Strony

sobota, 28 maja 2016

Rozdział 20

   Najbardziej ceniłam w sobie niezależność. Nie chodziło mi tu o samodzielność. Nie potrzebowałam nikogo zarówno do radzenia sobie z problemami jak i okazywania uczuć. Dzięki niej byłam odcięta od ludzi i częściowo od świata. Kłopoty? Nie istniały. Były tylko przeszkody, które łatwo było przeskoczyć. Nie miałam nic, a byłam panią życia. Po zamieszkaniu z Szalpukiem moja niezależność od uczucia poszła w las, ale wciąż czułam pewnego rodzaju siłę. Wystarczyło jedno spojrzenie intensywnie niebieskich oczu a cały grunt usunął mi się spod stóp. Strach przykuł mnie do ziemi i nie pozwolił ruszyć się nawet o centymetr. "- Uciekaj Tośka! Uciekaj!"- krzyczałam w myślach. Wyklinałam siebie za to, że nie sprawdziłam z kim dzisiaj mój siatkarz grał. Przez kilka minut patrzyliśmy na siebie z bratem jak zaklęci. Dopiero gwizdek kończący spotkanie nas otrzeźwił. Odzyskałam władzę w nogach. Odwróciłam się nie patrząc na Artura i pobiegłam do wyjścia. Kątek oka dostrzegłam jak siatkarz Skry rusza za mną w pogoń. Nie miałam praktycznie żadnych szans. Zdążyłam wybiec na parking, a potem silna, męska dłoń szarpnęła mnie za ramię.
- Tośka! Mam cię w końcu!
- Zostaw mnie!- warknęłam, wciąż się szarpiąc. Zdołał mnie odwrócić twarzą do siebie i dopiero wtedy dostrzegł mój mocno zaokrąglony brzuch.
- Jesteś w ciąży?!- Nie wiem czy był bardziej zaskoczony, czy wkurzony.
- Jestem! I co z tego?
- Co z tego?! Czy dla ciebie zawsze wszystko musi być takie łatwe!
- A co? Boisz się, że przyniosę wstyd wspaniałej rodzinie Winiarskich?! Nie obawiaj się! I tak świat nie wie o moi istnieniu!
- Przestań pajacować i wróć do domu! Wiesz co rodzice przeżywają?!
- A wiesz co ja przeżywałam przez te wszystkie lata?! Nie! Weź się ode mnie i spieprzaj do swojego idealnego życia!
- Tośka! Kurwa mać!
- Zostaw mnie! Świetnie sobie radzę i to bez was!
- Właśnie widać- powiedział puszczając mnie i znacząco patrząc na mój brzuch.- Z kim to?
- Z emigrantem! Kochamy się i za niedługo wyjeżdżamy do... Arabii Saudyjskiej! Rodzicom albo przedstaw tę wersje i powiedz, że będziemy żyć z handlu prochami albo powiedz, że umarłam. Chociaż nie! Po prostu mnie ignorujcie i pouczajcie! Ten jazgot usłyszę w każdym miejscu na świecie!- warknęłam i ruszyłam dalej przez parking.
- Stój!
- Bo co? Siłą mnie zatrzymasz? A może pójdziesz za mną? Wątpię, zaraz się zbieracie w drogę powrotną także adios!- machnęłam na niego ręką i poszłam w swoją stronę. Czułam na sobie jego wzrok. Nie mógł mnie zobaczyć z Arturem. Rozglądałam się za drogą szybkiej ewakuacji i dostrzegłam ją w taksówce. Szybko sprawdziłam stan pieniędzy w portfelu i wsiadłam do samochodu. Podałam kierowcy adres i prosiłam o szybkie dotarcie na miejsce. Wolałam wykluczyć wszelkie szanse Michała na śledzenie mnie. Chociaż, czy to byłoby aż tak trudne wytropić mnie w tak małym mieście?
- Należy się trzydzieści złotych- usłyszałam znudzony głos taksówkarza. Pośpiesznie podałam mężczyźnie banknoty i wręcz wybiegłam z auta. Wyciągnęłam komplet kluczy i rozglądając się sama nie za bardzo wiedząc za czym weszłam do klatki. Pierwszy raz tak szybko sama pokonałam schody wiodące na piąte piętro. Trzęsącymi się rękoma otwierałam mieszkanie, dopiero będąc już w nim poczułam namiastkę bezpieczeństwa. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Syknęłam i chwyciłam się za podbrzusze, czując dość silny skurcz. Zdenerwowanie związane ze spotkaniem z bratem było niczym w porównaniu ze strachem jaki odczuwałam na myśl o konfrontacji z Szalpukiem. Poszłam do sypialni i usiadłam na łóżku opatulając się kocem. Postanowiłam na siatkarza poczekać w ciszy. Każda sekunda wydawała się wiecznością. Nasłuchiwałam jego charakterystycznych kroków, ale w tle tykał tylko zegar. Po jak dla mnie za długim czasie usłyszałam dźwięk otwieranego zamka, trzask zamykanych drzwi, odłożenie torby treningowej, odwieszenie kurtki. Wszystkie czynności w tradycyjnej kolejności, ale wykonywane o wiele wolniej. Po chwili przyjmujący pojawił się w sypialni i usiadł na łóżku tuż obok mnie.
- Widziałeś wszystko?- spytał cicho,  a on w odpowiedzi pokiwał głową.- Powiedz coś... Cokolwiek...
- Co ci mam powiedzieć?- warknął.- Jak się czuje kiedy robisz ze mnie kretyna?!- podniósł głos i wstał.- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Przecież mówiłaś...
- Wiem co mówiłam!- przerwałam mu.- Tak zmyśliłam ci nazwisko, ale co to ma za znaczenie w tym momencie?!
- Co to ma za znaczenie?! No kurwa żadne! Tylko to, że jesteś siostrą jednego z najlepszym przyjmujących w kraju!
- Nie chcę nią być! O to w tym wszystkim chodzi! Wszyscy zawsze patrzyli na mnie przez pryzmat tego kim jest Michał! Jeśli ktoś mnie lubił to dlatego, że się dopasowałam, albo dlatego, że byłam z fantastycznej rodziny Winiarskich! Unikałam siatkówki jak ognia, bo nie chciałam być jak on! Chciałam, żeby ktoś w końcu mnie dostrzegł jako kogoś innego! A wszystko co robiłam było zbywane śmiechem! Wiesz jak to jest się wychowywać bez miłości? Bez akceptacji? Wiem, okłamałam cię, to nie było fair, przyznaję! Ale to po raz pierwszy w życiu dało mi szansę, żeby ktoś pokochał mnie za to jaka jestem, a nie skąd pochodzę! W ogóle chyba po raz pierwszy ktoś mnie pokochał...- dodałam już ciszej.
- Mogłaś mi spokojnie powiedzieć- zapewnił już łagodnym głosem.
- Bałam się- przyznałam.- Czy on wie, że my....?
- Nie. Wolałem nie rzucać się w oczy i porozmawiać pierwsze z tobą- usiadł ponownie bliżej mnie.- Czy teraz skoro już znam twój straszny sekret, możesz mi opowiedzieć o wszystkim?- spytał, pocieszająco się do mnie uśmiechając. Pogładził delikatnie palcami mój policzek i nieco uspokojona, postanowiłam spróbować opowiedzieć całą prawdę. Najtrudniej było wypowiedzieć pierwsze zdanie. Potem już nikt nie byłby w stanie powstrzymać całego potoku słów, który ze mnie wypływał.
- Michał grał w siatkówkę odkąd pamiętam. W dodatku szybko to przyniosło mu rezultaty. Rodzice mogli się nim spokojnie chwalić. Jako, że jest między nami duża różnica wieku, to od zawsze miałam go naśladować, stawali mi go za wzór. Nie mam łatwego charakteru i nigdy nie miałam. Chciałam zrobić coś innego. Ale w świecie, w którym się urodziłam musiałeś robić coś co się liczy. Być prawnikiem, lekarzem, uprawiać sport i odnosić sukcesy. Moje marzenia się nie liczyły. Miałam tylko spełniać kolejne oczekiwania. Łatwo w takiej rzeczywistości się pogubić. Rodzice byli jacy byli ale to nie zmieniało faktu, że chciałam, żeby mnie zaakceptowali, żeby mnie kochali. Starałam się na siebie zwracać uwagę na wiele sposobów. Zaczęło się niewinnie. Najpierw nie chciałam oglądać meczy w telewizji, słuchać o zasadach gry, potem chodzić na mecze, grać w siatkę na w-fie. Robiłam wszystko, żeby od tego świata się odciąć. Nic nie poskutkowało. Więc próbowałam dalej. Pierwsze wagary, piwko, noc poza domem, policja która mnie musiała przywieźć do domu, bójka. Raz chciałam wyciągnąć rękę do nich. Zapisałam się na kurs gotowania. Jakoś zawsze chciałam to robić. Wróciłam do domu... Praktycznie mnie wyśmiali. Pomyślałam, że skoro nie mogę żyć po swojemu to chociaż zrobię wszystko, żebym nie musiała żyć tak jak oni tego ode mnie oczekują. Zaczęły się narkotyki. Naprawdę czułam i nadal czuję do nich wstręt. Nie chciałam tego... Każda igła, którą wbijałam w żyłę była torturą. Za każdym razem musiałam się do tego zmuszać, ale chciałam zniszczyć ich idealny świat. W końcu praktycznie mnie z niego wymazali. Nie chwalili się mną bo nie było czym. Dlatego w całej Polsce wszyscy myślą, że Michał Winiarski to jedynak. Stwierdzili, że trzeba mnie dać na odwyk. Ja nie potrzebowałam odwyku. Ja tylko chciałam akceptacji i miłości. Gdy odebrali mnie z ośrodka myśleli, że w końcu będę żyć tak jak oni by tego chcieli. Nie wytrzymałam... Wzięłam to co mieli w portfelach i uciekłam pierwszym pociągiem jaki był. Zabijali mnie co dnia. Michał dzisiaj powiedział, że się o mnie martwią. Miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz. Martwiło ich tylko to, że sytuacja wymknęła im się spod kontroli, że w końcu postawiłam na swoim.
- Wiesz, że nigdy nie wygrasz, jeśli wciąż będziesz uciekać?
- Wiem, kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym wyjdę na prostkę, stanę się kimś i zapukam do ich drzwi. Wtedy to oni będą zabiegać o nić porozumienia, a  ja będę powtarzać im to co mi mówili przez te wszystkie lata. Uwierz mi, że wiesz o mnie więcej niż którekolwiek z nich- chwyciłam jego twarz w swoje dłonie, niepewnie spoglądając mu w oczy.- Nie gniewaj się. Jestem w stanie zrobić dla ciebie wszystko bylebyś się nie gniewał...
- Nawet zapoznać się z siatkówką?- spytał, próbując nieco rozładować atmosferę.
- Nawet zapoznać się z siatkówką- potwierdziłam, parskając śmiechem. Pocałował mnie lekko w usta, a następnie przytulił mnie do siebie, miażdżąc w niedźwiedzim uścisku.
- Jesteś wspaniała. Byli głupi chcąc cię zmienić.
***
Przepraszam za spóźnienie. Jako, że zawaliłam nakładam na siebie karę i postaram się we wtorek/środę dodać rozdział. Mam nadzieję, że taka rekompensata Wam wystarczy :) Przepraszam za stan rozdziału. Pisany w tej chwili na szybko ;(

sobota, 21 maja 2016

Rodział 19

   Zdarzenia ubiegłego wieczora wydawały się nieprawdopodobne. Po przebudzeniu zazwyczaj okazywały się snem, ale nie tym razem. Otwierając oczy trudno było mi uwierzyć, że to nie kłamstwo, lecz najszczersza prawda. Zanotowałam dziwny stan, w którym się znajdowałam. Ciało wydawało się niezwykle lekkie, a umysł po rz pierwszy był tak wypoczęty. Wcześniej nie wierzyłam w uzdrawiający wpływ miłości, ale jak inaczej wytłumaczyć te zjawiska? Było inaczej niż sobie wyobrażałam. Choć czułam się uskrzydlona na samą myśl o dotyku Szalpuka ogarniał mnie paraliż, a w brzuchu budziło się stado motyli. Po raz pierwszy w życiu nie odważyłam się nawet marzyć o niczym więcej.
- Nie śpisz już- usłyszałam tuż przy swoich uchu.
- Trafne spostrzeżenie- mruknęłam sennie.
- Milusia już od samego rana- prychnął.- A wczoraj była inna gadka. Czekaj, czekaj... Jak to szło? Nie zostawiaj mnie bo...- udawał, że próbuje sobie przypomnieć.
- Wczoraj to było wczoraj- oderwałam się od niego i ofochana poszłam do kuchni zabić już nie tak mały głód.
- A było tak miło...- westchnął zrezygnowany, ale  mimo wszystko przytargało go za mną. Stanął za moimi plecami, kładąc jednocześnie dłonie na blacie, a głowę opierając o moje ramię. Usilnie starałam się go ignorować, ale łatwiej pomyśleć niż zrobić. Nawet przygotowanie głupiego śniadania okazało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Szalpuk składał na mojej szyi delikatnie pocałunki. Był w tym na tyle uparty, że koniec końców odłożyłam z trzaskiem nóż i odwróciłam się w stronę swojego przyjmującego. Przestałam się kontrolować, w skutek czego wszystkie ruchu wykonywałam automatycznie. Jemu więcej też nie było trzeba. Przyciągnął mnie do siebie wpijając się gwałtownie w moje usta. Rzeczywistość równie dobrze mogłaby nie istnieć. Jego dotyk sparaliżował nie tylko moje ciało, ale zawładnął również moimi myślami. Nigdy nie sądziłam, że jest to możliwe. Uważałam, że świat przecenia miłość i swoje wyobrażenie o niej. Tymczasem mylił się nie tylko on, ale również i ja. Świat nie potrafił zdefiniować miłości, ponieważ nie ma możliwości wytłumaczenia czegoś tak nieprawdopodobnego. Nagle dosłownie wszystko nabiera sensu, nowego wyrazu. Codzienność przestaje być szara, a zaczyna fascynować. Mówi się, że miłość jest jak narkotyk. Czy to się bardzo mija z prawdą? Nie sądzę. Oba moją wiele wspólnego- sprawiają radość, ból,  mogą prowadzić do destrukcji.
- Wydaje mi się, że próbujesz zaciągnąć mnie z powrotem do sypialni- oderwałam się od niego na moment, kiedy zabrakło mi tlenu.
- Dobrze ci się wydaje- potwierdził moje przypuszczenia, składając krótkie pocałunki na mojej twarzy.
- To się będziesz musiał opędzić smakiem- poinformowałam go. Chwyciłam mocno jego koszulę, stanowczo przyciągając do siebie, aby móc jeszcze raz zasmakować jego ust, po czym bezceremonialnie odepchnęłam, powracając do robienia jedzenia.- Chcesz kanapkę?- spytałam jak gdyby nigdy nic. Gdy po kilku sekundach nie uzyskałam odpowiedzi, popatrzyłam na niego. Patrzył na mnie nieco zdziwiony i niezadowolony.- No co?
- Jak z pełnych namiętności chwil przeszliśmy do robienia kanapek?!- niemalże pisnął.
- Arturek o co ci chodzi?
- No pierwsze... my... tu... a teraz.... nic?
- Kochany siatkarzyno- zaczęłam, pochodząc do niego- Dla kobiety w ciąży sex będzie zawsze na drugim miejscu. Na pierwszym jest jedzenie. Więc wybacz, że potrafię być odporna na tę twoją niewątpliwe słodką buźkę, ale jestem głodna. W tej chwili nawet wysmarowany czekoladą Brad Pitt nie byłby w stanie mnie odciągnąć od jedzenia. Niektórzy łączą sex i jedzenie, ale jakoś mnie to nie rajcuje, także chłopie spokojnie jak na wojnie- poklepałam go pocieszająco po ramieniu.
- Stop- powiedział, kiedy po kilkunastu minutach jedliśmy spokojnie śniadanie.- Dlaczego akurat Brad Pitt?

   Dzisiaj postanowiłam jeszcze raz wyciągnąć pomocną dłoń w kierunku własnej rodziny. Myślałam przy tym przede wszystkim o sobie. Żywiłam nadzieję, że jeśli dam im szansę, aby przestali być dla mnie wrogami to może nasze relacje będą wyglądały zupełnie inaczej. Z optymizmem, który nie był do mnie podobny, szłam w kierunku domu. Próbowałam dodać sobie odwagi, przekonać samą siebie, że nie będzie tak źle, ale stanęłam jak wryta, widząc auto mojego brata na podjeździe. Tempem zdechłego żółwia, weszłam na ganek, ociągając się z naciśnięciem klamki. Jeśli widziałam jakąś szansę to czułam jak przepada w tamtym momencie. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Ściągnęłam trampki, które otoczone eleganckimi butami wyglądały po prostu żałośnie. Odwiesiłam niedbale kurtkę i ruszyłam do jadalni, wiedząc, że uciekanie do pokoju nic nie da. Nie odpuściliby. Nałożyłam na twarz sztuczny uśmiech, gdy znalazłam się już w zasięgu ich wzroku.
- Cześć, wszystkim- powiedziałam i  usiadłam do stołu, słuchając jak witają mnie równie krótko.
- Spóźniłaś się- mruknęła matka niezadowolona.
- Przepraszam- to słowo paliło mnie w gardle niczym żywy ogień.- Załatwiałam coś pilnego- wytłumaczyłam się, nie mając tego w zwyczaju. Liczyłam na nich, na ich zainteresowanie, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Zawsze jest coś ważniejszego niż rodzina. Tak nie powinno być- stwierdził ojciec. Resztką siły woli powstrzymałam się od przewrócenia oczami.
- Przeprosiłam już, to było dla mnie naprawdę ważne. Chcieliście, żebym znalazła coś dla siebie więc poszłam za tą radą- broniłam się, dając im po raz kolejny szansę.
- To oświeć nas- nakazała rodzicielka, odkładając sztućce i przypatrując mi się badawczo. Reszta rodziny również czekała na moje wyjaśnienia.
- Więc zastanowiłam się co chcę robić. W końcu postanowiłam, że chciałabym gotować. Zapisałam się dzisiaj na kurs- oświadczyłam uroczyście. Czekałam na jakieś pochwały, słowa dumy, akceptacji. Po kilku sekundach liczyłam już tylko na jakąkolwiek reakcję.
- To fajnie- powiedział ostrożnie mój brat.- Od kiedy zaczynasz?
- Jutro jest pierwsza lekcja- odpowiedziałam już nieco ciszej, patrząc na swoje dłonie.

- Po tylu latach rozmyślań wpadłaś na to, że chcesz być kucharką?- zapytał ojciec.- Do tego nie trzeba kursu. Pani Ania mogłaby równie dobrze nauczyć cię gotować- prychnął.- Dziecko, czemu ty nas nie słuchasz? Chcemy, żebyś w życiu coś osiągnęła. Ale twoim największym marzeniem jest zastąpienie naszej gosposi! Żadnego prestiżu!- oburzał się, a ja zacisnęłam mocno powieki, nie chcąc pokazać ile te słowa sprawiały mi bólu. "- Zniosę to. Zniosę. Wytrzymam. Jeszcze kilka krótkich chwil i pójdę do siebie. Muszę tylko to wytrzymać"- nakazywałam sobie w duchu.- Dlaczego nie bierzesz przykładu ze swojego brata?- spytał, a dla mnie miarka się przebrała. Tego było już za wiele na moje nerwy. Zacisnęłam dłoń w pięść, po czym wylądowała ona z głośnym trzaskiem na stole, sprawiając, że wszyscy umilkli.
- Nie potrzebuję brać z kogoś przykładu.
- Może ci się tylko tak wydawać. Naśladować kogoś nie jest niczym złym- wtrąciła matka.- Wypisz się jutro lepiej stamtąd i weź się za coś ambitnego- poleciła.

- Udanej kolacji- życzyłam im z ironicznym uśmiechem. Nie czekając na odpowiedź ruszyłam ku drzwiom, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.
- Antonina! Antonina, wróć!

- Pieprzcie się wszyscy- warknęłam. Jak najszybciej opuściłam tamto przeklęte miejsce. Biegłam ulicami, próbując nie dopuścić by ktokolwiek miał szansę mnie odszukać. Kiedy sądziłam, że jestem już bezpieczna, nie wiedziałam za bardzo gdzie trafiłam. Było to jakieś kompletne odludzie. Usiadłam pod drzewem, dając upust swoim emocjom. Nikt mnie nie widział, mogłam pozwolić sobie na łzy. Co ja właściwie miałam robić? Czułam do nich nienawiść większą niż kiedykolwiek wcześniej. Skoro nie dali mi możliwości spróbowania znalezienia własnego miejsca, postanowiłam stać się ich najgorszym koszmarem. Pozostało tylko ustalić, co zaboli ich najbardziej. Alkohol nie jest rażący, papierosy jakoś przeżyją... Ale narkotyki...?  Tak, to mogłoby wyjść. Uśmiechnęłam się, widząc ich minę. Może wtedy cokolwiek do nich dotrze. Inne opcje już nie istniały. Została tylko ta. Choć sam fakt dawania sobie w żyłę był dla mnie odrażający, postanowiłam się do tego zmusić. Tylko tak mogli przegrać. Tylko tam mogłam ich pokonać.
- Halo? Żyjesz?- spytał Artur, "troskliwie" szturchając mnie pilotem.
- Tak sobie wspominam- wzruszyłam ramionami.- Nic ciekawego- zaśmiałam się pod nosem.
- Ej, coś jest nie tak?- dociekał, już z niepokojem.
- Wszystko gra. Nie ma się czym martwić- uśmiechnęłam się do niego.
- Chodź tutaj- przyciągnął mnie do siebie. Bez słowa wtuliłam się w jego tors. To zadziwiające, że kiedyś byłam praktycznie chłopczycą, chojrakiem, chcącym zwojować wszystko i wszystkich, a przy nim czułam się jak kobieta, krucha i delikatna. I co więcej nie towarzyszyło mi przy tym obrzydzenie.- Dlaczego nie opowiadasz nigdy o przeszłości? Właściwie nic o tobie nie wiem.
- Moja przeszłość... No cóż. Nie jest zbyt ciekawa. Nie ma do czego wracać. Czy jeśli powiem ci jakie miałam stopnie w szkole i w którym aktorze się podkochiwałam, to coś zmieni? Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek wcześniej. Wierz mi na słowo. Co do mojej historii... Może kiedyś tego doczekasz i wszystko ci opowiem.
- Jak mówisz niezbyt ciekawa to to nie zapowiada się najlepiej...
- Nie rozmawiajmy o tym- poprosiłam.
- Dobrze. Zatem mam prośbę, a właściwie propozycję. Chociaż nie jak tak sobie myślę to to bardziej prośba jest. A może jednak propozycja?- zaczął się zastanawiać.
- W każdym bądź razie, chcesz...- popędziłam go, wiedząc ile takie jego rozmyślanie może potrwać.
- Chcę, żebyś przyszła na mój mecz. Dzisiaj- oznajmił, a ja zamarłam. Po kilku sekundach byłam w stanie dopiero spokojnie oddychać. Wiedziałam, że kiedyś zapyta.
- Artur...
- Ja rozumiem, że możesz nie lubić siatkówki i tak dalej, ale raz może mogłabyś przyjść i popatrzeć jak gram?- w jego głosie słyszałam nadzieję. Dlatego każde słowo było niczym kolejny nóż w serce. Nie mogłam tak ryzykować.
- Artur, ja nie mogę. Przepraszam. Może innym razem- byłam pewna, że tym razem to moja odpowiedź jest dla niego koszmarem. Oderwał mnie od siebie i wstał z kanapy.- Artur, proszę nie obrażaj się... Gdzie idziesz?
- Na mecz. Ja tam muszę być.
- Mecz chyba gracie wieczorem...
- Skąd wiesz? Przecież ciebie to nie obchodzi.- Podreptałam za nim do sypialni i patrzyłam jak pakuje rzeczy do torby.
- A właśnie, że mnie obchodzi! Ostatnio mówiłeś, że o 18!
- I co to wnosi do rozmowy?
- To, że mamy 15 ...
- Muszę być trochę wcześniej.
- Przestań taki być!
- Jaki?- udawał niewiniątko.
- Taki zimny...- objęłam się ramionami, niczym małe dziecko.
- Nie, Tośka. To nie ja jestem tutaj zimny. Wiesz tamtego wieczoru po raz pierwszy i ostatni pokazałaś, że zależy ci na mnie. Czuję się jakbym w ogóle cię nie obchodził.
- Dlatego, że ci odmówiłam?!
- Oczywiście, że nie! Nie karzę ci kochać tego co robię, ale z tym wiążę swoją przyszłość. Masz na to kompletnie wyjebane, jak to tylko ty masz w zwyczaju!
- To nie tak...
- Wiesz mogłabyś pokazać, że cokolwiek dla ciebie znaczę- wzruszył ramionami i wyszedł. Zabolało. Stałam jak osłupiała. Gdybym była na jego miejscu pewnie zareagowałbym tak samo. Bo jak to miało funkcjonować? On zaangażowany w pełni, a ja przy swojej niechęci do siatkówki i własnej przeszłości w dziesięciu procentach? Rozumiałam jego rozgoryczenie. Motywy, którymi się kierowałam przestały mieć znaczenie. Nie myśląc w ogóle, założyłam kurtkę i wyszłam z mieszkania w poszukiwaniu hali sportowej. Nie zamierzałam o tym pytać na własnym osiedlu. Dziewczyna siatkarza nawet nie wie, w którym miejscu gra? W związku z tym, wpierw oddaliłam od okolicy na bezpieczną odległość, a później zaczęłam rozpytywać jak tam w ogóle dojechać. Zaczerpnęłam potrzebnych informacji i udałam się  na przystanek. Zadowolona z siebie wsiadłam do autobusu, myśląc tylko o tym co się stanie, kiedy Szalpuk mnie zobaczy. Może później odpuści na jakiś czas? Albo zacznę wszystkie mecze oglądać w telewizji? Tak sobie rozmyślając, jechałam komunikacją miejską i jechałam i jechałam i dojechałam do ostatniego przystanku.
- Przepraszam to ten autobus nie jedzie w kierunku hali sportowej?- spytałam spanikowana kierowcy. Popatrzył na mnie jak na wariatkę i z przepraszającym uśmiechem uświadomił mi własną głupotę. Jak można wsiąść do złego autobusu?! Wściekła jak osa, słysząc, że teraz ten człowiek ma pół godzinną przerwę, wyciągnęłam ostatnie wskazówki jak dotrzeć do upragnionego celu i pospieszyłam tym razem już w dobrym kierunku. Podobno na nogach, nie tak daleko. Jednak szłam i szłam, a droga wydawała się nie mieć końca.
- Przepraszam, czy na halę, na mecz to w tę stronę?- spytałam jakiegoś przechodnia.
- Tak, tak. Trzeci zakręt w prawo, a potem cały czas prosto.
- Dziękuje.
- Musi się pani spieszyć, bo jak na mój gust ten mecz zaraz się skończy.
Te słowa dodały mi poweru. Przyspieszyłam na tyle na ile mogłam. Musiałam zdążyć. Choćby na jedną akcję. Musiał zobaczyć, ze też potrafię się angażować. Po pół godzinie zobaczyłam upragniony obiekt. Powstrzymałam się od  biegu, pamiętając o pakunku, który nosiłam z przodu.
- Poproszę jeden cały- wychrypiałam.
- Przepraszam, ale bilety wszystkie wysprzedane...
- Nie, nie, nie! Nie może mi pani tego zrobić. Wsiadłam do złego autobusu, szłam tutaj na nogach, cala podróż to kilka godzin, jestem głodna, spragniona, zmęczona, a jeszcze muszę udowodnić temu kretynowi, że mi jednak zależy- oznajmiłam niemal płaczliwie.- Jak mnie tam pani nie wpuści to zacznę rodzić- stwierdziłam z powagą.- Albo nie. Lepiej zorganizuję jakąś bójkę, byle tylko wiedział, że przyszłam!
- Przepraszam?- ktoś chwycił moje ramię.- Ja musiałem wcześniej wyjść, może mogłaby pani wejść za mnie na mój bilet?
- Marian?- zapytała kasjerka i dopiero wtedy zobaczyłam, że wszyscy patrzą na mnie i się nabijają łącznie z ochroną.
- Wpuścimy panią- stwierdził ochroniarz. Lekko speszona podziękowałam i weszłam na trybuny. Dostrzegłam go po krótkiej chwili. Grał. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Postanowiłam zająć taktyczne miejsce, w którym miał większe szanse mnie zobaczyć. Zadowolona z siebie, zeszłam niżej. Udało się. Dostrzegł mnie. Dotarłam w ostatniej chwili. Posłałam mu lekki, niepewny uśmiech i odpowiedział mi tym samym. Odruchowo, popatrzyłam na ludzi, znajdujących się na hali. Jednak moją uwagę przykuły tylko jedne, wyjątkowe oczy. Poznałabym je wszędzie. Czułam jak tętno mi skoczyło, jak włosy się jeżą na karku. Nie powinnam była przychodzić. Wiedziałam tylko jedno- musiałam uciekać.

***
Moje kochane maturzystki, mam nadzieję, że dobrze Wam wszystko poszło :)
Teraz tylko wybrać drogę życiową i tak dalej i tak dalej ;P
Starałam się napisać na środę, ale jednak zabrakło mi czasu.
Chyba zaczynam ostatni tydzień moich wakacji :(
W każdym razie liczę na Wasze opinie i mam nadzieję, że widzimy się za tydzień <3

sobota, 14 maja 2016

Rozdział 18

- Antonina! Proszę już wstać!- ględzenie mojej mamy w końcu musiało mnie wyrwać ze snu, który zabrał mnie w świat wolnym od rozkazów, nakazów, nieuzasadnionych pretensji, a także bogatego w akceptację, której w rzeczywistości ogromnie mi brakowało. Spojrzałam na widniejącą godzinę na ekranie telefonu i momentalnie naszła mnie ochota na masowy mord. Kraina swobody była już poza moi zasięgiem, dlatego z niechęcią zwlekłam się z łóżka. - Antonina, proszę w tej chwili na śniadanie!
- No przecież idę!- warknęłam w odpowiedzi. Nie ma to jak rodzinka, która rozumie twoje potrzeby i liczy się z twoim zdaniem. I w jaki sposób miałabym mieć dobry humor, jak od białego rana starają się mi go zepsuć.

- No nareszcie. Ile można na ciebie czekać?- spytał tata.
- Nie musieliście, mogłam zjeść sama- burknęłam.
- Po pierwsze zmień ton. Po drugie usiądź jak należy, a nie się tak garbisz. Żaden mężczyzna cię nie zechce z takim garbem na plecach- upomniała rodzicielka.
- Facet nie, ale może kobieta- zaczęłam się na głos zastanawiać, wiedząc jak takie gadanie drażni obojga. Świadczył o tym dźwięk odkładanych sztućców.
- Antonina! Doskonale wiesz, że nie tolerujemy takich żartów.
- Żadnych innych też nie tolerujecie- prychnęłam.
- I czemu wczoraj nie pozwoliłaś pani Ani posprzątać u ciebie w pokoju.
- Bo jak słusznie zauważono to mój pokój i jeśli będę widziała konieczność posprzątania go to właśnie tak zrobię. Druga sprawa, mi bozia dała rączki więc chwycenie za szmatę mi nie urąga.

- Antonina przestań pyskować! Twój brat wieczorem przyjedzie z rodziną i do tego czasu proszę się zacząć zachowywać przyzwoicie. Nie rozumiem czemu nie chcesz wziąć z niego przykładu? Słuchał nas i patrz jak na tym dobrze wyszedł- dziwiła się matka.
- I znowu ten sam temat!- z trzaskiem odłożyłam szklankę.- Nasz syn jest takim ideałem, ale za to córka to kompletne dno. Przepraszam, że żyje i się nie chce zabić!- odsunęłam krzesło i nie chcąc wysłuchiwać tych wiecznych pretensji pobiegłam do swojego pokoju.
- Antonina proszę natychmiast wrócić!
Znowu to samo. Po raz kolejny miałam brać przykład z ich pierworodnego. Nie liczyli się ze mną. Nie chcieli patrzeć na mnie jak na odrębnego człowieka, a raczej wierną, młodszą kopię ich syna. Im bardziej do tego dążyli, tym częściej obiecywałam sobie, że nigdy nie będę jak on, że nie będę mieć z jego środowiskiem nic wspólnego.


   Nie wiem czemu zebrało mnie na wspomnienia. Myślami wracałam do przeszłości tylko wtedy, kiedy czułam się naprawdę źle. Dołowało mnie to jeszcze bardziej, aczkolwiek taki miałam mechanizm działania.
Po wyjściu Artura czułam dziwne odrętwienie, które towarzyszyło mi, gdy rodzina próbowała zmienić mnie w kogoś kim nie byłam. Pamiętałam wszystkie słowa kierowane w moją stronę, mające zachęcić mnie do stracenia własnej tożsamości. Największy mój zarzut przeciwko nim to, że nie potrafili mnie zaakceptować taką jaka byłam. Nie miałam zamiaru stać się szarą masą po to, żeby czekać na marną pochwałę, jak kundel na przekąskę, bo ładnie podał łapę. Co więcej, nie zamierzałam stać się kimś wielkim, godnym podziwu, zapamiętanym przez ludzkość, podążającym za sławą. Marzyłam o spokoju i akceptacji, co dla mojej rodziny było za mało ambitne, zbyt proste, zbyt niewymagające. Nie pasowałam do ludzi, którzy chcieli doścignąć niedoścignione. Zresztą fakt, jak łatwo wymazali mnie z życia mówił sam za siebie- nie potrzebowali mnie w swoim otoczeniu, nie mówiąc już o chwaleniu się mną. Pomimo, że śmiałam im się w twarz, zachowywałam tak jakby wszystkie te sytuacje spływały po mnie jak po kaczce, z każdym wypowiedzianym przez nich słowem narastał we mnie ból.
Identycznie czułam się w momencie, kiedy Szalpuk popędził do swojej wybranki. Był uskrzydlony i zmotywowany, jakby na świecie nie istniała ważniejsza sprawa. Przyjęłam wszystko ze spokojem, ale w duszy krzyczałam.Wiedziałam, że nie mam prawa mieć do niego żalu, jednak w myślach wyklinałam go za wszystkie czasy, wykrzykiwałam swoje pretensje.
Nie wiem ile siedziałam na twardej posadzce, oparta o ścianę. Skupiłam wszystkie myśli, siły i zmysły, aby pomagały mi cierpieć. Bo patrząc na drzwi, przez które wychodził czułam, że go straciłam na zawsze. Po policzku spłynęła pojedyncza łza. Zaskoczona wytarłam ją wierzchem dłoni, przyglądając się następnie wilgotnemu pasmu jakie zostawiła. Niespodziewanie wywołało to we mnie ogromną nienawiść. Wstałam, wpierw krzywiąc się z bólu, spowodowanego zdrętwiałymi kończynami. Obiecałam sobie, że już nie zapłaczę. Przyjmę wszystko, czym by to wszystko nie było.
   Mogłam próbować nie płakać, ale nie mogłam nie czekać aż wróci. Godziny mijały, a on się nie pojawiał. Nie byłam w stanie niczego przełknąć. Zamieniłam twardą podłogę, na miękką kanapę. Przełączałam bezmyślnie kanały, by zająć się czymkolwiek. Miałam nadzieję, że przyjdzie chociaż na noc. Niestety. Spędził ją u niej, co tylko potęgowało moje rozgoryczenie. Ona i on. Sami.

   Kilka dni później mój nieco melancholijny nastrój tylko ulegał pogorszeniu. Prawdziwe uczucia chowałam pod szerokim uśmiechem i grzecznymi pytaniami o nowy związek siatkarza. Nie miał szans zauważyć czegokolwiek. Nie, gdy wydawał się taki szczęśliwy. Mogłam mu to utrudniać. Mogłam próbować wszystko popsuć. Jednak nie potrafiłam się do tego zmusić. Skoro bycie z nią dawało mu tyle radości, postanowiłam trzymać język za zębami. Może i nawet by mi się udało dotrzymać tej obietnicy, gdyby nie jedno małe spotkanie...
- Cześć, przepraszam, że ci przeszkadzam. Mogłabym wejść?- spytała Hania, pojawiając się pewnego dnia w naszych drzwiach. Bez słowa zaprosiłam ją gestem dłoni do środka.
- Napijesz się czegoś? Artura nie ma. Ma trening czy coś, ale jeśli chcesz możesz na niego poczekać- poinformowałam ją. Żywiłam jednak głęboką nadzieję, że nie zostanie na długo. Jedno za co byłam im wdzięczna to to, że nie spędzali wspólnie czasu u nas. Cieszyłam się, że nie muszę na nich patrzeć.
- Wiem. Dobrze, że go nie ma. Chciałam porozmawiać z tobą- oznajmiła nieśmiało, siadając na kanapie. Uniosłam zaciekawiona brew, zajmując miejsce na przeciwko niej.
- Zatem, słucham- wzruszyłam niedbale ramionami. Na zewnątrz byłam opanowana. Jednak sam jej widok obudził we mnie całe pokłady czystej nienawiści. Obserwowałam każdy jej ruch. Miała nierówny oddech, splecione ze zdenerwowania dłonie, wzrok błądzący po ścianach. Była onieśmielona. Nie mogłam jej winić za to co się działo. To Artur za nią chodził, to on ją do siebie musiał przekonywać. Ona tylko została wybrana.
Mimo tych wszystkich argumentów, o których istnieniu wiedziałam, nie potrafiłam jej wybaczyć. W duszy jakiś głos nakazywał mi ją obwiniać, tłumacząc, że zawsze mogła odejść. Ten sam głos podpowiadał mi, że to moja szansa, by dokonać sabotażu.
- Jak wiesz jesteśmy razem... Z Arturem... i nie chcę, żebyś zzzrozumiała mnie źle- zaczęła się nieco jąkać.- Chciałam się spytać, bo wiem, że to jego dziecko... Czy to ci nie przeszkadza?- wydusiła z siebie to pytania z ledwością. Hormony zaczęły opanowywać mój organizm. Włączył mi się instynkt lwicy, która musi bronić tego co należy do niej.
- Między mną i Arturem nic nie ma- powiedziałam, ale nie potrafiłam na tym zakończyć.- Przespaliśmy się ze sobą dwa razy, to tyle.
- Dwa?- zdziwiła się.- A to nie było tak, że...- o ile wcześniej może i miałam jakieś hamulce, tak teraz domyślając się, ze zdradził jej sekret poczęcia postanowiłam trochę im namieszać.
- Tak pierwszy raz na imprezie, a drugi jak już razem mieszkaliśmy. Ale nie przejmuj się to tylko tak profilaktycznie, testowo, doświadczalnie- wytłumaczyłam, starając się brzmieć obojętnie, choć mój cel był oczywisty.
- Wiesz, może ja już pójdę- zaczęła się zbierać.- Dziękuję za poświęcony czas i przepraszam za kłopot.
- Nic nie szkodzi. Do zobaczenia- pożegnałam ją. Niemal od razu pognałam do okna, gdzie wypatrywałam swojej rywalki, by sprawdzić w jakim stanie opuszcza nasz blok. Po kilku sekundach wręcz wybiegła z klatki. Ocierała policzki. Płakała. Aż tak ją do dotknęło? Może przesadziłam? Zacisnęłam pięści. W miłości i na wojnie wszystkie ruchy dozwolone.
   Nie przemyślałam jednej rzeczy... Mianowicie, że dowie się o tym ktoś trzeci. Dokładniej rzecz biorąc Szalpuk. Wieczorem usłyszałam tylko trzask drzwiami. Nawet nie ściągnął kurtki. Stanął przede mną, zasłaniając mi telewizor. Skuliłam się na kanapie. Czułam się odrobinę tak jak dziecko, które wie, że coś przeskrobało i czeka na karę.
- Mogę wiedzieć co ty wyczyniasz?! Po cholerę jej mówiłaś o tym drugim razie! Wiesz ile musiałem ją przekonywać, żebyśmy dalej próbowali?! Co w ciebie wstąpiło?!
- Nie krzycz na mnie tak! Nie wiem co we mnie wstąpiło! Przepraszam!
- Raz mogłabyś powiedzieć prawdę! Przecież masz tego swojego fagasa to się go trzymaj!
- Przestań robić taki cyrk!
- Ja robię cyrk?! Ja?! Zastanów się nad sobą przez chwile! Jak chcesz mi coś powiedzieć to po prostu to zrób!- patrzył na mnie wyczekująco, ale nie odezwałam się ani słowem.- Jadę z Hanią na 3 dni na Mazury- oznajmił, trochę już się opanowując. Poszedł w pośpiechu pakować walizkę, a we mnie narastała panika. Jednak nie mogłam się poruszyć. Byłam w stanie tylko nasłuchiwać jak po kolei wrzuca do torby swoje rzeczy. Potem patrzyłam jak wychodzi. Nie mogłam opanować łez. Szloch narastał we mnie, aż w końcu był zbyt duży, bym mogła go stłamsić. To była moja ostatnia szansa. Jeśli go teraz nie zatrzymam, to stracę go na zawsze. Musiałam szybko podjąć decyzję. Przysięgam, że słyszałam dudnienie serca w piersi. Wzięłam głęboki wdech. Nie obchodziło mnie, że to wszystko powinno wyglądać inaczej. Miałam gdzieś, że był siatkarzem. Zależało mi na nim bardziej niż na kimkolwiek innym na tym świecie. Właściwie zależało mi tylko na nim. Wybrałam- nie mogłam go nigdzie puścić, musiałam walczyć. Nie zakładając nawet butów, wybiegłam z mieszkania, na schodach przeskakując po dwa/trzy stopnie. Gdy byłam na zewnątrz, moja twarz uderzył powiew zimnego wiatru. Gorączkowo rozglądałam się za Szalpukiem, bądź też jego autem. W końcu dostrzegłam go. Nie zważając na deszcz, pobiegłam w jego kierunku. Nie było odwrotu. Wsiadał do samochodu, ale zastygł w bezruchu, gdy mnie dostrzegł.
- Co ty robisz?!- warknął. Nie odpowiedziałam. Rzuciłam mu się na szyję, mocno się do niego tuląc.
- Proszę nie jedź- powiedziałam, wciąż płacząc.- Błagam, zostań. Nie chcę żebyś spędził z nią choćby jedną sekundę. Nie chcę żebyś ją dotykał, tulił albo całował. Proszę zostań, bo zwariuje bez ciebie- mówiąc to, cała się trzęsłam, kurczowo, trzymając się jego ciała. Objął mnie delikatnie w talii, co tylko napawało mnie nadzieją.
- Dlaczego chcesz, żebym został?- spytał.
- Bo cię kocham- powiedziałam szeptem. Nie sądziłam, że będzie mnie stać na takie wyznanie, a jednak. Wciąż przyciskając mnie do siebie zatrzasnął drzwi do samochodu, po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych zamków. Przyciskając mnie do swojej piersi, zaniósł mnie na górę. Nie chciałam się odrywać od niego ani na moment i tak naprawdę nie musiałam. Zasypiałam wtulona w jego tors, kiedy to całował mnie w czubek głowy raz po raz.
- I co ci przyszło do głowy, żeby biec w taki deszcz w samych skarpetkach?- spytał po jakimś czasie. Parsknęłam śmiechem.- Zdradzę ci sekret- wyszeptał mi na ucho.- Ja ciebie też.
***
Powróciłam ! Maturki skończone xd Teraz tylko czekać na wyniki, a potem można płakać :P
Dwa tygodnie bez bloga to jakiś koszmar. Nie polecam ;)