam no. Ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że chciałam po ten sos iść sama i cichaczem wymknąć się z domu, a ty mnie zatrzymałeś i kazałeś się zabrać więc nie możesz być zły!
- Nieważne. Nie mam siły się mścić- powiedział, a ja zadowolona z działającej taktyki " na ofiarę" chciałam wyjść, ale uniemożliwił mi to, przytrzymując ręce.- Nie idź- poprosił.- Plecy mnie mniej bolą jak tak leżysz- wytłumaczył się. Uśmiechnęłam się pod nosem i poczułam rozlewające się ciepło w klatce piersiowej. Grunt, że już się nie gniewał.

- Tośka potrzebuje cię tu!- krzyczał jeden kucharz. Otarłam pot z czoła i przewróciłam z niedowierzaniem oczami. Jeszcze nigdy nie mieliśmy takiego ruchu. Miałam pomagać wszędzie, nie wyrabiałam się z niczym i na dodatek od samego rana nie czułam się najlepiej.
- Nie roztroję się!- warknęłam.
- Kochana moja, musisz!- zaśmiał się Henio.- Tak właśnie funkcjonuje ten świat.
- Nie gadamy, pracujemy! Tośka! Tośka?- szef kuchni, spojrzał na mnie, trzymającą się kurczowo blatu. Zrobiło mi się niewiarygodnie słabo. - Wszystko gra?
- Tak, tak! Już się biorę do pracy- powiedziałam bez większego przekonania.
- Idź odpocząć, a najlepiej zadzwoń po tego swojego, żeby zabrał cię do lekarza.
- O esu! Nie ma takiej potrzeby!
- Henio- szef kuchni kiwnął na swojego podwładnego głową, a ten przytaknął i zniknął na kilka minut. Powinno to wzbudzić moje podejrzenia, ale nieświadoma ja dalej sobie pracowałam.
- Może napij się czegoś? Ziółek albo coś?
- Co żeście się we trzech tak na mnie uwzięli dzisiaj?
- Kochana, ciąża to nie są żarty! Mówią ci to ojcowie!
- Jeszcze ciebie tutaj brakowało- powiedziałam do kelnera, który dopiero wszedł do kuchni.
Po powrocie Henia każdy zajął się swoim zakresem obowiązków i byłam pewna, że po prostu sobie odpuścili. Oczywiście jak się potem okazało byłam w wielkim błędzie. Zrozumiałam to, kiedy w drzwiach zobaczyłam Szalpuka, przyprowadzonego przez Igora.
- Zbieraj się- wręcz rozkazał.
- Co ty tu robisz? Nie widzisz, że jestem w tak jakby pracy?
- Widzę, że jesteś tak jakby w pracy i wiem, że tak jakby coś jest z tobą nie tak. Bierz rzeczy jedziemy do lekarza.
- W ogóle skąd ty...- nie dokończyłam pytania, gdyż w głowie znalazłam odpowiedź. Odwróciłam się w stronę głównego podejrzanego, świdrując go nienawistnym spojrzeniem.- Henryk!- syknęłam.
- Co ty się tak dzisiaj drzesz?- zaśmiał się.
- Spokojnie, idzie się przyzwyczaić- wzruszył ramionami Artur.
- Ja mu kazałem. Masz iść do lekarza- oznajmił mój szef. Co mi pozostało? Strzelić focha i pójść po rzeczy.

- Pani Antonino!- zaczęła lekarka.- Dobrze, że robiliśmy niedawno badania krwi i mam wyniki! No pani po prostu o siebie nie dba! Czy pani nie rozumie, że odżywianie się, odpoczynek jest bardzo ważne podczas ciąży? Wypisuję L4.
- Ale...
- Żadnego "ale". A pan przypilnuje, żeby dzisiaj po przyjściu do domu po prostu leżała- zwróciła się do siatkarza, który patrzył na mnie z miną " a nie mówiłem?". Miałam dość na samą myśl o wykładzie, który mnie czeka, gdy tylko wyjdę z gabinetu doktorki.
- A mówiłem, że ostatnio gorzej wyglądasz? Mówiłem? Mówiłem. A mówiłem, żebyś nie jadła tych wszystkich fast foodów bo to ci zaszkodzi? Mówiłem? Mówiłem!
- Esu... Dobra... Nie krzycz na mnie bo się denerwuje!- wykorzystałam swoje położenie, co poskutkowało, gdyż chciał mnie zripostować, ale jedyne co zrobił to zacisnął usta. Dalszą drogę przebyliśmy w milczeniu. Po przekroczeniu progu zostałam oddelegowana do leżenia pod kocem przed telewizorem. Niby, kiedy nie musisz nic robić, to należałoby się cieszyć. Jednak ja nie patrzyłam na tą sprawę pod kątem, że mi nie wolno nigdzie się ruszyć.
- Arturek, ale przecież ja się tu zanudzę na śmierć!- poskarżyłam się.
- No to się zanudzimy- powiedział lekceważąco, stawiając na stole kubek z herbatą.
- Zanudzimy?
- No, jak mus to mus- wzruszył ramionami.
- Akurat- prychnęłam.- Nie udawaj, że siedzenie przy tak ważnej osobistości cię nie cieszy.
- Ważna osobistości, co oglądamy?
- Bajkę!- zaklaskałam w dłonie jak małe dziecko.
- Bajkę?- zdziwił się.
- No co się patrzysz tak na mnie?
- Lubisz oglądać bajki?
- Tak! Wiem, wie, jestem dorosłą kobietą i bla bla bla, ale bajki są super i zawsze mają mądre przesłania i kończą się istotną puentą- broniłam się.
- Zgadzam się. Też je lubię oglądać- oświadczył, drapiąc się po głowie.
- Jak to?
- No normalnie! Nawet nie wiesz jak się z tym kryłem, żebyś nie widziała!
- Czyli, co? Bajka?
- Bajka!- zgodził się.- A widziałaś...- i tak zaczęła się nasza wielogodzinna konwersacja na temat wspaniałego świata bajek. Kto by pomyślał, że dogadamy się w jakiejś kwestii. Zrobiliśmy sobie mały maraton, który skończył się zdecydowanie za szybko. Szalpuk poszedł pod prysznic, gdyż wcześnie rano razem z drużyną ruszali na mecz wyjazdowy.

- Nie wiesz, gdzie moja torba?-spytał się rankiem, pokazując się bez koszulki. Nie wytrzymałam. Naprawdę jak na siebie i swoje możliwości, a także charakter bardzo długo powstrzymałam się bez komentarza.
- Czy ty musisz mi to robić?
- Ale co?- powiedział zdezorientowany.
- Paradować taki nagusieńki!
- Nie jestem nagusieńki.
- Ale bez koszulki! I ja ci chciała tylko przypomnieć, że jestem w ciąży!- uderzyłam ręką o szafkę.
- A co to  ma do rzeczy?- spytał jawnie się ze mnie naśmiewając.
- A to, że kobiety w ciąży są napalone jak ruski czołg więc jeśli nie przestaniesz uwydatniać rano i wieczorem tych mięśni to kiedyś na serio nie wytrzymam i się na ciebie rzucę! A torbę masz za szafą w salonie!- warknęłam.
- Dobra, dobra! Przekonałaś mnie! Już zakładam!- jak powiedział tak zrobił. I nieoczekiwanie znalazł się blisko mnie, dłonie kładąc na blacie, zagradzając mi w ten sposób drogę ucieczki.- Przecież nie chcemy, żebyś się na mnie rzuciła- nachylił się nade mną, unieruchamiając mnie swoim spojrzeniem.- Jeszcze, by nas czekała jakaś niezapomniana noc. A nie chcemy tego, prawda?- zapytał. Założył mi pasmo włosów za ucho, przy okazji pieszcząc delikatnie palcami mój policzek. Nie miałam pojęcia w co się bawił, ale ta gra sparaliżowała nie tyle moje ciało, co moje myśli. Był za blisko. Wystarczyłoby stanąć na palcach, nieco bardziej podnieść głowę... Jednak czekałam na jego ruch choć wszystkie zmysły były nastawione na jedno...- Do zobaczenia za dwa dni- pożegnał się i po chwili go nie było w mieszkaniu. Zostawił mnie samą z przyspieszonym oddechem i mocno bijącym sercem, zastanawiając się co się właściwie takiego stało.

***
Możliwe, że moja "kariera" blogowa dobiega końca. Pierwszy raz w życiu istnienie bloga jest pod znakiem zapytania.
Dziękuje za wszystkie nominacje do LA. Odpowiem na pytania, kiedy tylko znajdę czas :)

sobota, 12 marca 2016

Rozdział 10

   Tak jak się spodziewałam, nie było nam łatwo. Mieszkanie z kimś wcale nie jest taka prostą rzeczą jaką mogłoby się wydawać. Musisz akceptować czyjeś wady, musisz ciągle szukać kompromisów. Od współlokatora tak naprawdę nie ma ucieczki i dlatego jedyna możliwa opcja do prowadzenia pokojowego życia to dogadanie się. O wiele wygodniej jest, gdy jedna strona potrafi odpuścić, ale gorzej, kiedy spotkają się dwa silne, nieustępliwe charaktery, które nie przywykły do porażki. Stąd w naszych wynajętych czterech kątach słychać było ciągłe wrzaski. Ale mimo tych ciągłych kłótni jakoś żadne nie zamykało się w pokoju, tylko raczej przebywaliśmy w salonie. Niby mogłam siedzieć swojej sypialni i wychodzić tylko wtedy, kiedy było to konieczne, jednak coś nie uśmiechało mi się siedzieć samej, gdy obok był taki ktoś.
Stała się rzecz dziwna, gdyż po raz pierwszy w życiu moje zachowanie stało się dla mnie czymś kompletnie niezrozumiałym. Odkąd pamiętałam nie ciągnęło mnie do spędzania czasu z drugim człowiekiem. Owszem miałam znajomych, ale tylko znajomych. Typowe pieprzenie, że każdy potrzebuje przyjaciela, było dla mnie tylko pijackim bełkotem. Ja dzieliłam świat na samowystarczalnych oraz tych, co sami nie dają sobie rady i szukają oparcia w innych. Innymi słowy, byli ludzie silni i słabi. Ja oczywiście siebie zaliczałam do tych lepiej przystosowanych do dzisiejszego świata- niezależnych. Dlatego znałam kilka osób, z którymi chodziłam na imprezy, ale kierowała mną potrzeba zabicia czasu, a nie niepotrzebnego gadania.
   Jednak ludzkie poglądy wciąż ulegają ewolucji. Nawet osoba tak mocno trzymająca się swoich przekonać jak ja, musiała co nieco zmienić. Zaczęłam na wspólne spędzanie czasu patrzeć inaczej. Wmawiałam sobie, że tak naprawdę spędzam z siatkarzem czas tylko z nudów. Ale prawda była taka, że nie znałam powodu, przez który ciągnęło mnie w jego stronę. Powoli rozumiałam powody, dla których ludzie chcą po prostu pobyć w swoim towarzystwie. Sam ten fakt, że zaczęło mi się to podobać, wpędzał mnie w panikę, bo kiedy dopuszczasz do siebie ludzi, zawsze, prędzej czy później, spotka cię rozczarowanie. Nie ma ludzi niezawodnych i ja dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Wiedziałam też, że jeśli u mnie ktoś sobie nagrabi to miał niemal pewność, że nie ma do mnie powrotu. Mimo tej wiedzy, nie zaprzestawałam co dnia wpędzać się w sidła. Spędzanie z przyjmującym czasu sprawiało mi przyjemność, choć codziennie wywoływał we mnie chęć mordu...
- Artur!- warknęłam z kuchni, patrząc na pusty garnek po sosie od spaghetti.
- Co się drzesz?- spytał znudzony. Fakt, że mój podniesiony ton głosu nie zrobił na nim żadnego wrażenia, powinien już sugerować jak często go używałam.
- Powiesz mi, dlaczego tutaj nie ma tego co tu było?!
- Emmm? Bo zjadłem?- wzruszył ramionami.- Ale tam była tylko marna resztka.
- Ja ci dam marna resztka ty głąbie ty!
- Uspokój się- wywrócił teatralnie oczami.- Przecież możesz zjeść coś innego.
- Ja muszę zjeść TO spaghetti!
- Wciekasz się o spaghetti ze słoika, które nie powala na kolana?
- Przeprasza bardzo, skoro nie powala na kolana to po cholerę żeś to zjadł?!
- Kupię ci z samego rana, ale już nie krzycz, bo sąsiedzi się znowu zlecą.
- Z samego rana?- spytałam dla pewności już łagodnym głosem.
- Słowo-  obiecał.
- Ale z samego rana- przestrzegłam.- Tylko musi być koniecznie to i żadne inne. Weź sobie słoik na wzór- powiedziałam wymijając go.
- A ty gdzie?
- Idę spać, bo jedyne o czym teraz myślę to spaghetti więc lepiej, żeby było już rano.
Mimo mojego silnego postanowienia nie mogłam zasnąć. Kręciłam się z boku na bok, licząc w myślach, na głos barany, owce i kangury, ale koniec końców poddałam się, widząc, że próbuję bezskutecznie usnąć, którąś godzinę. Znałam przyczynę. Wiedziałam, że nie usnę póki nie zjem tego na co mam ochotę. Myśl o jedzeniu upragnionego dania sprawiła, że poranek stał się dla mnie zbyt odległą przyszłością. Westchnęłam zrezygnowana i wstałam z łóżka. Na paluszkach przeszłam przez korytarz, nie chcąc obudzić siatkarza. Starając się być jak najciszej, ubrałam buty.
- Co ty robisz?- usłyszałam ni stąd ni zowąd.
- Aaaa!- krzyknęłam, i krzyczałabym dalej, gdyby nie przyjmujący, który zakrył mi usta swoją dłonią.
- Cicho!- skarcił mnie.
- Zwariowałeś?!- skarciłam go szeptem.- Myślałam, że zawału dostanę.
- Dokąd ty się wybierasz?
- Po słoik swojego spaghetti-  powiedziałam, zmykając oczy, wiedząc jaki wykład o odpowiedzialności, niebezpieczeństwach i dbaniu o siebie usłyszę. I rzeczywiście. Nie pomyliłam się. Choć starałam się słuchać tego co ma Szalpuk do powiedzenia, nie pamiętam ani słowa z jego monologu.- Przykro mi, ale mój mózg nie może pozwolić mi na zaśnięcie póki nie zjem tego co chcę- wzruszyłam ramionami.- Także jeśli będziesz taki dobry i usuniesz mi się z drogi będę wdzięczna- uśmiechnęłam się krzywo.
- Poczekaj, zajedziemy po ten pieprzony sos- mruknął niezadowolony.
- Przecież mogę sobie zajść... Dobra!- uniosłam ręce w geście kapitulacji, widząc jak otwiera usta, by mi prawić kazania.- Tylko nie zaczynaj znów o gwałcicielach, złodziejach, poronieniu i wszystkim innym o czym muszę wysłuchiwać od ciebie w takich sytuacjach.
   Czekałam przy drzwiach niczym obrażona nastolatka, której nie chce pozwolić iść na imprezę ojciec. Gdy już dostałam pozwolenie na opuszczenie mieszkania w dalszym ciągu miała ofucałą minę. Atmosfery nie poprawiał fakt, że Artur też nie był do końca zadowolony z tego, że musi ze mną jeździć po sklepach. Pojechaliśmy do pierwszego otwartego, ale nie było w nim upragnionej rzeczy. I dlatego pojechaliśmy do drugiego supermarketu, a potem trzeciego i przyszła kolej na czwarty, ale też z marnym skutkiem. Aż szok, że tyle sklepów całodobowych było w Radomiu, nie licząc oczywiście monopolowych.
- Czy to musi być naprawdę naprawdę naprawdę ten?
- Taaaak!- powiedziałam, płaczliwym głosem.- Ten i żaden inny. Mówiłam ci, ż...
- Tak wiem! W ciąży już tak jest i kiedy twój żołądek domaga się czegoś konkretnego to gardzi wszystkim innym nawet daniami z restauracji Wojciecha Modesta Amaro- przerwał mi znudzony.
- No więc sam widzisz no!
- Może na stacji benzynowej będzie. Dobrze, że wzięliśmy ten słoik- mruknął pod nosem. Wyszliśmy z samochodu, kierując się do sympatycznie wyglądającej pracownicy stacji.
- Proszę niech mi pani powie, że ma pani dokładnie ten sos do spaghetti!- wręcz błagał kobietę Szalpuk wręczając jej słoik. Kasjerka wzięła go do ręki, przyglądając się nam podejrzliwie.
- Tak, jest- zapewniła go z nerwowym śmiechem po chwili.
- Dzięki Bogu, poproszę ze trzy słoiki.
Zaopatrzeni w pożądane produkty mogliśmy wrócić do domu. Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania dochodziła czwarta. Siatkarz położył reklamówkę na stole, a ja otworzyłam szafkę w celu zlokalizowania makaronu, ale mój wzrok natrafił na coś innego, a mianowicie pięknie prezentujący się słoiczek z masłem orzechowym. W ułamku sekundy porzuciłam marzenia o makaronie z sosem, na rzecz brązowego kremu.
- Ale co ty robisz?- zdziwił się mój współlokator.
- Kanapkę z masłem orzechowym- wzruszyłam ramionami.
- A spaghetti?
- Już nie mam ochoty- powiedziałam, czego chwilę później żałowałam. Twarz przyjmującego zrobiła się wpierw czerwona, potem fioletowa, a następnie purpurowa.
- Ty jesteś jakaś nienormalna! Idź się lecz!- stwierdził i tyle go widziałam. Trzasnął drzwiami od swojej sypialni i zapanowała cisza. O co mu chodziło?
***
Przepraszam, że tak późno, ale nie było mnie dzisiaj w domu, a po powrocie mój laptop stwierdził, że to dobry czas na przeprowadzenie aktualizacji, która trwała i trwała i trwała....
Myślałam, że nie zdążę, ale ból jak widać potęguje moją wenę więc macie dłuższy rozdział niż w zeszłym tygodniu <3
Do następnego <3

sobota, 5 marca 2016

Rozdział 9

- Otwieraj- zażądałam. Modliłam się w duchu, żeby to nie było jego dziecko. Mogło być każdego innego. Ale nie siatkarza i to nie takiego, który gra w reprezentacji. - I co?- ponagliłam go.
- Czekaj nie wiem gdzie to pisze...
- Nie, ja nie dam rady-stwierdziłam i wybiegłam z mieszkania.
- Tośka! No kurwa!- usłyszałam jeszcze. Nie zachowywałam się dorośle i odpowiedzialnie. Powinnam była tam zostać i wysłuchać "wyroku", ale tym wszystkim rządziły zbyt silne emocje, które przejęły kontrolę nad zachowaniem. Nie byłam w stanie stawić czoła sytuacji. Ważyły się moje losy. Miałam być wolna, a tymczasem wszystko prowadziło do tego, aby świat na nowo sobie o mnie przypomniał. Nie mogłam do tego dopuścić. Będąc już na zewnątrz budynku, rozglądnęłam się po osiedlu, czując, że ten świat jest dla mnie jednocześnie zbyt wielki, by się w nim odnaleźć, ale również zbyt mały by się w nim ukryć. Nie wiedząc co robić oparłam się o ścianę bloku i usiadłam na zimnym betonie. Po chwili drzwi od klatki ponownie się otworzyły.
- Tośka, co ty robisz?- usłyszałam wściekły głos Artura.
- Jak brzmi wyrok?- spytałam, nie patrząc na jego twarz. Nie odpowiedział mi. Westchnął i usiadł obok mnie. Przymknęłam oczy, starając się nie uronić ani jednej kropli łzy.- Powiedz to- zażądałam.
- Jestem ojcem- oznajmił bez emocji. A jednak... Do końca żywiłam nadzieję, że to nie on. Rzeczywistość zaśmiała mi się w twarz.Cóż za ironia losu...
- I co teraz?
- Dalej będziemy próbowali się nie pozabijać. Ale wracajmy do mieszkania bo się przeziębisz- zażądał. Wstał i chwycił mnie za rękę zmuszając do tego samego.
- O, dzień dobry!
- Dzień dobry pani Zagłębowska- odpowiedział Artur, ja tylko mruknęłam jakieś ciche powitanie pod nosem.
- Coś się stało?- spytała z uśmiechem, patrząc na nas. Posłałam jej nieufne spojrzenie. To był jedna z tych kobiet po czterdziestce, które zawsze ale to zawsze się do ciebie uśmiechały. Takie były dla mnie najbardziej podejrzane. Rozumiem być miłym i zadowolonym, ale bez przesady.
- Nie, dlaczego?
- Widać, że jesteście podenerwowani. A w pani stanie- zwróciła się do mnie- musi pani szczególnie na siebie uważać- powiedziała z uśmiechem, który miałam ochotę zedrzeć jej z twarzy.
-  Skąd pani wie?- spytałam, jednocześnie zwężając oczy w małe szparki.
- Jako nauczycielka biologii potrafię rozpoznać ciążowy brzuszek- zaśmiała się, a tymczasem ja w głowie dopracowywałam plan morderstwa.- Proszę o siebie dbać. Do widzenia- pożegnała się i po chwili straciliśmy ją z oczu.
- Czy ty to słyszałeś?- nie kryłam swojego oburzenia, kiedy szliśmy po schodach na nasze piętro.
- Ale co?- zdziwił się.
- Powiedziała mi tak po prostu, że jestem gruba!- syknęłam wściekła, otwierając drzwi do domu zbyt gwałtownie.
- Co?- zaśmiał się.- Powiedziała ci tylko, że widać ciążowy brzuch, ale przecież to wiadome, że prędzej, czy później by było go widać.
- Nie widać go jeszcze- pożaliłam się. Dobra może ostatnio i kupiłam spodnie o rozmiar większe, ale to nic nie znaczy!
- Co ty robisz?- spytał, widząc jak zaczynam ściągać spodnie, kierując się do swojego pokoju.
- Jak to co?- odwróciłam się do niego.- Udowodnię ci, że wcisnę się w stare dżinsy, a wtedy tobie i tej wrednej babie będzie po prostu głupio!- stwierdziłam pewnie i szybko poszłam poszukać odpowiedniej pary spodni.
- Tylko bez oszustw!- usłyszałam z salonu. Wzięłam głęboki wdech. Nie dość, że mnie obraził to jeszcze przy tym się świetnie bawił! Wcześniejsza histeria, a także napięta atmosfera związana z wynikami testu na ojcostwo, odeszła w zapomnienie. Teraz miałam ważniejsze zadanie. Z wielką pewnością siebie, zaczęłam zakładać spodnie, ale niestety. Materiał zatrzymał się przed biodrami i ani myślał ruszyć dalej. Pokręciłam z głową z niedowierzaniem. Z zaciśniętymi ustami próbowałam podciągnąć je jeszcze wyżej, ale ani drgnęły.
- I jak ci idzie?- dopytywał się Szalpuk.
- Nie poganiaj mnie, co?!- oburzyłam się. Siłowałam się i siłowałam, wciągałam brzuch, ale na nic się to nie zdało. Próbowałam założyć je nawet leżąc na łóżku, jednak oszukać prawdy się nie dało. Gdy postanowiłam się poddać, usłyszałam parsknięcie.
- I z czego tak rżysz?!- wściekła, patrzyłam z nienawiścią w oczach na siatkarza.
- Daj sobie spokój z tymi spodniami i zapomnijmy o sprawie- stwierdził wciąż się ze mnie śmiejąc. Mogłam sobie zaoszczędzić tego upokorzenia, ale oczywiście musiałam być uparta.- Idę na trening!- zawołał z korytarza, ale wciąż słyszałam jak się podśmiewuje pod nosem. Postanowiłam uwolnić się z przeklętych dżinsów, obiecując sobie w duchu, że jeszcze kiedyś dokonam zemsty.
***
Matura coraz bliżej w związku z tym nie będzie jakiś długich rozdziałów, chyba, że znajdę więcej czasu na co się zanosi ;/
Do soboty <3