Strony

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 28

   "Skacz!"- nakazywałam  sobie w myślach. Co mi pozostało? Dlaczego miałabym żyć? Do dziecka nie byłam w stanie się zbliżyć, rodziny nie miałam i sprawiłam, że Szalpuk mnie znienawidził. Tak bardzo nie chciałam tego robić, ale rzeczywistość stała się dla mnie nie do zniesienia. Odsunęłam się od krawędzi, by po chwili ponownie się nad nią nachylić. Łzy kompletnie zamazały obraz przejeżdżających samochodów.
- Halo! Proszę panią?!- zza pleców usłyszałam męski głos. Odwróciłam się, nawet nie starając się maskować w jakikolwiek sposób swojego stanu, a moim oczom ukazała się dwójka policjantów.- Co pani robi?
- Niech pan nie podchodzi!- krzyknęłam jednocześnie łkając. Nie posłuchali mnie.- Zatrzymajcie się, bo skoczę!
- Dobrze! Spokojnie. Nie ruszamy się stąd. Proszę się odsunąć od krawędzi. Niech pani nie robi głupot. Będzie pani tego żałować.- Słysząc ostatnie zdanie zaniosłam się śmiechem.
- Nie będę niczego żałować, bo mnie już nie będzie.
- Dziewczyno jesteś jeszcze taka młoda, zastanów się!
- Nie zbliżaj się, powiedziałam!- ponownie zaniosłam się szlochem.
- Pozwól mi ze sobą porozmawiać. Choć przez chwilę.
- To niczego nie zmieni- pokręciłam głowę, z bólu, przygryzając wargi.
- Czego nie zmieni?
- Tego całego gówna... To nie tak miało być! Dlaczego to wszystko mnie spotyka?!- usiadłam na krawędzi, a za moim przykładem podążył funkcjonariusz, ale zachowując dystans.
- Na pewno nie jest tak źle.
- A wyobrażasz sobie matkę, która nie chce swojego dziecka? Która nie potrafi go pokochać? Przyznaję, że go na początku nie chciałam, ale potem nawet się cieszyliśmy. To tylko przez to dziecko Artur mnie pokochał. To ono nas połączyło. Inaczej dalej, bym mieszkała z tym ćpunem. A ja nie potrafię nawet polubić, osoby dzięki której z nim jestem.
- Słuchaj...- zaczął się do mnie przybliżać, przez co gwałtownie się podniosłam.
- Nie zbliżaj się!
- Spokojnie! To nie tak jak myślisz! Czasem tak bywa!
- Że matka nie kocha dziecka?! Nie wciskaj mi kitu!
- Spokojnie.... To może być depresja poporodowa. Moja żona ją miała. Wiem jak musisz się czuć. Wiem, że jesteś zmęczona i zdruzgotana, ale da się z tego wyjść.
- Naprawdę?- spytałam, obejmując się ramionami.- Kłamiesz!
- Przysięgam! Pójdź do specjalisty, dowiesz się wszystkiego.
- I co mi to da?!- spytałam, odwracając się w stronę krawędzi.
- Co ci szkodzi spróbować? Nie chcesz pokochać dziecka? Możesz z tego wyjść i wszystko naprawić. Nic nie jest stracone- wyciągnął w moim kierunku dłoń, nie przybliżając się do mnie.- Warto spróbować, nie sądzisz?-spytał, a ja pokiwałam lekko głową. Ze spuszczoną głową podeszłam do niego i podałam mu rękę. Uścisnął ją mocno i otoczył mnie ramieniem. Nie miałam nawet siły płakać. Po prostu patrzyłam się w ziemię, pozwalając by mnie prowadził.
Nie zauważyłam zniknięcia partnera mojego wybawcy. Sprytnie usunął mi się z widoku, sprowadzając na miejsce karetkę. Na jej widok ponownie wpadłam w histerię.
- Nie wsiądę do niej! Gdzie mnie chcecie zabrać?!
- Do szpitala. Dadzą ci leki na uspokojenie. Nie masz się czego bać.
- Akurat! Wyślecie mnie do wariatkowa! Nie jestem psychiczna!- zaczęłam się wyrywać, ale pewny uchwyt policjanta nie rozluźnił się ani na moment. Siłą wpakował mnie do busa z sanitariuszami, gdzie natychmiast podali mi środki uspokajające.
- Zawieziemy panią do szpitala. Prawdopodobnie poleży pani kilka dni na obserwacji, porozmawia ze specjalistą. Będzie dobrze- próbowali dodać mi otuchy. Parsknęłam lekko śmiechem. Nie zamierzałam niczego komentować. Historia lubi się powtarzać. Tylko wypatrywać jak rodzice się zjawią w szpitalnej sali. - Może chce pani do kogoś zadzwonić?
- Nie mam nikogo- oznajmiłam tonem pozbawionym emocji. Leki zaczęły działać. Musiałam dostać końską dawkę, gdyż miałam wrażenie, że dla kogoś z boku mogłam przypominać warzywo.  Bardzo szybko zostałam przeniesiona na szpitalne łóżko i podpięta pod kroplówki.
- Co mi podajecie?- spytałam zachrypniętym głosem.
- To nic groźnego, witaminy i leki wzmacniające.
- Przepraszam, czy ja już mogę?- do dali weszła kobieta, zwracając się do pielęgniarki, która skinęła w odpowiedzi lekko głową. Usiadła więc na krześle obok mnie, badawczo mi się przypatrując.- Witam, nazywam się Hanna Kluczny i jestem psychologiem. Funkcjonariusze przekazali mi obraz całej sytuacji. Chciałabym z panią o tym porozmawiać- popatrzyłam jej na sekundę w oczy i odwróciłam wzrok.- Rozumiem, że pani jest ciężko, ale naprawdę kobiety wychodziły nawet z gorszych sytuacji i są wspaniałymi, kochającymi matkami.
- Co ze mną zrobicie?
- Nie rozumiem?
- Zamknięcie mnie znowu?
- Jak pani na imię?
- Antosia.
- Pani Antosiu, chcemy pani pomóc. Nikt nie chce pani nigdzie zamykać. Jest pani tutaj, ponieważ musimy mieć pewność, że nie zrobi sobie pani krzywdy. Od dzisiaj zaczniemy terapię, dostanie pani leki, które sprawią, ze poczuje się pani lepiej. Jednak muszę też porozmawiać z pani partnerem. Poda pani do niego numer?
- Nie mogę...
- Rozumiem. Małymi kroczkami. Zajrzę do pani jutro. Proszę odpoczywać.
  Jedną zaletą nafaszerowania mnie lekami był spokojny sen. Pustka rozprzestrzeniła się we wszystkich zakamarkach mojego umysłu , sprawiając, że nie śniło mi się nic. Rankiem rzeczywiście było odrobinę lepiej. Nie byłam już zdruzgotana całą tą sytuacją w takim stopniu jak dnia poprzedniego.
- Co ty chciałaś zrobić?- usłyszałam rozżalony męski głos- jeden z tych, których wolałabym uniknąć.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Rodzie, kiedy cię znaleźli zrezygnowali z detektywa. Ale ja wolałem sprawdzić, co u ciebie.
- I przyszedłeś się pastwić?
- Powiedzieli mi wszystko... Trochę to dla mnie niezrozumiałe, ale nie chciałbym, żebyś została z tym sama.
- Ta... Rodzina trzyma się razem. Już kiedyś odbyliśmy te rozmowę. Nie powtarzaj się.
- A kto ci został? Szalpuk?- na dźwięk jego imienia, w oczach stanęły mi łzy.
- To cios poniżej pasa.
- Uczę się od ciebie. Dzisiaj albo jutro chcą cię wypisać. Ktoś ma ciebie jednak nadzorować. Masz trzy opcje- zaczął wyliczać.- Wrócić do rodziców, do swojego siatkarza albo pojechać ze mną.
- Albo poradzić sobie samej.
- Tak jak teraz?- prychnął.- Zabiorę cie do siebie na tydzień, dwa póki ci się nie polepszy.
- Ja mam tutaj dziecko jakbyś zapomniał.
- Przecież go nie zostawimy.
- Pójdź po wypis. Wszystko mi jedno.
   Czy wyjeżdżałam, czy nie byłam skazana na spotkanie z Szalpukiem. Odbyłam jeszcze jedną rozmowę z panią psycholog. Dała mi receptę i kazała zgłosić się do poradni za kilka dni. Pełna obaw jechałam z Michałem do naszego mieszkania. Nogi miałam jak z waty. Siatkarz miał prawo być na mnie zły, dlatego z mocno bijącym sercem przekroczyłam próg mieszkania.
- Tośka?- usłyszałam z salonu, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Łudziłam się, że zabranie rzeczy nie będzie takie trudne. Idąc do sypialni, Artur zagrodził mi drogę.- Gdzie byłaś?- spytał z wyrzutem. Po chwili spojrzał za mnie, gdzie w milczeniu stał Winiarski.- Co on tu robi?!
- Zabiera mnie do Bełchatowa- wyszeptałam, nie patrząc na niego.
- Ja wiem, że się dużo wydarzyło, ale to nie powód...
- Owszem jest! Pakuje siebie i Szymka. Nie utrudniaj mi tego...- poprosiłam, wymijając go. W biegu wyciągnęłam torbę i w pośpiechu ładowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy.
- Tosia! Przestań! Nie pozwalam ci!- przyjmujący, chwycił mnie za ramiona chcąc mnie powstrzymać. Widząc to, zainterweniował mój brat.
- Zostaw ją- rozkazał opanowanym głosem.
- Nie wtrącaj się do nas! Niszczyliście jej życie i teraz nagle chcesz się bawić w szczęśliwą rodzinkę.
- Przy nas nigdy nie próbowała się zabić- po tym zdaniu wszyscy zamarliśmy. Szalpuk przeniósł na mnie pełen nie do wierzenia wzrok.
- To prawda?- spytał przerażonym głosem. W odpowiedzi jedynie przytaknęłam.- Tosia, dlaczego?
- Nie wiem! Wszystko przestało mieć sens! Mówiłeś, że kiedy się urodzi to zakocham się w nim bez pamięci. A ja go nawet nie umiem polubić! Co ze mnie za matka skoro nie kocham własnego dziecka? Myślałam, że jak zacznę o niego dbać, to uczucie się samo zrodzi, a tutaj nic... Czuję się okropnie! Wyglądam okropnie! Jeszcze twoja matka mi zarzuca, że chciałam go zabić! To dla mnie a dużo! To.. to...- zaczęłam dławić się własnymi  łzami i osunęłam się na podłogę. Siatkarz momentalnie pojawił się obok mnie, tuląc do siebie.
- Ja nie wiedziałem... Przepraszam... Poradzimy sobie z tym. Pójdziemy do lekarza. Pomogą nam. Tylko proszę nigdzie nie wyjeżdżaj.
- Muszę...
- Tośka, jesteś dla mnie najważniejsza więc nie pierdol, że musisz. Zostajesz, bo ja ciebie stąd nigdy nie wypuszczę.
***
Zostanie? 
Kochani, to już ostatni rozdział. Następny będzie już epilog. Tyle lat na blogerze, ze aż mi serce pęka... :(